Translate

piątek, 20 czerwca 2014

Horpyna


Zwykle te sprawy załatwiam przez telefon. Mam na myśli skierowania do specjalistów. Tym razem coś mnie podkusiło, żeby umówić wizytę.

Był wtorek. Nie jestem przesądna, ale wtorek to dobry dla mnie dzień. Siedzę w poczekalni. Mimo że byłam umówiona na konkretną godzinę, to jednak zawsze zdarza się jakiś poślizg. Tak było i wtedy. Trudno. Czekam. Przeczytałam już wszystkie plotkarskie rubryki, zaczynam przeglądać zdjęcia w komórce. Wreszcie w drzwiach staje ...Reese Witherspoon w przebraniu pielęgniarki i wywołuje moje imię. Zawsze jestem wywoływana po imieniu, bo ze słowiańskim nazwiskiem moi nowi ziomale absolutnie sobie nie radzą. Nawet Reese, która w końcu jest aktorką, nie daje rady.

Weszłyśmy do gabinetu. Dziewczyna szybko i kompetentnie (to chyba jednak nie Reese, ale spytać nie śmiem) zbiera wywiad i wklepuje w komputer. Na odchodnym podłącza mnie do aparatu mierzącego ciśnienie i informuje, że aparatus przeprowadzi trzy pomiary, z których wyciągnie średnią. Po pierwszym pomiarze obie dochodzimy zgodnie do wniosku, że aparat się popsuł, gdyż wskazuje jakieś nieprawdopodobnie wysokie wartości, podczas gdy ja czuję się świetnie. Po drugim pomiarze Reese biegnie po lekarkę. Wchodzi pani doktor Barbara. Rozmawiamy o byle czym, póki wskazania aparatu nie schodzą w dół. White coat syndrom, czyli lęk przed „białym fartuchem”, który przede wszystkim występuje u dzieci – brzmi orzeczenie.

Wcale mnie to rozpoznanie nie ucieszyło, bo oznaczało, że zdziecinniałam. Lecz nie w tym się rzecz ma cała. Wszystkie panie w moim „wieku rozwojowym” poddawane są różnym specjalistycznym badaniom prewencyjnym, które funduje ubezpieczenie. Naturalnie przedtem wpłacamy do ubezpieczalni wcale niemałe kwoty po to, aby te badania mogły być później nazwane bezpłatnymi.

Zrobiłam w myśli szybki przegląd – wszystkiego pilnuję, jakaż to więc niespodzianka mnie czeka? Nic innego, tylko badania w kierunku Alzheimera, podpowiada mi rozgorączkowana wyobraźnia. Ale rzecz jest o wiele prostsza - chodzi o zwykłą ...kolonoskopię. Widząc moją nietęgą minę, doktor Barbara poczęstowała mnie statystyką zachorowań i umieralności na raka okrężnicy i odbytu, co natychmiast obudziło we mnie prawie entuzjazm do tego badania.

Zapisałam się więc w kolejkę, niecały miesiąc oczekiwania. Z chirurgii otrzymałam spory pakunek, który zawierał papiery do wypełnienia, szczegółową rozpiskę diety oraz receptę na, hmm... środek przeczyszczający. Była to słona, cytrusowa lemoniadka. Pierwsza szklanka nawet znośna, ale następne już paskudne. Jedna porcja to cały litr, porcje przysługiwały dwie. Spożycie ich zostało litościwie rozłożone w czasie. Mimo to chyba po raz pierwszy domownicy wyrażali zadowolenie z faktu, iż mamy więcej niż jedną łazienkę.

Na kilka godzin przed badaniem nic już pić nie wolno, toteż do przychodni dotarłam z jęzorem suchym jak wiór. Nie powiem, mężowi bardzo ten mój stan odpowiadał, gdyż wysuszonym na wiór jęzorem trudno jest mleć. Toteż nie mełłam.

