Translate

piątek, 29 maja 2015

Potrzebujemy poczucia wspólnoty




Wystąpienie prezydenta elekta Andrzeja Dudy w Pałacu w Wilanowie podczas uroczystości wręczenia aktu wyboru na prezydenta, 29 maja2015.




Szanowni Państwo Marszałkowie
Szanowna Pani Premier
Panie Premierze
Szanowni Państwo Ministrowie
Szanowni Państwo Prezesi
Panie Przewodniczący
Szanowni Państwo Sędziowie!

Dziękuję za zorganizowanie tej pięknej, podniosłej uroczystości wręczenia uchwały Państwowej Komisji Wyborczej. Dziękuję również za piękne słowa, które pan przewodniczący przed chwilą wypowiedział. Dziękuję, że możemy się spotkać w tak wspaniałym miejscu, bo nawiązując do słów pana przewodniczącego, w ten sposób, będąc tutaj, budujemy autorytet Rzeczypospolitej, budujemy także obraz godności urzędu prezydenta. Jestem za to ogromnie wdzięczny.

Myślę, że przyszła polityka i nasze działanie jako tych, którzy z woli Polaków polityką się zajmują, powinno właśnie w takich kierunkach zmierzać, by budować etos państwowych urzędów, żeby budować etos polskiego państwa.

Dziękuję również za słowa, w których pan przewodniczący wspominał człowieka, przy którym dojrzewałem do polityki, prezydenta Rzeczypospolitej, wielkiego prezydenta Rzeczypospolitej, Lecha Kaczyńskiego. Miałem poczucie, że służę prezydentowi, ale i poczucie, że służę polskiemu państwu. Dziękuję, że pan zechciał o tym przypomnieć.

Chcę ze swojej strony także powiedzieć, że słuchałem z wielką uwagą tych wyroków Trybunału Konstytucyjnego, mając świadomość ich powagi i ważności dla rozwoju państwa polskiego, także dla jego przyszłości, także dla przyszłego orzecznictwa. Pamiętam doskonale niezwykle interesującą dla mnie jako prawnika, ale także dla mnie jako państwowca, sprawę, w której Trybunał Konstytucyjny, w której państwo, sędziowie Trybunału, rozstrzygali kwestie sporu kompetencyjnego, a w związku z tym mówili także o zasadzie współdziałania władz. Pięknie wtedy Trybunał o niej mówił. To słowa, wypowiedziane wtedy przez państwo w trybunale w uzasadnieniu postanowienia, zapadły mi głęboko w pamięć i będą one stanowiły dla mnie drogowskaz w działaniu na tym niezwykle zaszczytnym i odpowiedzialnym urzędzie prezydenta Rzeczypospolitej.

Szanowni Państwo,

dziękuję Polakom, moim rodakom, jeszcze raz za wybór na urząd prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Chcę powtórzyć to, co mówiłem w kampanii wyborczej, w moich wystąpieniach bardzo często, że człowiek, który zostanie wybrany na urząd prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, musi wczytać się w konstytucję, w przepis, gdzie napisane jest, że prezydent jest wybierany w wyborach powszechnych przez naród i w związku z tym rozumiem to, że przede wszystkim narodowi, społeczeństwu ma służyć, i Rzeczypospolitej. Chcę powiedzieć, że tak właśnie rozumiem prezydenturę. Rozumiem, że moim zadaniem jako prezydenta Rzeczypospolitej będzie służenie całemu narodowi, w miarę możliwości. Dlatego też mówiłem, że potrzebujemy poczucia wspólnoty, bardzo potrzebujemy też odbudowy zaufania, zaufania tego wewnątrzspołecznego, które nazywałem także i wzajemną życzliwością. Ale także, proszę państwa, potrzebujemy bardzo odbudowy zaufania naszych rodaków do władzy. Frekwencja w czasie ostatnich wyborów prezydenckich, jak na nasze standardy krajowe jest nazywana wysoką, ale jeżeli spojrzymy na standardy krajów demokratycznych, to można się uśmiechnąć i powiedzieć: „No, jeżeli frekwencja trochę ponad 50% jest jest frekwencją wysoką, to chyba jednak nie jest najlepiej”.

