Translate

piątek, 22 lipca 2016

Wybrała nas


Wspomnienie to powstawało cały rok. To najtrudniejszy tekst, jaki napisałam.

Była zwykłym psem, jakich wiele. Dla nas wyjątkowym, jedynym na świecie, ukochanym.
W tym roku minęły dwa lata, odkąd nie ma jej z nami.
Wspominając ją, potrafimy się już śmiać. Dlatego mogłam zamknąć ten rozdział.

-----------------------------------------------------

Poznawaliśmy się powoli. Była uważna  i czuła. Ale to dopiero potem. Najpierw musiała się przekonać, czy warto nas pokochać. My zaś chcieliśmy zasłużyć na jej miłość.
                                                                                                                                               
1. Miała być ratunkiem przed straszliwym osamotnieniem, jakie czekało nas po opuszczeniu domu przez dzieci. Musicie mieć przynajmniej psa – zdecydowała za nas córka. Zaczęłam protestować. Nie chcę żadnego psa. Wystarczyły mi te ciągle uciekające chomiki. I zaraz zaczęłam wymieniać powody, dla których żadnego zwierzaka w domu już być nie może! Aż wreszcie cicho, jak zawsze wtedy, gdy prosił o coś dla siebie, odezwał się Mąż. Chciałby mieć psa. W jego domu zawsze były psy. Kajtka i Pimpka nie znałam, ale Rajkę pamiętam. Skapitulowałam. Pokonała mnie ta cicha prośba i wspomnienie potężnej bokserki. Więc dobrze, niech już będzie pies, ale tylko bokserka. „Dziewczynki” są łagodniejsze.

2. Nie chcieliśmy tak zwyczajnie kupić psa w sklepie z psami. Zdecydowaliśmy, że przygarniemy jakąś biedę z przytułku. Trafiliśmy na skromną stronę schroniska dla bokserów. Były tam opisy sytuacji i zdjęcia kilku nieszczęśników, wśród nich – wypatrzona od razu – „nasza” Piesunia. Miała ponad półtora roku i szmery w serduszku. Na łebku duże znamię niewiadomego pochodzenia. Była nieułożona, nieposłuszna i nie lubiła dzieci – przypadłość u tej rasy więcej niż osobliwa. Opiekunowie o jej przeszłości wiedzieli tylko to, że została oddana, ponieważ zaatakowała niemowlę. Reagowała wielkim podnieceniem na płacz dziecka, nawet dochodzącym z telewizora! Włożyliśmy wiele pracy wychowawczej i fizycznego wysiłku, polegającego na mocnym trzymaniu smyczy, by nauczyć ją przezwyciężać agresję.

Już podczas pierwszej wizyty przypadliśmy sobie do serca. Sunia w radosnych podskokach lizała nasze twarze, była spontaniczna i wesoła. Po rozmowie z opiekunami, podczas której upewnili się, że oddają swoją podopieczną w dobre ręce, zrobiliśmy niezbędne zakupy, podpisaliśmy papiery adopcyjne, wpłaciliśmy drobną kwotę na rzecz przytułku i wreszcie wprowadziliśmy ją do domu.

3. Z posłanka patrzały na nas duże smutne oczy osadzone w głowie, która wydawała się zbyt wielka przy szkieletowatym korpusie. Psina była zmęczona niedawnymi przeżyciami i tak wychudzona, że można było policzyć wszystkie żebra i koraliki kręgosłupa. Papiery informowały, że ważyła 45 funtów, czyli nieco ponad 20 kilogramów! W schronisku nie potrafiła walczyć o miskę, z której dominujące psy wyjadały jej karmę. Ale w domu też nie chciała jeść. Po kilku dniach błagania – jedz, kochany piesku, no jedz! – zrezygnowałam z psiej karmy. Kiedy sprawdziłam, że je makaron, aż się uszy trzęsą, bez skrupułów zwyczajnie utuczyłam ją gotowanym makaronem i ryżem, na zmianę mieszanym z psim jedzeniem. Wtedy wreszcie wygoiła się rana po sterylizacji a rzadkiej barwy sierść wygładziła się i nabrała głębokiego, wiśniowego połysku. Pies zachwycał kształtami i proporcjonalną sylwetką właściwą dla rasy.

