...I dlaczego te oczy były coraz
łzawsze?
Krótki, mocny uścisk na pożegnanie, spojrzenie
szarych, zmrużonych oczu. W jego długich, brązowych włosach pobłyskują już srebrne
nitki. Który to raz kreślę krzyżyk na jego czole? Po chwili zniknął we
wnętrzu autobusu, walizę pochłonął luk bagażowy. Za przyciemnionymi szybami
piętrowego pojazdu trudno wypatrzyć kochaną sylwetkę. Krótki sms – jedź z
Bogiem, synu! I natychmiast odpowiedź – z Panem Bogiem, mamo!
Wróciłam do domu zziębnięta i smutna. To nie
pożegnanie tylko rozstanie, zobaczymy się przecież już na gwiazdkę – tłumaczę
sobie, ale serce nie chce w tej chwili słuchać żadnych rozsądnych głosów.
Trudne rozstanie. Mój dorosły syn rozpoczyna pisać następny, inny, nowy
rozdział swego życia. Niełatwo niepokój łączyć z radością, ale matki to
potrafią.
...Był klomb i rój motyli, i błękit przezroczy...
Poranne słońce kładzie się złotą smugą na ścianach
i podłodze. Mama stoi w drzwiach swego pokoju w domu mojej siostry, mała, siwa,
przygarbiona, taka kochana i taka bezradna, z niepewnym uśmiechem i
schrypniętym pytaniem – kiedy wrócę. Gdy wynosiłam ostatnią walizę, Mama
uniosła rękę i pomachała na pożegnanie zaginając palce do wnętrza dłoni jak
dziecko, które nauczyło się pokazywać „pa, pa”. Przez otwarte na oścież drzwi
widziałam jej drżącą rękę, szukającą chusteczki w kieszeni fartucha. Nie muszę
nawet zamykać oczu, by widzieć Mamę w głębi korytarzyka i tę jasną plamę słońca
przed nią.
Wiedziałyśmy obie, że to pożegnanie...
Gromniczna świeca rzuca chybotliwe światło na blade
wargi, z których odrywają się drżące słowa ...teraz
i w godzinie śmierci naszej...
Mama zgasła z dnia na dzień, a ja nie mogłam być na
pogrzebie. Współczuję każdemu, kogo spotka taki los. Każdy, kto przeżył taki dramat – rozumie. Bardzo długo nie byłam w stanie wypowiedzieć głośno słów: moja mama umarła. Wciąż żyła w moich
snach, była obecna w myślach. Po wielu latach stanęłam nad jej grobem. Dopiero
wtedy skończyła się moja żałoba. Mama nie śni mi się już. Żałuję, bo to były
dobre sny, tęsknię do nich.
...te oczy [...] wpatrzone we
mnie...
Odległość od przystanku autobusowego do domu
pokonałam biegiem. Serce popędzało – prędzej, prędzej, prędzej... Zapłakana
mama po cichutku, jakby ciągle obawiając się, że zbudzi śpiącego, otworzyła
drzwi do sypialni. Tatuś leżał w pościeli z rozrzuconymi rękami. Przyglądałam
się wygładzonej ze zmarszczek, woskowożółtej twarzy, szukając w niej znajomych
rysów. Usiadłam na skraju łóżka i ujęłam rękę ojca. Dłoń była wiotka, po
wierzchu już chłodna, lecz we wnętrzu czaiła się resztka ciepła, którą tatuś
zostawił dla mnie. Tuląc rękę do policzków, rozpaczliwie usiłowałam je tam
zatrzymać. Nie dałam rady. Nikt nie miał tej mocy. Nie, nie zgadzam się!
Wybiegłam z domu, szłam przed siebie, a łzy spływały po buzi wraz z deszczem.
Krótki, wiosenny dzień zbliżał się ku wieczorowi, gdy wróciłam do domu.
Miałam wtedy szesnaście lat.
...Czy nie wolno nic nigdy porzucać na zawsze...
Od podjęcia decyzji o emigracji do jej realizacji
minęło kilka miesięcy. Komplet walizek w przedpokoju. Bilety na samolot w
torebce.
Mieszkanie opróżnione. Rachunki, jak zawsze zbyt
wysokie, opłacone. Abonament wycofany. Dokumenty zebrane w jedną teczkę.
Notarialne ustanowienie „pełnomocnika w zakresie” podpisane. Zobowiązania
rozwiązane.
Pożegnalnych party z sąsiadami było całkiem sporo.
Najpierw w moim pustoszejącym mieszkaniu, a kiedy już u nas nie było nawet
filiżanek i stołu, to u nich. Ostatnie spotkania w pracy. Nie jestem w stanie
się pożegnać. Ściśnięta krtań boli. Przewidziałam to, przygotowałam się na
piśmie. Proszę koleżankę, czyta. Ale dlaczego i ona płacze? Prezenty i życzenia
na dalszą (czytaj: daleką) drogę życia. Choć to nie urodziny, ale gdzie
ja to pomieszczę? Obrazek w ramce z nazwiskami na odwrocie. Przywiozłam go
tutaj. Kiedy go odkurzam, odczytuję nazwiska. Wszystkich pamiętam. Tylko coraz
więcej kurzu zbiera się na ramce...
Nie do wiary, że można życie zmieścić w pięciu
walizkach.
...Czy nie wolno odjeżdżać znajomym gościńcem...
Nie pamiętam pożegnania mojego rodzinnego domu.
Domu, w którym się urodziłam, dorastałam i wychowałam. Wyjazdów-przyjazdów było
wiele i z tej przyczyny żaden nie został naznaczony piętnem tego ostatniego i
ostatecznego.
...Po
lewej stronie szerokiego wjazdu, zwanego przez nas, domowników, uliczką,
drewniany płot otaczał nieco zarośnięty chwastami i mocno o tej porze dnia ocieniony
warzywniak; po prawej zaś, na wprost wejścia do domu, pysznił się ogród
kwiatowy, ale przez gęsty i wysoki żywopłot z krzewów śnieguliczki niewiele
było go widać. Stojąc tak w szeleszczącym cieniu starego wiązu zauważyłam, że
obejściem długo nikt się nie interesował – gdzieniegdzie na kamienie wypełzł
mech a główki mleczy wyzłacały się bezczelnie spomiędzy listków...
Tak mogłabym opisać powitanie mojego domu po
latach. Mogłabym, ale powitania też nie było. Czy ktoś się zdziwi, że ciągle
chcę widzieć dom takim, jakim zapamiętała go moja nastoletnia pamięć?
...Co widziały te oczy...
Zatrzymaliśmy się przed niepozornym, niskim
budynkiem z napisem Emergency Animal Hospital. Ponieważ Pan wysiadł z
samochodu, jak zawsze chciała zobaczyć, dokąd poszedł. Podniosła łeb i
usiłowała dźwignąć się na przednie łapy, lecz było to ponad jej siły.
Uspokoiłam ją łagodnie. Po chwili Pan wrócił, wziął Piesunię na ręce i
weszliśmy do przestronnego wnętrza...
***
Ze ściśniętym sercem otwieraliśmy drzwi.
Wiedzieliśmy, że w domu nikt na nas nie czeka.
----------------------------------------------