To fakt, że frekwencja w naszym kraju w wyborach wszelkiego rodzaju: parlamentarnych, samorządowych, prezydenckich, jest za niska. Myślę, że to jest wielkie zadanie na przyszłość dla prezydenta Rzeczypospolitej i tych, którzy sprawują jej władzę, na wszystkich jej szczeblach, zarówno w rządzie, jak i w parlamencie, jak i także w samorządzie, aby to zaufanie odbudowywać. Dlatego chcę podziękować Państwowej Komisji Wyborczej za sprawne przeprowadzenie procesu wyborczego. To ważne po tym, co działo się w związku z ostatnimi wyborami samorządowymi, że te wybory przebiegły sprawnie, i w zasadzie nikt nie zgłaszał tutaj większych zastrzeżeń, że wynik był podany w szybkim czasie. Liczę na to, że państwo będziecie nadal pracowali nad tym, by ten proces przyspieszyć jeszcze, aby była także zachowana - oczekiwana przez społeczeństwo - transparentność.

Chciałem podziękować wszystkim, którzy zaangażowali się w proces wyborczy, w różny sposób, jako członkowie komisji, jako mężowie zaufania czy jako ci, którzy tworzyli obywatelskie grupy ochrony wyborów. To ważne, bo ja myślę, że my w naszym kraju mamy stanowczo za mało obywatelskiego zaangażowania, mamy także deficyt szacunku do obywatelskiego zaangażowania. Chciałbym, aby się to zmieniło. Będę czynił wszystko, aby również swoim działaniem to zmieniać, okazując tym samym szacunek społeczeństwu, okazując w ten sposób szacunek wszystkim tym, którzy się w sprawy publiczne angażują.

Na zakończenie mojego wystąpienia chciałem prosić, aby w tym okresie, w pewnym sensie przejściowym, kiedy jest z jednej strony wybrany prezydent, którego nazywa się czasem prezydentem elektem, i jest prezydent Rzeczypospolitej Polskiej urzędujący, aby państwo, przede wszystkim mówię do Pani Premier, ministrów, przedstawicieli większości parlamentarnej, zachowali taką powagę w pracach parlamentarnych i pracach rządu. Powagę myślę z punktu widzenia ustrojowego. Proszę, żeby w tym okresie, kiedy ta wola wyborców już została uzewnętrzniona, nie dokonywano poważnych zmian, przede wszystkim zmiana ustrojowych, ani takich, które mogą budzić jakieś niepotrzebne w społeczeństwie emocje, niestety także kreować konflikty. Myślę, że przede wszystkim konfliktów powinniśmy bardzo unikać, generalnie nie tylko w tym okresie najbliższych dwóch miesięcy, ale powinniśmy ich unikać także w przyszłości, po to właśnie, żeby budować wspólnotę, żeby opierać ją na kapitale społecznym, który musi wynikać z jedności.

Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Myślę, że są wartości, jestem przekonany, wokół których nasze społeczeństwo może się skupiać. Jest to rola polityków, aby tak właśnie czynić, aby te wartości eksponować. Jest to także ogromna rola prezydenta Rzeczypospolitej i z całą pewnością tak będę chciał działać, budując tym samym, mam nadzieję, autorytet urzędu prezydenta Rzeczypospolitej, także dla tych, którzy będą ten urząd sprawowali w przyszłości.

Szanowni Państwo,

jeszcze raz dziękując za zorganizowanie tej pięknej uroczystości, dziękując Państwu za przybycie, powiem na zakończenie: moją misją jest służenie społeczeństwu i Rzeczypospolitej Polskiej, jestem co do tego przekonany.

Dziękuję bardzo.




czwartek, 28 maja 2015

Małe–co-nieco



Coś bym ugryzł – mawia mój Mąż, kiedy chodzi za nim ochota na przekąskę. Zabawniej rozmawia się z kimś, kto zamiast długich, trudnych słów używa prostych i krótkich, jak na przykład „Czy to nie pora na małe Conieco?”

