Jesień.
Mgła, wiatr, deszcz i
chłód.
Motyle stały się
przezroczyste.
Klucze odlatujących
ptaków tną ciemne niebo.
Spadają ostatnie jabłka.
Lecą liście. Schną. Zwijają się, skrapiane nocną wilgocią.
Zwierzęta giną
znienacka. Na pewno nie zdążyły przygotować się na tę chwilę.
Odchodzą, znikają
ludzie. Czasem piszą ostatnie listy.
Jesień.
Pora umierania.
Przygotowywanie miejsca.
***
Ze skrzynki na listy wyjmuję białą kopertę. Fioletowe litery układają się na niej w nabożną sentencję. Na kopercie krzyż, świeca, lilie – w naszym kodzie kulturowym to atrybuty śmierci. Biały, czarny, fioletowy – w różnych religiach i kulturach – kolory żałoby. W kopercie list od ojców werbistów – misjonarzy Słowa Bożego, a w nim przypomnienie o chrześcijańskim obowiązku modlitwy za zmarłych. Oprócz listu koperta zwrotna wraz z kartką, na której mogę umieścić imiona moich bliskich zmarłych i polecić ich dusze modlitwie zgromadzenia.
Wypominki to dawny polski obyczaj związany z Dniem Zadusznym, kiedy kapłani „wypominają” imiona zmarłych wyczytując je z takich właśnie kartek, wraz z wiernymi modląc się za ich dusze. Składam więc moje wypominki, małe epitafia ku pamięci tych, których znałam i kochałam, którzy odeszli, gdy ja żyłam tutaj, w mojej drugiej ojczyźnie.
Wołam ich po imieniu zanim pamięć o nich ściemnieje i zniknie. Zanim zniknę i ja.
***
Mama
pamięci Mamy
[pory roku: zima]
po lutym niebie wspina się siwy dym
kuropatwy pośpiesznie dziergają wzorek
w świeżym śniegu za płotem
trop prowadzi daleko
szare oczy patrzą uważnie
ciepłe ręce
podają mleko z masłem i miodem
grzeją zmarzniętą buzię i nos
- Znów nie zapięłaś czapeczki, Lilu
….wspomnienia
chylą się ku wieczorowi
Kazik
Zima. Noc. Szeregowce na
osiedlu za miastem śpią, śpi moja siostra, śpią dzieci. Mroźną nocą krążymy ze
szwagrem wąskimi uliczkami w nadziei, że tym sposobem z naszych głów szybciej
wyparuje nadmiar alkoholu. Milczymy, wsłuchując się w melodię śniegu pod
butami. Zadzieramy nosy wysoko w niebo, wraz z mroźnym powietrzem wchłaniamy
zapach jasnej, pogodnej nocy. Szukamy znanych gwiazdozbiorów. Rozmawiamy. O
długach, o pierwszej Solidarności, o dzieciach, o niczym. O śmierci.
Opowiadał o swoich
rodzicach i rodzeństwie, ale przede wszystkim o nie tak dawno zmarłej mamie.
Mówił o niej z miłością, szacunkiem i oddaniem. W prostych słowach opowiedział
o jej śmierci. Nagle przystanął i ściszonym głosem powiedział, że on też umrze
tak jak matka – nagle. I że będzie miał wtedy tyle lat, co ona.
Struchlałam. Drugi raz
ktoś wobec mnie przepowiedział swą śmierć tak spokojnie i z niezmąconą
pewnością. Ta pierwsza, sprzed lat, spełniła się tragicznie i szybko.
Kazik nie zdążył się z
nikim pożegnać.
Zbiera moja
siostra-wdowa mozolnie swą popękaną codzienność, dopasowuje, próbuje zapełnić
wyrwę... Wydaje się silna, ale wystarczy niechcąco trącić schowane gdzieś myśli
i obrazy i wszystko, co z takim trudem posklejała, znowu się rozsypuje.
Benek
oświadczenie woli
[pamięci Benka]
Napisz: nim przyjdę jako Sędzia sprawiedliwy,
otwieram wpierw na oścież drzwi miłosierdzia Mojego.
Kto nie chce przejść przez drzwi miłosierdzia,
ten musi przejść przez drzwi sprawiedliwości Mojej...
[św. Faustyna, Dz. 1146.]
z suchych warg
po bezlitosnym wzgórzu poduszki
przez bęben brzucha
na który patrzył ze stroskanym zdziwieniem
w od teraz niepotrzebne ręce pielęgniarki
zsunął się szept cichszy niż wiatr
za oknem hospicjum
...mnie już nie ma ...umarłem w sobotę...
Jarek
Nie jest łatwo pisać o tej
śmierci, bo trudno pojąć to, co niepojęte, dostąpić tego, co niedostępne, zrozumieć,
co wymyka się pojmowaniu.