Badanie odbywa się w znieczuleniu ogólnym, więc pod rygorem odesłania z kwitkiem należy w okienku okazać osobę towarzyszącą. Okazałam męża. Po formalnościach w rejestracji poprowadzono nas do ambulatorium. Tam zajmowały się mną trzy różne osoby. Panienka o piskliwym głosie najpierw kazała mi się rozebrać do naga, a potem, nie wiedzieć czemu, tę nagość okryć czymś w rodzaju fartucha. Potem przyszła pielęgniarka i zaraz następna, a każda z nich wypytywała mnie o to samo, to znaczy o to, co napisałam w papierach oraz o kolor... no, wiecie czego. Obie pytały czy ja to ja i kiedy mam urodziny, aż w końcu tak mnie zbajerowały, że machnęłam ręką i dla świętego spokoju podpisałam zgodę na badanie oraz ewentualne działania chirurga „w razie czego.” Wolałam nie wiedzieć, co oznacza to „w razie czego”, ale namolna pielegniarka wyłuszczyła wszystko niepytana.

Ale nie koniec na tym! Pragnęłam czegoś się napić, choćby tylko zwilżyć wargi. Nic z tego. Marzenia rozwiały się jak zasłona, którą odsunęła... olbrzymka. Horpyna we własnej osobie! Bardzo wysoka, bardzo mocno zbudowana i bardzo piękna blondynka z umalowanymi pazurami przedstawiła się i powiedziała, że jest moim anestezjologiem i będzie czuwała nade mną podczas badania. Aniele Stróżu mój, gdzie byłeś?!

Przyjęłam tę wiadomość z godnością na jaką tylko mogłam się zdobyć leżąc na golasa pod nietwarzowym fartuchem zawiązanym na plecach postrzępionymi troczkami, przykryta zetlałym prześcieradłem. Tymczasem Horpyna tłumaczyła, jakie to medykamenty wpakuje mi w żyłę, żeby mnie uśpić, i wykładała, na czym polega ich piękno – tak właśnie była uprzejma się wyrazić. Wymieniła dwie nazwy. Pierwszej nie zapamiętałam, druga była dwuczęściowa, a część pierwsza brzmiała jak „pavulon”. No, myślę sobie, już po mnie. Mąż siedzi przy mnie, słucha wszystkiego i ani drgnie. Nic, tylko są w zmowie!

Przez moment zastanowiłam się, po co Horpynie przy jej warunkach fizycznych ten jakiś pavulon, ale nie zdążyłam myśli dokończyć, bo zasłona znów się uchyliła i usłyszałam „dzień dobry”. Co się tutaj dzieje, przecież jeszcze nie śpię? To lekarz, który przyznał się, że w latach 70. ubiegłego stulecia studiował medycynę w Warszawie. To znaczy, że jesteśmy równolatkami. Boszsz, ja taka stara już jestem? Doktor Mitch wcale na starego nie wyglądał, więc może i ja... Pogadaliśmy niczym gęś z prosięciem: on udawał, że mówi po polsku, ja – że po angielsku.

Po tych występach pożegnałam się z mężem (w myślach – na zawsze), Horpyna wetknęła mi do nosa rurki z tlenem i wywiozła do pokoju badań. Tam wstrzyknęła ten pavulon, kazała odliczać od 10 wstecz i poszłam spać. Po chwili usłyszałam klaśnięcie w dłonie, ktoś zawołał moje piękne imię i... zbudziłam się.

[Było to bardzo, bardzo przykre uczucie, ta świadomość przebudzenia.]

Zaraz też wszedł uradowany mąż (może też pożegnał się ze mną na zawsze?) a kelnerka, to znaczy pielęgniarka, podała nam sok pomarańczowy. Lekarz opisał wyniki badania. Na szczęście dla niego są O.K. Mogliśmy pojechać do domu.

A prosiłam tylko o skierowanie do okulisty!

-------------------------------------------------



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz