Wstał dzień słoneczny,
umiarkowanie gorący. Powiewa lekki wiaterek. Cóż zrobić z tak pięknie
rozpoczętym dniem? Hmm, może nad wodę? Nie namyślając się wiele, pakujemy do
vana podstawowe wyposażenie i mkniemy do jednego z licznych parków rekreacyjnych.
Jedziemy wąską, krętą, jednopasmową i dwukierunkową szosą to pnącą się w górę, to opadającą w dół, wyciętą wśród liściastych lasów podnóża Appalachów. Mijamy pola uprawne po horyzont obsadzone kukurydzą, łąki ze starannie zwiniętym w wielkie bale sianem i pasącymi się zwierzętami, zadbane podjazdy i alejki wiodące do farmerskich domów o niskiej zabudowie, z podcieniami i gankiem, tak charakterystyczne dla tego regionu. Przed domostwami dobrze utrzymane trawniki, porządnie przycięte krzewy, konkurujące po sąsiedzku różnokolorowe rabaty, wyniosłe drzewa. Gdzieniegdzie stoi samotna niczym żołnierz na warcie, owinięta kwitnącym pnączem, skrzynka pocztowa z widocznym z daleka numerem posesji, do której przynależy. Mailman nie pomyli się, od lat zostawia tu przesyłki.
Jedziemy wąską, krętą, jednopasmową i dwukierunkową szosą to pnącą się w górę, to opadającą w dół, wyciętą wśród liściastych lasów podnóża Appalachów. Mijamy pola uprawne po horyzont obsadzone kukurydzą, łąki ze starannie zwiniętym w wielkie bale sianem i pasącymi się zwierzętami, zadbane podjazdy i alejki wiodące do farmerskich domów o niskiej zabudowie, z podcieniami i gankiem, tak charakterystyczne dla tego regionu. Przed domostwami dobrze utrzymane trawniki, porządnie przycięte krzewy, konkurujące po sąsiedzku różnokolorowe rabaty, wyniosłe drzewa. Gdzieniegdzie stoi samotna niczym żołnierz na warcie, owinięta kwitnącym pnączem, skrzynka pocztowa z widocznym z daleka numerem posesji, do której przynależy. Mailman nie pomyli się, od lat zostawia tu przesyłki.
Co
kilka mil znaki informują o polach kempingowych, parkach wypoczynkowych,
miejscach historycznych. Te ostatnie tablice są brązowe, nie można ich
przegapić.
Zmniejszamy prędkość, przejeżdżamy bowiem przez miasteczko
Boonsboro. Założone zostało przez
Georga i Williama Boone (stąd Boonsboro= ‘okręg Boonów, należący do Boonów’) w
1792 roku. W tym roku w Polsce... Ilekroć widzę tu jakąś datę, zawsze odnoszę
ją do wydarzeń z historii mojej pierwszej ojczyzny. Więc wówczas... wygrzebuję
z pamięci... tak, wojna polsko-rosyjska w obronie Konstytucji 3 Maja, zakończona
II rozbiorem. A tu biały człowiek, wypychając Indian z ich terenów, zakłada swe
siedziby. Wszędzie walka, wojna – z obcym, z najeźdźcą – w obronie swego. I tu,
i tam, zakończona klęską.
Mijamy tablicę z informacją Antietam National Battlefield. W pobliżu rozciąga się pole bitewne z czasu wojny Północy z Południem. Już zgłosiłam akces, ale jednak decyduje większość: to miejsce będzie musiało poczekać, gdyż teraz celem naszej podróży jest woda, pływanie, plaża i wypoczynek. Tymczasem informacji zasięgnąć można przez... telefon komórkowy. Bitwa nad rzeką Antietam (raczej nad ‘strugą’, bo na mapie to Antietam creek, a nie river), to najkrwawsze wydarzenie w dziejach tej wojny. W zaciętej walce, trwającej tylko 12 godzin, wyrżnęło się nawzajem 23 tys. żołnierzy. W boju padło 6 generałów – 3 od Konfederatów i 3 z Unii.
Wreszcie przybywamy
do celu, kupujemy bilety wstępu i wjeżdżamy na pustawy parking – jest piątkowe
przedpołudnie. Zabieramy ekwipunek z bagażnika i wchodzimy na teren parku. Po obu stronach asfaltowej dróżki,
wśród wysokich drzew dających gęsty cień, kryją się drewniane ławki i stoły
piknikowe, przy każdym rusztowanie grilla. Dziś mamy gotowe kanapki, soki i
wodę, więc nie szukamy miejsca na piknik, lecz schodzimy w dół, ku plaży.
Wybieram zacienione miejsce, przygarniając pojemnik z prowiantem. Ci, którzy lubią
smażyć się na słońcu, rozkładają na piasku plażowe ręczniki i leżaki.
Ciepło, leniwie,
miło. Lekki powiew i woda przyjemnie chłodzą rozgrzaną skórę. Brodzik i akwen dla pływających wydzielone są bojami. Z dala
odróżniają się kolorem wody – ciemna tam, gdzie głęboko. Spora ta przestrzeń chroniona jest przez czterech ratowników, którzy właśnie ustawiają swoje „obserwatoria”. Już poza bojami, na
głębinie, nieśpiesznie przepływają kajakarze a w oddali, przy drugim brzegu,
pojawiają się wędkarze. Dzieci próbują złowić pływające na płyciźnie rybki. Zagrzebując stopy w chłodnym i wilgotnym piasku patrzę
na porośnięte lasem stoki gór, łagodnie opadające ku jeziornej dolinie. Odpoczywam.
W drodze
powrotnej zawijamy do jednej z licznych w tym rejonie winnic na degustację.
Może kupię któreś wino? Podjeżdżamy do rozłożystego budynku, który usadowił się
na szczycie wzgórza. Jak okiem sięgnąć – krzew przy krzewie – równiutkie rzędy winnej
latorośli. To dopiero początek sezonu – ku słońcu wiją się wąsy roślin. Słychać
pracującą pomiędzy rzędami krzewów maszynę. Wiele się trzeba natrudzić, aby
otrzymać dobry produkt i zyskownie go sprzedać. Konkurencja jest w tym rejonie
spora.
Wchodzimy do
chłodnego wnętrza winiarni. Główną jej część zajmuje kontuar, nieco dalej kilka
kawiarnianych stolików, zaś przy oknach z widokiem na winnicę ustawiono barowe stołki z siedzeniami w kształcie korka od szampana, które wykonane
są z naturalnego korka! Za barem krzątają się siwa pani i młodzian. Młodzian
podchodzi do nas i po wymianie uprzejmości i uśmiechów dowiadujemy się, że właśnie
kończy się jego pierwszy tydzień pracy. Każde
z nas otrzymuje kartę win, które tego dnia są w ofercie. W cenie $10 mieści się
6 gatunków, które możemy spróbować. Zaznaczam dwa białe, jedno różowe i trzy czerwone. Decyduję się na
kupno niezwykle delikatnego Chardonnay oraz Traminette o bardzo wyrafinowanym
smaku. To na zbliżające się urodziny mojego męża. Z kieliszkiem wina w dłoni i drobną przekąską rozsiadamy się na tarasie. Nie chce się wracać do
domu...