Translate

środa, 4 czerwca 2014

Rozstania, pożegnania...



...I dlaczego te oczy były coraz łzawsze?

Krótki, mocny uścisk na pożegnanie, spojrzenie szarych, zmrużonych oczu. W jego długich, brązowych włosach pobłyskują już srebrne nitki. Który to raz kreślę krzyżyk na jego czole? Po chwili zniknął we wnętrzu autobusu, walizę pochłonął luk bagażowy. Za przyciemnionymi szybami piętrowego pojazdu trudno wypatrzyć kochaną sylwetkę. Krótki sms – jedź z Bogiem, synu! I natychmiast odpowiedź – z Panem Bogiem, mamo!

Wróciłam do domu zziębnięta i smutna. To nie pożegnanie tylko rozstanie, zobaczymy się przecież już na gwiazdkę – tłumaczę sobie, ale serce nie chce w tej chwili słuchać żadnych rozsądnych głosów. Trudne rozstanie. Mój dorosły syn rozpoczyna pisać następny, inny, nowy rozdział swego życia. Niełatwo niepokój łączyć z radością, ale matki to potrafią.


...Był klomb i rój motyli, i błękit przezroczy...

Poranne słońce kładzie się złotą smugą na ścianach i podłodze. Mama stoi w drzwiach swego pokoju w domu mojej siostry, mała, siwa, przygarbiona, taka kochana i taka bezradna, z niepewnym uśmiechem i schrypniętym pytaniem – kiedy wrócę. Gdy wynosiłam ostatnią walizę, Mama uniosła rękę i pomachała na pożegnanie zaginając palce do wnętrza dłoni jak dziecko, które nauczyło się pokazywać „pa, pa”. Przez otwarte na oścież drzwi widziałam jej drżącą rękę, szukającą chusteczki w kieszeni fartucha. Nie muszę nawet zamykać oczu, by widzieć Mamę w głębi korytarzyka i tę jasną plamę słońca przed nią.

Wiedziałyśmy obie, że to pożegnanie...

Gromniczna świeca rzuca chybotliwe światło na blade wargi, z których odrywają się drżące słowa ...teraz i w godzinie śmierci naszej...

Mama zgasła z dnia na dzień, a ja nie mogłam być na pogrzebie. Współczuję każdemu, kogo spotka taki los. Każdy, kto przeżył taki dramat – rozumie. Bardzo długo nie byłam w stanie wypowiedzieć głośno słów: moja mama umarła. Wciąż żyła w moich snach, była obecna w myślach. Po wielu latach stanęłam nad jej grobem. Dopiero wtedy skończyła się moja żałoba. Mama nie śni mi się już. Żałuję, bo to były dobre sny, tęsknię do nich.


...te oczy [...] wpatrzone we mnie...

Odległość od przystanku autobusowego do domu pokonałam biegiem. Serce popędzało – prędzej, prędzej, prędzej... Zapłakana mama po cichutku, jakby ciągle obawiając się, że zbudzi śpiącego, otworzyła drzwi do sypialni. Tatuś leżał w pościeli z rozrzuconymi rękami. Przyglądałam się wygładzonej ze zmarszczek, woskowożółtej twarzy, szukając w niej znajomych rysów. Usiadłam na skraju łóżka i ujęłam rękę ojca. Dłoń była wiotka, po wierzchu już chłodna, lecz we wnętrzu czaiła się resztka ciepła, którą tatuś zostawił dla mnie. Tuląc rękę do policzków, rozpaczliwie usiłowałam je tam zatrzymać. Nie dałam rady. Nikt nie miał tej mocy. Nie, nie zgadzam się! Wybiegłam z domu, szłam przed siebie, a łzy spływały po buzi wraz z deszczem. Krótki, wiosenny dzień zbliżał się ku wieczorowi, gdy wróciłam do domu.

Miałam wtedy szesnaście lat.


...Czy nie wolno nic nigdy porzucać na zawsze...

Od podjęcia decyzji o emigracji do jej realizacji minęło kilka miesięcy. Komplet walizek w przedpokoju. Bilety na samolot w torebce.

Mieszkanie opróżnione. Rachunki, jak zawsze zbyt wysokie, opłacone. Abonament wycofany. Dokumenty zebrane w jedną teczkę. Notarialne ustanowienie „pełnomocnika w zakresie” podpisane. Zobowiązania rozwiązane.