Od razu wiadomo, że powinno to być coś niezwyczajnego, niecodziennego, nie jakieś tam banalne lody w pucharku ani nawet pączki z przydrożnego sklepu, mimo że to prawdziwe pączki na drożdżach a nie donaty. Wiadomo: właściwy Podwieczorek to nie Prawie Podwieczorek, o którym się potem prędko zapomina.

Cóż to zatem mogłoby być? Już wiem! Bardzo łatwy, niewymagający żadnej pracy deser. I uwaga – nie można go zjeść dużo. To ważne, ponieważ nie należy się objadać. Każdy posiłek najlepiej zakończyć, zostawiając sobie miejsce na „małe Conieco” właśnie.



składniki:

krakersy – mogą być bez soli
serek filadelfia – w temp. pokojowej, aby się gładko smarował
ostry sos malinowy – hot pepper raspberry chipotle sauce

Sos chipotle wyłożyć na miseczkę. Krakersy posmarować serkiem, każdy z uczestników biesiady nałoży sobie sosu według uznania. Ten prosty deser zadowoli najbardziej wybrednego smakosza, niesie bowiem całe bogactwo faktury i smaków – łączy ostry, jakby „wędzony” smak sosu malinowego z delikatnym kremowym serem i kruchością krakersów.

Do tego podałam mojito: woda gazowana, słodki syrop (przegotować szklankę wody ze szklanką cukru i ostudzić), biały rum (najlepiej bacardi) i gałązki świeżej mięty. Składniki zmieszać w proporcji „do smaku”. Jeśli przyrządzamy większą ilość trunku, miętę można lekko rozgnieść drewnianą łyżką, aby uwolnić olejki, jednak do pojedynczej szklanki należy bezwzględnie włożyć świeże liście. Nie wolno zapomnieć o kostkach lodu.














I na koniec jeszcze jedna przestroga Kubusia Puchatka: Kiedy wkąszasz swoje małe Conieco u przyjaciela, dbaj o to, by nie wkąsić tak dużo, że wychodząc, utkniesz w drzwiach.



sobota, 23 maja 2015

Rozmyślania przy prasowaniu koszul


1. Wnuczek, czyli babcine obowiązki

Jest lipcowy poranek. Zapowiada się kolejny upalny dzień, jakich wiele latem na Wschodnim Wybrzeżu.

Stoję przy desce do prasowania. Prasuję ubranka mojego półtorarocznego Wnuka. Kto dziś, w tym pędzącym nie wiadomo dokąd świecie, śmiga jeszcze żelazkiem, poza staromodnymi babciami? Nie wiem, czy mają dobrze, ale z pewnością mają lepiej współczesne matki. Moja Córka może łatwiej zadbać o swego Synka, niż ja mogłam zadbać o nią. Wszystko dziś jest bardziej funkcjonalne, łatwiejsze, prostsze, a przede wszystkim bardziej dostępne (choć nie tańsze) – poczynając od pieluch, na urządzeniu do ściągania pokarmu kończąc. I tak ma być! Jedno się nie zmieniło – czasem trzeba sięgnąć po żelazko. I wtedy bardzo przydaje się babcia.

Koszulki dla małego chłopczyka to miniaturki dorosłych koszul. Niektóre zostały uszyte z popeliny, inne z miękkiej, dobrej gatunkowo bawełny, jeszcze inne to dżersejowe pajacyki. W kratkę, prążki, paski, bez wzoru, niektóre nawet z dopinanym krawatem. O, jest i koszula "wyjściowa": błękitna z białym kołnierzykiem i mankiecikami. Za chwilę będzie powalana rozgniecioną truskawką. To nic, babcia usunie plamę.