Była piękna!

4. Tęskniła. Czekała na powrót swej opiekunki. Nie wiedziała przecież, że odtąd będzie z nami, że to już na zawsze. Przez kilka dni, dopóki czuła znajomy zapach, z nosem przy ziemi biegła po śladzie SUV, którym odjechała Janet. Podnosiła łeb i nastawiała aksamitne uszy na szum przejeżdżających samochodów, ze świstem wciągając w czarne nozdrza mieszaninę powietrza i spalin. Próbowała gonić każdy samochód, który jej przypominał znajome auto. W końcu zrezygnowana przystawała, patrząc za znikającym pojazdem. Serce ściskało się na to nieme cierpienie. Głaskałam ją delikatnie i pocieszałam cicho, ale ona stała obojętna, jakby chciała mi powiedzieć, że wcale nie potrzebuje mojego współczucia.

Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że minie wiele czasu, zanim będziemy mogli powiedzieć, że pies jest nasz. Zanim ona zobaczy w nas swoje stado. Z niemałym zdziwieniem uświadomiłam sobie, że stałam się zazdrosna o jej przywiązanie do tamtego miejsca i ludzi, o tęsknotę za nimi. Pokochałam ją, choć zawsze myślałam, że zwierzęcia się nie kocha, że można się tylko przyzwyczaić. Po kilku tygodniach pragnęłam, aby jak najszybciej zapomniała o swym dawnym życiu i przestała tęsknić.

5. Poznawaliśmy się powoli. Była uważna  i czuła. Ale to dopiero potem. Najpierw musiała się przekonać, czy warto nas pokochać. My zaś chcieliśmy zasłużyć na jej miłość. Staraliśmy się zauważać i odwzajemnialiśmy każdy przejaw sympatii z jej strony. Uważnie obserwowała nasze reakcje i widzieliśmy, jak bardzo stara się dopasować do domowych zwyczajów, jak chce nas zadowolić, przypodobać się. Wiedzieliśmy, że takie zachowania są charakterystyczne dla znajdów i psów ze schronisk, a wynikają z obawy przed ponownym odtrąceniem. Zawstydzała nas tą niepewnością. Tłumaczyliśmy jej, że nie musi się niczego obawiać, że teraz jest z nami na dobre i na złe.


6. W naszym domu wszystko było inne od tego, co znała ze schroniska. Przede wszystkim nie było drzwi dla psów, więc swój pierwszy poranny spacer Piesunia odbyła na… dywanie przed drzwiami balkonowymi! Szukała wyjścia, do którego była przyzwyczajona. Zaczęliśmy więc trening w kracie. Ponieważ Pani (czyli ja) zajmowała się jedzeniem i spacerami, zamykanie jej na noc w klatce przypadło w obowiązku Panu. Ach! jakich to różnych sposobów Pies się imał, żeby nie dać się zwabić! Niestety, Pan zawsze był sprytniejszy i w końcu Psina, znęcona wątrobianym przysmakiem, trafiała do klatki, gdzie – zrezygnowana – niezdarnie poprawiała kocyk i układała się do snu, pełnym wyrzutu spojrzeniem utrwalając w nas poczucie winy.

W schronisku pieski miały ogrodzony plac, po którym biegały swobodnie. My nie mieliśmy ogrodzonego terenu. Pies nie umiał chodzić na smyczy. Ja nie umiałam prowadzić psa. Prawo w naszym stanie wymaga, aby zwierzęta były wyprowadzane na smyczy. Nawet gdyby prawo nie istniało, nie moglibyśmy puścić jej luzem, bo lubiła uciekać oraz nie lubiła dzieci. Należało więc posiąść sztukę spacerowania na smyczy. Piesunia ciągnęła niemiłosiernie w swoją stronę, szczególnie wtedy, gdy zwęszyła królika. Siłę w karku boksery mają nadzwyczajną, a kiedy chudzina nabrała już masy, nie byłam w stanie jej utrzymać ani zachować pozycji pionowej, poniewierała mą godnością bez litości po chodniku, po trawniku i krzewach. Obraz był komiczny: cwałująca z wywieszonym jęzorem bokserka, a na końcu smyczy wywijająca piętami Pani. Zupełnie jak w dowcipie o tym, kto tu kogo wyprowadza na spacer.