Pożegnalnych party z sąsiadami było całkiem sporo. Najpierw w moim pustoszejącym mieszkaniu, a kiedy już u nas nie było nawet filiżanek i stołu, to u nich. Ostatnie spotkania w pracy. Nie jestem w stanie się pożegnać. Ściśnięta krtań boli. Przewidziałam to, przygotowałam się na piśmie. Proszę koleżankę, czyta. Ale dlaczego i ona płacze? Prezenty i życzenia na dalszą (czytaj: daleką) drogę życia. Choć to nie urodziny, ale gdzie ja to pomieszczę? Obrazek w ramce z nazwiskami na odwrocie. Przywiozłam go tutaj. Kiedy go odkurzam, odczytuję nazwiska. Wszystkich pamiętam. Tylko coraz więcej kurzu zbiera się na ramce...

Nie do wiary, że można życie zmieścić w pięciu walizkach.


...Czy nie wolno odjeżdżać znajomym gościńcem...

Nie pamiętam pożegnania mojego rodzinnego domu. Domu, w którym się urodziłam, dorastałam i wychowałam. Wyjazdów-przyjazdów było wiele i z tej przyczyny żaden nie został naznaczony piętnem tego ostatniego i ostatecznego.

...Po lewej stronie szerokiego wjazdu, zwanego przez nas, domowników, uliczką, drewniany płot otaczał nieco zarośnięty chwastami i mocno o tej porze dnia ocieniony warzywniak; po prawej zaś, na wprost wejścia do domu, pysznił się ogród kwiatowy, ale przez gęsty i wysoki żywopłot z krzewów śnieguliczki niewiele było go widać. Stojąc tak w szeleszczącym cieniu starego wiązu zauważyłam, że obejściem długo nikt się nie interesował – gdzieniegdzie na kamienie wypełzł mech a główki mleczy wyzłacały się bezczelnie spomiędzy listków...

Tak mogłabym opisać powitanie mojego domu po latach. Mogłabym, ale powitania też nie było. Czy ktoś się zdziwi, że ciągle chcę widzieć dom takim, jakim zapamiętała go moja nastoletnia pamięć?


...Co widziały te oczy...

Zatrzymaliśmy się przed niepozornym, niskim budynkiem z napisem Emergency Animal Hospital. Ponieważ Pan wysiadł z samochodu, jak zawsze chciała zobaczyć, dokąd poszedł. Podniosła łeb i usiłowała dźwignąć się na przednie łapy, lecz było to ponad jej siły. Uspokoiłam ją łagodnie. Po chwili Pan wrócił, wziął Piesunię na ręce i weszliśmy do przestronnego wnętrza...

***

Ze ściśniętym sercem otwieraliśmy drzwi. Wiedzieliśmy, że w domu nikt na nas nie czeka.

----------------------------------------------

1 komentarz:

  1. Bolesław Leśmian, Odjazd

    Gdym odjeżdżał na zawsze znajomym gościńcem,
    Patrzyły na mnie bratków wielkie, złote oczy,
    Podkute szfirowym dookoła sińcem.
    Był klomb i rój motyli, i błękit przezroczy,
    I rdzawienie się w słońcu dojrzałej rezedy.
    A gdy byłem już w drodze, sam nie wiedząc kiedy
    I czemu - przypomniałem te oczy, przyziemnie
    Śledzące mą zadumę i wpatrzone we mnie
    Tym wszystkim, czym się można wpatrzeć w świat i dalej.

    Co widziały te oczy, nim w tysiącu alej
    Zginąłem, jedną chatę rzucając za sobą?
    I czemu z szafirową za wczasu żałobą
    Patrzyły w ten mój odjazd poprzez zieleń rdzawą
    Rezedy, co pachniała przytłumioną trawą?
    I dlaczego te oczy były coraz łzawsze?
    Czy nie wolno nic nigdy porzucać na zawsze
    I zostawiać samopas kędyś - na uboczu?
    Czy nie wolno odjeżdżać znajomym gościńcem
    I oddalać się zbytnio od tych złotych oczu,
    Podkutych dookoła szafirowym sińcem?

    OdpowiedzUsuń