W szafce jest już całkiem spory stosik koszulek: wygodne, przyjemne w dotyku, ładne, kolorowe. Cieszą oko. Większość z nich będzie można przekazać przyszłym mamom. Różnorodne ubranka naszego chłopczyka przywodzą mi na myśl szaro-buro-beżową odzież moich dzieci, zdobywaną za komuny przez całą rodzinę. Cóż za szokujący kontrast!

Sięgając po kolejną koszulkę uświadamiam sobie, że z męskimi koszulami jestem za pan brat od dzieciństwa...


2. Koszule Tatusia, czyli żelazko z duszą

Najpierw były koszule Tatusia. Śnieżnobiałe, z odpinanymi kołnierzykami i mankietami, szerokie, bo Tatuś był mężczyzną słusznego wzrostu i raczej "okrągłym". Oczywiście nie ja prasowałam, gdyż wtedy, kiedy Tatuś nosił te dziwne koszule, byłam kilkuletnią dziewczynką z mysimi ogonkami, na których końcach powiewały różowe, żółte, a najczęściej granatowe wstążeczki, tak sprytnie wplecione przez Mamusię w warkoczyki, że nie trzeba było żadnej gumki recepturki, aby blond włoski się nie rozplatały.

Mamusia odkładała prasowanie na dni, kiedy nie miała innych absorbujących zajęć. Zawsze uzbierał się spory stosik drobiazgów, które nie szły pod maglownicę – niezwykłe urządzenie rozpierające się na poddaszu. Wtedy nie mieliśmy jeszcze elektryczności, toteż w użyciu było żelazko na węgle, a jeszcze wcześniej żelazko „z duszą”. Dusza żelazka była rozgrzana do czerwoności – to kawałek metalu, który trzeba było wsunąć do jego wnętrza używając do tego specjalnych szczypczyków. Takie żelazko pamiętam już tylko jako eksponat.

Posługiwanie się żelazkiem na węgle było nie lada sztuką, wymagało rutyny i delikatnej, choć pewnej, ręki. Przez specjalne drzwiczki w korpusie urządzenia Mamusia wsypywała rozżarzone węgielki, zamykała zasuwkę i czekała chwilę, aż żar rozgrzeje stopkę. Węgle nie mogły być zbyt gorące, bo można było przypalić tkaninę. Dlatego też Mamusia, zanim przytknęła żelazko do starannie skropionej koszuli, kilka razy pociągała nim po desce do prasowania, a wówczas ślizgało się po ukrochmalonej delikatnie tkaninie jak dobrze naostrzone łyżwy po zamarzniętym Stawku. Gdy żelazko stygło, Mamusia wymachiwała nim energicznie wahadłowym ruchem, by wydobyć  z węgielków resztki gorąca.

Lubiłam przyglądać się prasowaniu. Mamusia tłumaczyła mi, dlaczego rozpoczyna pracę od rękawów, dlaczego przód koszuli musi być uprasowany nienagannie, a na tylnej części można sobie pozwolić na małe zapraski. Ale w żadnym razie nie można było nigdzie zostawić charakterystycznego trójkątnego śladu "noska" urządzenia. Pamiętam te lekcje doskonale i dziś koszule wychodzące spod mojej ręki uprasowane są według instrukcji odebranej mimochodem w dzieciństwie.

Prasowanie białych koszul było dla mnie wydarzeniem, lecz nie dlatego, że odbywało się prasowanie w ogóle, ale dlatego, że oznaczało udział Tatusia w nauczycielskich zebraniach, konferencjach czy szkoleniach w powiatowym mieście. Prasowanie było więc przede wszystkim zapowiedzią wyjazdu i powrotu, powrót zaś oznaczał upominki. Mamusia była obdarowywana anyżowymi cukierkami, trzymanymi potem w owalnym pudełeczku – pozostałości po dawno wyjedzonych łakociach przysyłanych z Federalnych Niemiec przez najstarszą siostrę Tatusia. (Swym życiorysem mogłaby moja Ciocia uszczęśliwić niejedną wytwórnię filmową, gdyby tylko światowe wytwórnie wiedziały o jej istnieniu).

Radość z powrotu to ta chwila, kiedy Tatuś wyjmował ze swojej skórzanej teczki zawiniątko i mówił – to dla ciebie. Jako najmłodsza z rodzeństwa swoją niespodziankę odbierałam ostatnia. Najczęściej były to cukierki albo – jeśli konferencje nauczycielskie wypadały blisko świąt Bożego Narodzenia – egzotyczne owoce, czasem niedostępna w wiejskim sklepie pasta do zębów dla dzieci o pomarańczowym smaku, czasem zeszyt z kolorowankami lub kredki, a latem nawet nowe sandałki.

Nieodzownym podziękowaniem było ucałowanie ręki Tatusia podczas odbierania podarunku. Dziś takie zachowanie może kogoś dziwić, szokować czy nawet zostać uznane za przejaw przemocy domowej, lecz wówczas, a mówię o przełomie lat 50. i 60. ubiegłego stulecia, w naszym domu nie było niczym nadzwyczajnym, staroświeckim, śmiesznym czy uwłaczającym dziecięcej godności. Do końca życia moich Rodziców całowałam ich kochane dłonie.

3. Lirki, czyli koszule wojskowe i cywilne

Uprasować wojskową marynarską bluzę to sztuka nie lada. Może dlatego, że materiał jest gruby i sztywny i nie poddaje się łatwo, a może dlatego, że żelazko nie ma już duszy, tylko elektryczną bezduszną spiralę w osłonie z izolacyjnych koralików?

Zasadnicza służba wojskowa w Marynarce Wojennej trwała aż trzy lata. Mamusia martwiła się, jak jej jedyny Syn zniesie tę trudną służbę, ale dla mnie wyjazd Brata do Ustki oznaczał odłożenie nauki gry na pianianie na „święty nigdy”, bo choć gamy ćwiczyłam jak Bóg przykazał, to jednak ten uparty czwarty palec ciągle nie chciał być na tym klawiszu, który był mu przypisany w „Szkole gry na fortepianie” Beyera.

Po kilku miesiącach niespodzianka. Roześmiany Brat od progu z dumą pokazywał na spiczaste końce kołnierza swego... zielonego munduru, gdzie pobłyskiwały metalowe liry. Nie domyślaliśmy się nawet, że te miniaturki oznaczają, iż dalszą służbę wojskową Brat będzie odbywał w centralnym wojskowym chórze. Na tę nowinę Mamusia odetchnęła uradowana.

Niewiele uprasowałam koszul mundurowych. Kiedy Brat wracał z artystycznych podróży CZA WP po Europie, przywoził swym młodszym siostrom powiew wielkiego świata – a to modne pończochy, a to rajstopy, a to szpanerskie (choć to słowo wtedy nie istniało) krótkie spodenki czy też spodnie-dzwony-biodrówki. Z zamkniętymi oczyma rozpoznałabym fakturę błękitnej jak kaszubskie niebo bawełny, z której zostały uszyte moje biodrówki przywiezione na wieś wprost z Paryża.

Tylko z Leningradu Brat nie przywiózł nic, sprzedał tam za to całą swoją odzież, nawet koszulę, którą miał na sobie, bo była to słynna non iron, a Rosjanie za non-ajronki płacili naprawdę dużo.

Zanim Brat zakończył współpracę z chórem, czyli odbył zasadniczą służbę wojskową, panowała już moda na koszule przylegające, dopasowane do ciała. Przyjeżdżając na letni urlop do rodzinnego domu, przywoził wiele koszul, a moim zadaniem było takie zrobienie zaszewek, by wygladały na fabryczne. Toteż pilnie fastrygowałam, szyłam, prasowałam. Dużo przymierzaliśmy i rozmawialiśmy. Kiedy wyjeżdżał po wakacjach, zwykle odprowadzałam go na przystanek. Którejś wiosny nałamałam dla niego bzu na pożegnanie. Wtedy mój starszy Brat po raz pierwszy pocałował mnie w rękę.

4. Za krótkie rękawy, czyli kupujemy w dziale dla wysokich i szczupłych

Jesteśmy tak zwanym małżeństwem studenckim. Nie byliśmy jedyną parą wśród znajomych. Wiele moich koleżanek z roku rozeszło się ze swoimi mężami. Niejedno z tych rozstań mogłoby posłużyć za kanwę dramatu obyczajowego. My mieliśmy więcej szczęścia, a może tylko bardziej staraliśmy się, by nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe?

Mój przyszły mąż okazał się mężczyzną bardzo wysokim. W początkach naszej znajomości i – jak to wówczas nazywaliśmy – „chodzenia”, nie zwracałam uwagi na jego koszule. Zresztą problemem były nie tylko rękawy u koszul. Ówczesny polski przemysł odzieżowy szył odzież dla mężczyzn średniego wzrostu i średniej tuszy, więc mój mierzący 193 cm mąż zdecydowanie nie mieścił się w tej socjalistycznej średniej. (Właściwie nie tylko wzrostem od niej odbiegał). Lubię prasować, lecz uprasować koszule mojego Męża to sztuka nie lada, głównie ze względu na ich rozmiar zbliżony do wymiarów namiotu. Mogę powiedzieć, że w ciągu dziesięcioleci małżeństwa doszłam do mistrzostwa w sztuce prasowania.

W epoce Gierka sztuką było upolować jakąkolwiek odzież uszytą na niewymiarowego osobnika, która by jeszcze odpowiadała fasonem i kolorem. Pamiętam taki epizod – do domu wchodzi mój mąż z miną uszczęśliwioną, ale od progu przeprasza, że wydał tylko na siebie nasze wspólne pieniądze. Cóż się zdarzyło? Przypadkiem wszedł do sklepu odzieżowego we Wrzeszczu i drogą kupna nabył rozpinany sweter z wełny czesankowej w atrakcyjnym kolorze, który całkiem też przypadkiem miał rękawy odpowiedniej długości. To nieprawdopodobne, ale sweter nosi do dziś!

5. Najważniejsza koszula w życiu, czyli przedślubne zamieszanie

Nareszcie znalazłeś kogoś, kto będzie prasował twoje koszule, Synu! W odpowiedzi śmiech: Mamo, koszule noszę do pralni, moja żona na pewno nie będzie prasowała koszul. No tak, pomyślałam, nie te czasy, inny świat. Oboje zapracowani, korzystają z dostępności i niewygórowanych cen usług. Szkoda czasu na takie sprawy, jak pranie i prasowanie.

Czekamy w motelu na przyjazd Syna z Narzeczoną i jej Rodzicami. W planie wspólny obiad, stolik jest zarezerwowany. Będzie to nasze pierwsze spotkanie i poznanie się – jutro ślub. Nagle telefon - Mamo, nie mogę znaleźć koszuli i butów, nie wiesz, gdzie są??? Podpowiadam, są! - Za pół godziny będziemy.

Od rana zamieszanie przed ślubem, który urządzany jest w motelu. Żeby tradycji stało się zadość, narzeczony przebiera się w naszym pokoju. Dlaczego wcale mnie nie dziwi, że mój syn znów nie może znaleźć koszuli? Oddelegowana do pokoju panny młodej, znajduję w jego walizce ślubną koszulę, zgarniam po drodze żelazko i biegnę na górę. Prasuję drżącymi dłońmi najstaranniej, jak tylko potrafię, pomagam zapinać guziki, ojciec wiąże krawat. Jeszcze nigdy nie widzieliśmy naszego Pierworodnego tak zdenerwowanego i roztargnionego.

6. Mundury, czyli służba nie drużba

Stoję przy desce do prasowania. Uporałam się z koszulkami wnuczka i ...wspomnieniami z dawnych lat.