Uprzedzono nas, że ucieka. I rzeczywiście – błyskawicznie wykorzystywała niedomknięte drzwi, każde zbyt wczesne zdjęcie obróżki. Nie przegapiła żadnej okazji, a my niemądrze uganialiśmy się za nią po osiedlu. Zręcznie omijała rozstawione szeroko ręce z miną „co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. Na wołanie i smakołyki nie reagowała. Byliśmy bez szans. Pies co sił w łapach uganiał po wolności. Aż znaleźliśmy niezawodny sposób na złowienie uciekinierki. Wystarczyło głośno otworzyć drzwiczki samochodu i uruchomić silnik, by po chwili zza krzewów wynurzył się zziajany i zaśliniony pysk a zaraz za nim cały Pies, który szybciutko mościł się na przednim siedzeniu obok kierowcy i całą sylwetką wołał: jedziemy! Żeby nie poczuła się oszukana i zwabiona w pułapkę, Pan robił rundę po uliczkach.

7. Boksery są bardzo wesołymi psami. Nie na darmo mówi się „psie figle” albo „psoty”. W schronisku dostała przezwisko „wiggle butt”. Kochała nas wszystkich, ale szczególną czułością darzyła Pana. Na pół godziny przed jego powrotem z pracy zaczynała czekać. Witała go podskokami i lizaniem po twarzy, co było nie lada wyczynem, bo Pan jest słusznego wzrostu. 

Zawsze chętna do zabawy. Uwielbiała gonitwy. Lubiła szamotać, szarpać i ciągnąć. Kiedy dorosła, w zabawie ze mną nigdy nie używała całej swej siły, bo wiedziała, że może mnie skrzywdzić. Z Panem nie obchodziła się już tak delikatnie. Zresztą Pan zakładał grubą koszulę i starą, zimową rękawicę, mogła gryźć! Mocno biła łapą, jak to bokser. Chętnie bawiła się w chowanego. Lubiliśmy patrzeć, jak stara się dobrze wypełnić zadanie i jak potem czeka na wątróbkową nagrodę.

Nasza bokserka była dwujęzyczna, co dziwiło wszystkich. Naturalnie lepiej reagowała na swój „ojczysty” język angielski, ale nauczyła się rozumieć polskie komendy i znała wiele polskich słów. Niech ktoś spróbuje powiedzieć przy mnie „głupi pies”! Trudno opowiedzieć każdy dzień, ale wiedzieliśmy, że jest szczęśliwa i że z czasem zapomniała o swych trudnych szczenięcych latach.

8. Nie ma smutniejszych chwil niż te, kiedy pies choruje, a w jego oczach widać cierpienie. Nasza psina chorowała kilka razy. Raz była to poważna infekcja, czasem skaleczenie, jakieś kleszcze czy pchły. Korzystaliśmy nawet z pomocy psiego okulisty. Dbaliśmy bardzo o jej zdrowie, ale rak został zbyt późno wykryty. Zaproponowano operację, jednak rokowania na potem nie były dobre – kilka miesięcy życia w cierpieniu. Nie byliśmy gotowi na rozstanie, ale też nie chcieliśmy przedłużać jej męki. Lekarka nie pozostawiła złudzeń – bez zabiegu sunia będzie żyła najwyżej trzy dni. Nauczyliśmy się nowego słowa – euthanasia.

9. Po powrocie z kliniki długo siedzieliśmy w samochodzie. Nie mieliśmy odwagi wejść do domu. Zostało wszystko: posłanko, ulubiony wełniany kocyk, zabawki, miska z wodą, resztka karmy w schowku pod schodami, na klamce smycz z obróżką...









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz