Translate

poniedziałek, 5 listopada 2018

Wieczne pióro, gęsie pióro…



Nasza rodzina składała się z Rodziców, trzech starszych Sióstr, starszego Brata i mnie.
Była jeszcze siostra Jola, ale umarła w czasie okupacji.

Ojciec był nauczycielem, Mama prowadziła dom.

***

Z wczesnego dzieciństwa pamiętam, że Rodzice byli ciągle zajęci pracami, które trzeba było wykonać, aby rodzina i dom funkcjonowały jak należy. Rzadko widziałam ich siedzących bezczynnie. W czasie odpoczynku czytali gazety, książki, spędzali czas w gronie znajomych. My, dzieci, mieliśmy swoje ulubione zabawki, a wspólnie lubiliśmy grać w chińczyka, warcaby czy w pchełki. Bywało, że po kolacji Tato rozstawiał szachy, do których zapraszał mojego Brata. Razem z Siostrą przyglądałyśmy się dostojnej i cichej grze, a ja siadałam na oparciu fotela i zaplatałam w warkoczyki siwiejące włosy Ojca. Byłam najmłodsza i chyba dlatego czasem wolno mi było więcej.

Najbardziej jednak lubiłam, gdy Tatuś trudził się drobnymi naprawami. Czasem trzeba było naprawić lalki, które niespodziewanie gubiły rączkę czy nóżkę, częściej jednak były to naprawy przedmiotów i domowych sprzętów.

Majsterkowanie najczęściej odbywało się w kuchni. Tata przynosił starą szufladę, w której składał wiele przedmiotów. Przede wszystkim były to różnokształtne narzędzia, których wygląd z czasem nauczyłam się łączyć z ich zastosowaniem i obco brzmiącymi nazwami. W małych pudełeczkach leżały śrubki, nakrętki, gwoździki różnej wielkości i kształtu, zardzewiałe i niepotrzebne pinezki (Mama mówiła „pluskiewki”), jakieś blaszki, skuwki, zasuwki i zawiaski, ozdobne kluczyki, które niczego nie otwierały ani nie zamykały, był nawet fragment srebrnego kolczyka, sprężynki, kłujące metalowe ścinki-sprężynki i inne tajemnicze przedmioty, których przeznaczenia nikt nie znał, dopóki nie okazały się być przydatne. Wtedy usłyszałam takie określenia jak wichajster albo dinks.

Podczas gdy Tato zajęty był swoją pracą, wyciągałam z szuflady różne dziwności i uparcie dopytywałam się: „a po co to, a do czego, a skąd tatuś to ma?” Kiedy Ojciec kończył pracę, pozwalał mi sobie „pomóc”. Z zapałem przytrzymywałam, podawałam, wyszukiwałam, podnosiłam, zbierałam, segregowałam, nawet „młotkowałam”, a wtedy Tato układał moją rączkę, abym nie zrobiła sobie krzywdy.

***

Ojciec miał liczne talenty. Ładnie śpiewał i grał na skrzypcach, zresztą wykształcony przed wojną nauczyciel musiał umieć wszystko. Jak przez mgłę słyszę śpiewanie kolęd przy akompaniamencie skrzypiec.

W domu wisiały trzy olejne obrazy, które ocalały z wojny, ale Mama utrzymywała, że Tato namalował ich pięć. Nie były to żadne wybitne dzieła, jednak dla nas ważne. Znajdują się w posiadaniu Rodzeństwa.

Kiedy Tato miał czas dla nas, opowiadał o swoim dzieciństwie, o swojej rodzinie, dlaczego został nauczycielem. Czasem wspominali z Mamą swoje przeżycia w czasie II wojny. Dowiedziałam się też, że Rodzice bardzo pragnęli, abym była chłopcem. Nie spełniłam ich marzeń o drugim synu i urodziłam się dziewczynką.

***

Tato dużo palił. Kiedy pracował, otaczały go obłoki dymu. Jego krótko przystrzyżony wąs był nawet nieco przyżółcony. W prawej szufladzie biurka zawsze leżały papierosy, a głębiej, zawinięta w gałganek, spoczywała nieużywana od lat fajka.

Od czasu do czasu Ojciec wytwarzał pomarańczówkę lub cytrynówkę: obierał owoc starannie ze skórki, kroił ją w cieniuchne paseczki i wkładał do „kwaterki”, czyli butelki z alkoholem o pojemności 0,25 litra, stojącej w dolnej części biurka zamykanej na kluczyk. Do próbowania jakości likieru służył kieliszek z grubego szkła. Dziś stoi on w mojej kuchennej szafce, popielniczka zaś u mojej Siostry.

popielniczka


Latem Tato pracował w klasie, zimą rozsiadał się w domowym fotelu ustawionym tyłem do pieca. Uzupełniał dzienniki lekcyjne, układał rozkłady materiału na nowy okres, poprawiał dyktanda i ćwiczenia w uczniowskich zeszytach do kaligrafii (dawno temu uczniowie ćwiczyli kształtne pismo ręczne), przygotowywał się do konferencji i szkoleń, pomagał mieszkańcom wsi pisać podania, skargi i prośby do urzędów. Kiedy Tato pracował, nie wolno było przeszkadzać.









Ojciec używał różnych przyborów do pisania.
Czasem był to ołówek kopiowy. Służył on do pisania notatek z zebrań nauczycielskich oraz organizacji społecznych, do których Tato należał.

Do poprawiania błędów w uczniowskich kajetach służyła obsadka ze stalówką i czerwony atrament przyrządzany z jakiegoś tajemniczego proszku wsypywanego do kałamarza i mieszanego w odpowiedniej proporcji z wodą.

Do wypełniania szkolnej dokumentacji oraz pisania pism urzędowych służyło wieczne pióro. Pamiętam je dokładnie: eleganckie, ciemnozielone ze złoceniami, z krótką rączką i złotą stalówką, wykonane z tworzywa, w którym zatopiono kawałki połyskującej macicy perłowej. To pióro widać na zdjęciu zatknięte w kieszonkę marynarki.
Po śmierci Tatusia trafiło do najstarszej Siostry.

W wyjątkowych okolicznościach mój Ojciec pisał gęsim piórem. Sam wybierał jedną, dwie najładniejsze lotki z gęsiego skrzydła i odpowiednio je przygotowywał, aby zlikwidować ochronną warstewkę tłuszczu, którym ptak impregnuje pióra. Następnie nadawał dutce kształt stalówki, nacinał lekko końcówkę, po czym maczał w maleńkim kałamarzu z czarnym tuszem kreślarskim kupionym w powiatowym mieście i kilkoma zygzakowatymi pociągnięciami próbował na skrawku papieru jakość swojego wyrobu. Kiedy zobaczył, że pióro jest dobre, zasiadał w fotelu, rozwijał przed sobą na stole długi wąski rulon żałobnej szarfy, z boku kładł karteczkę z ułożonym wcześniej tekstem i pisał słowa poświęcone tym, którzy odeszli. Gotowe szarfy ze starannie wykaligrafowanym napisem „ostatnią posługę … oddają…” wysychały w naszym stołowym pokoju.
Zwykle Ojciec robił to darmo, jego praca była uczczeniem pamięci zmarłego.

***

Odległość od przystanku autobusowego do domu pokonałam biegiem. Serce popędzało – prędzej, prędzej... Zapłakana Mama po cichutku, jakby ciągle obawiając się, że zbudzi śpiącego, otworzyła drzwi do sypialni. Ojciec leżał w pościeli z rozrzuconymi rękami. Przyglądałam się wygładzonej ze zmarszczek, pożółkłej twarzy, szukając w niej znajomych rysów. Usiadłam na skraju łóżka i ujęłam rękę Ojca. Dłoń była wiotka, po wierzchu już chłodna, lecz we wnętrzu czaiła się resztka ciepła, którą Tato zostawił dla mnie. Tuląc rękę do policzków, rozpaczliwie usiłowałam je tam zatrzymać. Nie dałam rady. Nikt nie miał tej mocy. Nie, nie zgadzam się! Wybiegłam z domu, szłam przed siebie, a łzy spływały po buzi wraz z wiosennym deszczem.

Miałam wtedy szesnaście lat.

-----------------------------------------------