Czas na koszule służbowe – granatowe Córki i jasnoniebieskie naszego Zięcia. Ona jest ratownikiem medycznym (tu nazywa się paramedic), on strażakiem z jednostki first respond. Jeździ tam, gdzie najtrudniej. Poznali się na wolontariacie w jednej z jednostek na przedmieściach wielkiego miasta. Córka kończyła wówczas koledż, wolontariat dawał jej lepsze rozeznanie w przyszłym zawodzie. Zięć część swego wolnego czasu przeznaczał na wolontariat. Nie tak dawno cały urlop (!) spędził w Luizjanie przy usuwaniu szkód spowodowanych huraganem Katrina, a wcześniej w Nowym Jorku po ataku na World Trade Center. Tu, w Ameryce, o takich ludziach mówi się, że są dedicated. Pracują z poświęceniem. Dlatego otoczeni są estymą.

Zawód strażaka i ratownika to służba federalna, państwowa, w pracy obowiązuje mundur. Prasuję więc koszule Zięcia szyte z porządnej, grubej i odpornej na płomienie tkaniny. Wieszam w garderobie błękitne koszule codzienne z naszywkami na lewym rękawie i otworkami na blachy nad lewą kieszonką, układam w stosiki dresy, bawełniane koszulki, poprawiam kanty na spodniach. Przy okazji odświeżam wyjściowe mundury ich obojga: błyszczące lakierem obuwie, czapki z daszkiem, gładzę przyczepione do marynarek blachy z nazwiskiem i stopniem. I jestem z moich Dzieci dumna.



Myślę, kim zostanie mój wnuk, gdy dorośnie. Czy będą wtedy jeszcze modne tradycyjne koszule? A żelazka? O babcie nie pytam, bo babcie są ponadczasowe.


Rozmyślałam i pisałam w CH-T i w N., lipiec 2014 – maj 2015.


wtorek, 19 maja 2015

Z kuchni mojego zięcia: sangria.



Słodki syrop












Amerykanie wymawiaja wdzięcznie - sangrija.

Okres postu i wstrzemięźliwości wszelakiej za nami. Niektórzy ćwiczyli charakter odmawiając sobie łakoci, inni ulubionych potraw, jeszcze inni rezygnowali z miłych przyzwyczajeń, ktoś może odliczał dni do kieliszka ulubionego wina. Dla każdego z Was mam przepis na sangrię, którą delektowałam się (i przygotowania podpatrzyłam) latem ubiegłego roku.

składniki:

duże naczynie, koniecznie szklane (dzbanek, słój, misa)
1,75 l czerwonego wytrawnego wina
1½ - 2 szklanki brandy jakiejkolwiek (można użyć brandy o smaku jeżynowym)
świeży ananas
winogrona
truskawki
pomarańcze

na syrop:

1,5 szklanki wody
1 szklanka cukru

Wykonanie:

W niedużym rondelku rozmieszać wodę z cukrem, doprowadzić do wrzenia, gotować kilka minut, po czym odstawić do wystygnięcia. Teraz trzeba przygotować owoce. Powinny być dobrze dojrzałe, ale jędrne. Winogrona najlepiej ciemne, jeśli duże – przekroić. Truskawki porządnie opłukać, delikatnie osuszyć na ręczniku i wyciąć zgrubienia, pokroić. Obrane ze skórki pomarańcze podzielić na cząstki.

W szklanym naczyniu zmieszać alkohole z syropem, włożyć odpowiednią ilość owoców (można proporcjonalnie, można z przewagą ulubionych), naczynie przykryć szczelnie folią i wstawić do lodówki na minimum 12 godzin. Napój ten najlepiej smakuje bardzo mocno schłodzony, dlatego po każdym napełnieniu szklanek dobrze jest trzymać dzban w lodówce. Jeśli stężenie alkoholu jest dla któregoś z gości zbyt duże, do szklanki można wrzucić kilka kostek lodu.

Sangrię można podawać zarówno w pękatych kieliszkach jak szklaneczkach do whisky lub do long drink. Warto kieliszek lub szklankę przyozdobić cząstką lemonki albo cytryny.


Alkohol nie szkodzi, o ile pijemy z umiarem. Dobrej zabawy podczas przygotowywania sangrii! Smacznego życzę!