Stchórzyłam przed
rozpaczą mojej siostry, nieszczęsnej matki, która nie potrafi płakać, wyłgałam
się od odpowiedzi, choć obie wiemy, że katechizm Kościoła Katolickiego jest
jednoznaczny, niepozostawiający wątpliwości i miejsca na pytania.
Jarek zaplanował swoje
ostatnie dni. Napisał ostatni list. W telefonie komórkowym zamiast jego głosu
brzmiała piosenka:
Nieużyty frak, dziurawy płaszcz, znoszony but.
Zapomniany szal zaszył się w kąt niemodny już.
Każda rzecz o czymś śni odstawiona.
Jeszcze chce modna być zanim cicho skona.
I dopiero, gdy zawoła Bóg,
to pożegnam wszystkie te rzeczy i znów
pójdę boso.
Zamkną za mną drzwi.
Nie zabiorę nic.
Jego śmierć sparaliżowała nas. Zdumieliśmy się, że tak nas przechytrzył. Niedowierzaliśmy, że tak się zamaskował, że aż tak dobrze potrafił ukrywać swą bezradność i samotność. Że tak dobrze udawał, grał rolę. Że byliśmy zbyt zajęci sobą, zbyt nieostrożni, nie dość czujni. Pozostaliśmy każdy z własnymi wyrzutami i przerażającą pewnością, że nigdy ich z siebie nie strząśniemy.
Janka
Miejski fotograf
utrwalił na zdjęciu sześcioletnią uśmiechniętą dziewczynkę w nowiutkiej
sukience. To ja. Sukienkę uszyła Janka, moja najstarsza siostra. Była między
nami różnica pokolenia. Jako dziecko często spędzałam u niej lato. Kiedyś
zawołałam na nią „ciociu”. Obruszyła się, a ja nie rozumiałam, że ktoś, kto
„chodzi do pracy”, ma męża i starszych ode mnie synów, dla których jestem
ciocią, może być moją siostrą.
Janka była mądra,
otwarta, umiała słuchać. Kiedy dorosłam, opowiadałyśmy sobie każda o swoim, tak
odległym w czasie, dzieciństwie, rozmawiałyśmy o rodzicach, których
pamiętałyśmy przecież inaczej, o marzeniach i planach – tych
urzeczywistnionych, tych nieosiągalnych i tych nieosiągniętych. Nie było wiele
tych naszych spotkań. I już ich nie będzie.
Powiedziałam, że będę jesienią. Czekała na mnie. Wypowiedziała ze łzami moje imię i znów zapadła w siebie.
Leszek
Brat mojego męża i ojciec chrzestny naszej córki. Uczynny, miły i wrażliwy, jednocześnie nieodpowiedzialny, nieuporządkowany dorosły facet. Chemia, krwotoki, transfuzje, wiara w polepszenie wyników a z nią nadzieja na kolejną chemię, na ratunek, na życie… Rak płuc rozeznany tak późno, że już nie było możliwości ratunku, zrobił swoje. Mama mojego męża pielęgnowała go, zaniedbując swoje zdrowie.
A w trzy miesiące po
nim, cichutko, w nocy, odszedł jego ojciec, mój Teść.
Dominujący, twardy, pilnujący
dosłownie wszystkiego, niełatwo było się do niego dopukać. Czuły, lecz
nieokazujący uczuć. Lubiliśmy wieczorem skosztować domowego wina, które
wyrabiał z owoców wyhodowanych przez siebie na działce.
Mama nagle została sama.
Ewelina
Druga z moich starszych
sióstr. Urodzona 2 lata przed II wojną światową, razem z mamą i Janką cierpiała
wywózkę do Generalnej Guberni, na Kongresówkę, jak zawsze mówiła mama, i
wojenną tułaczkę.
Inka była wcześniakiem, co
w przedwojennej Polsce było dużym wyzwaniem dla lekarzy, ale wszyscy spisali
się świetnie.
Niewysoka, wesoła,
dobrze śpiewała i była najładniejsza ze wszystkich sióstr. Jej córka tak do
niej podobna, że na zdjęciach z wczesnego dzieciństwa wszyscy je mylą.
Zawdzięczam jej swoje
imię, a właściwie jej przyjaciółce z liceum. A było to tak… mama tej koleżanki też
była w ciąży. Dziewczęta umówiły się, że jeśli urodzą się dziewczynki, to
dostaną imię koleżanki. I tak się stało.
Nie tak dawno bawiliśmy się hucznie w licznym gronie rodzinnym na 80. urodzinach Eweliny. Moja przezorna siostrzenica zorganizowała tę imprezę urodzinową, bo „wiesz, ciocia, jest teraz dobra okazja, a za rok nie wiadomo, co będzie”. Inka zmarła na dzień przed swoimi 81. urodzinami.
***
Ania
była matematyczką. Zginęła potrącona przez samochód w przedwigilijny wieczór, młoda, śliczna, zgrabna, matka dwóch dziewczynek. Miała miłą, niską barwę głosu i ciemne, błyszczące włosy. Kiedy dowiedziałam się o jej śmierci, nie od razu skojarzyłam nazwisko z osobą. Po chwili jednak stanęła w mej pamięci uśmiechnięta, w spódnicy w kratę, z warkoczem przerzuconym przez ramię.
Jadzię
pamiętam lepiej, bo z nią pracowałam dłużej. Była pierwszą starszą koleżanką, która rozpoczęła rozmowę ze mną – nowicjuszką. Rzutka i energiczna, wesoła i bezpośrednia, czasem szorstka, nawet obcesowa. Mówiła schrypniętym głosem, obniżonym pewnie o dwie oktawy, tak charakterystycznym dla nauczycieli z długim stażem. Wypalałyśmy podczas przerw mnóstwo papierosów.
Joasia
mimo trudnego życia, była pogodna i śmiała się często, a jej śmiech szybko przechodził w kaszel. Nie zdążyłyśmy się zaprzyjaźnić, jednak wspólne powroty z pracy zbliżyły nas. Nierzadko przystawałyśmy dla odpoczynku, zwłaszcza zimą: Joasia była astmatyczką i mroźne powietrze dusiło ją. Pewnego poranka w drodze do szkoły kupiłam mały bukiecik, bo to był dzień jej imienin. Kiedy weszłam do pokoju nauczycielskiego z tym bukietem i wiosenną radością, zmroziło mnie milczenie. Joasia umarła tej nocy, udusiła się na klatce schodowej pod sąsiedzkimi drzwiami, do których dopełzła, szukając pomocy. Nie mogłam uwierzyć, że już nie pojedziemy razem tramwajem. Joasiu, tak się nie robi...
Profesor Tadeusz
był moim wychowawcą w ogólniaku. Sylwetka sprężysta, spod rudawych brwi świdrujące spojrzenie, ton władczy i nieznoszący sprzeciwu, typ wojskowy. Miał mir i poważanie w całej szkole. Nas, swoich wychowanków, trzymał krótko. Szanowaliśmy go jak szanuje się nauczyciela sprawiedliwego i konsekwentnego. Zginął w wypadku samochodowym, a dowiedziałam się o tym od jego syna, z którym los zetknął mnie tu, w mojej drugiej ojczyźnie, ale to zupełnie inna historia.
Profesor Jerzy
mój nauczyciel historii w liceum, absolwent UJ, doktor nauk humanistycznych. Pamiętam go jako człowieka o dobrotliwym uśmiechu, mądrego, opanowanego i sprawiedliwego. Miał wiele cierpliwości do naszych wybryków i śmiał się z kabaretowych występów na Dzień Nauczyciela, gdy każdemu profesorowi przypinaliśmy złośliwą łatkę. Nauczył mnie słuchać wykładu, robić porządne, przydatne notatki, wzbudził ciekawość dziejów. Oprócz polonistki był moim ulubionym profesorem.
doktor Henryk
mój nauczyciel filozofii na studiach. Mądry. Przystojny, z czupryną kręconych, szpakowatych włosów, uroczy i szarmancki. Kochały się w nim chyba wszystkie jego studentki, wśród nich ja. Na szczęście dla nas był żonaty. Kiedy już miałam własną rodzinę, przez kilka lat mieszkaliśmy drzwi w drzwi w jednym domu. Jako sąsiad w kapciach nie wydawał się już tak atrakcyjny.
Spośród moich koleżanek i kolegów ze szkolnej ławy w liceum z doczesnością pożegnała się Basia – wrażliwa, dobra i ambitna uczennica, Janka - nieśmiała, pucołowata, z poskręcanymi w pierścionki czarnymi włosami, Kazik – uczynny kolega, lider szkolnej kapeli. O nich wiem.
***
Po zmarłych pozostają
wspomnienia. Ich sylwetki, głos, charakterystyczne gesty wracają w mimowolnych
skojarzeniach. Przedmioty, niegdyś przez kogoś ulubione, zyskują na znaczeniu, stają
się talizmanem, relikwią. Dmuchajmy na te iskierki pamięci, by nie zgasły, by
płonęły jasnym płomieniem, jak znicze w Dzień Zaduszny. Nade wszystko jednak
ważna jest modlitwa. Ona przypomina, że jesteśmy tu, w doczesności, tylko
przejazdem. Modlitwą przypominajmy każdego, dlatego nie żałujmy jej Im,
zwłaszcza w Dzień Zaduszny
***
moim umarłym
lgną do rąk wilgotne grudki modlitwy
czas
spływa słoną kroplą
zamknięta w zniczu drży tęsknota
jutro
obróci się w proch
w rozpadlinie pamięci trwa
wiśniowo-gorzka woń tytoniu
spinka i pióro wiecznie ciemnozielone
przyjdę do was jak każe obyczaj
na chłodnej ławce przysiądę przed drogą
ostatni raz
pisałam w N. jesienią 2012 r.