Translate

wtorek, 21 listopada 2017

Dokończenie

Dokończenie


1. Nasza bokserka zestarzała się. Posiwiała, schodzenie ze schodów sprawiało jej coraz więcej trudności i nie była już tak skora do zabawy. Zbyt późno zorientowaliśmy się, że dolegliwości naszej Piesuni mogą być tak groźne. Rak śledziony. Trzy krwawiące do wewnątrz guzy. Operacja? Tak, jednak rokowania na potem nie są dobre – najwyżej kilka miesięcy życia bez gwarancji polepszenia jakości życia. Lekarka nie pozostawiała złudzeń – jeśli nie zdecydujemy się natychmiast na operację, sunia będzie żyła najwyżej kilka dni. Nie byliśmy gotowi na rozstanie, ale też nie chcieliśmy przedłużać psiej męki tylko dlatego, że trudno nam się z nią rozstać. Między nami wyrosło nowe słowo – euthanasia.

2. Po powrocie z lecznicy ugotowałam rybę, którą zjadła ze smakiem. Dobry apetyt zawsze objawiał się wielkim mlaskaniem i chlapaniem śliną dokoła. Tak było i teraz. Patrzyliśmy, jak je, ze smutną świadomością, że jest to jej ostatni posiłek i ostatnie chwile z nami. Popołudnie było słoneczne i ciepłe, więc Pan wyniósł ją na trawę, chcąc ostatni raz zaznać tego, co tak bardzo oboje lubili – leżeć bok w bok na chłodnej, pachnącej trawie.

3. Noc przespała w nogach naszego łóżka, jak to często robiła. Kiedy się obudziłam, oddychała ciężko i patrzała na mnie oczami pełnymi bólu. Podałam jej miskę z wodą, miała zaschnięte śluzówki i z wyraźnym zadowoleniem zanurzyła sztywny jęzor w chłodnym płynie. Piła leżąc, bo nie była w stanie utrzymać się na nogach. Nadszedł jej czas.

4. Na tylnym siedzeniu samochodu rozłożyliśmy koc. Lubiła jeździć. Usiadłam przy niej, a ona położyła głowę na moich kolanach, czego nie robiła nigdy przedtem. Ruszyliśmy drogą na północ. Po kilku minutach zorientowała się, że jedzie w nieznane. Zaniepokoiło ją to, zaczęła się niespokojnie kręcić, ale szybko się zmęczyła, więc przytuliła się do mnie i tak dojechaliśmy do niskiego budynku z napisem Emergency Animal Hospital.

5. Pan wziął ją na ręce i weszliśmy do jasnego, przestronnego hallu pełnego obcych, budzących niepokój, zapachów. Przywitała nas pani w białym fartuchu. W kilku zdaniach wyjaśniliśmy cel wizyty. Uzgodniliśmy, że chcemy być przy niej do ostatniej chwili. Lekarka wzięła ją na ręce i odeszła długim korytarzem. Piesunia nie protestowała. Tymczasem my załatwialiśmy formalności.

6. Poszliśmy tym długim korytarzem z drzwiami do tajemniczych pomieszczeń po jednej stronie. Weszliśmy do oświetlonego pokoju, przypominającego wystrojem zwykłe mieszkanie. Stała tam kanapa, fotel, pod ścianą stolik z zapaloną lampką, na ścianach jakieś obrazki, w kącie wysoka roślina. Ale to wszystko mój umysł zarejestrował chwilę później, bo najpierw zobaczyłam stojący pośrodku pokoju wózek na kółkach, a na nim, na brązowym pluszu, który doskonale zlewał się z barwą jej sierści, naszą kochaną psinkę.

7. Leżała w swojej ulubionej pozycji z jedną łapką przy kufie. Z bandaża wystawał wenflon. Zawołałam ją po imieniu, ale nie zareagowała na mój głos tak jak zawsze, lecz podniosła tylko lekko brodę i oczy i zaraz głowa opadła na łapkę. Sunia otrzymała już lek przeciwbólowy i drugi zwiotczający mięśnie. Pani weterynarz dyskretnie wycofała się, dając nam czas na pożegnanie. Po chwili podeszła ze strzykawką. Zrozumieliśmy. Głaskałam Piesunię delikatnie, gdy nagle jej króciutka sierść zesztywniała, uniosła się pod moimi palcami i już nie opadła…

8. Po powrocie z kliniki długo siedzieliśmy w samochodzie. Nie mieliśmy odwagi wejść do domu. Zostało tam wszystko: posłanko, ulubiony wełniany kocyk, zabawki, miska z wodą, resztka karmy w schowku pod schodami, na klamce smycz z obróżką. I tylko jej nie było.






środa, 1 listopada 2017

moim umarłym...




moim umarłym


lgną do rąk wilgotne grudki modlitwy
czas
spływa słoną kroplą

zamknięta w zniczu drży tęsknota
jutro
obróci się w proch

w rozpadlinie pamięci wciąż trwa
wiśniowa gorzka woń tytoniu
spinka i pióro wiecznie ciemnozielone

przyjdę do was jak każe obyczaj
na chłodnej ławce przysiądę przed drogą
ostatni raz


grudzień 2012 r.




poniedziałek, 19 czerwca 2017

Wakacje!



Oto opowieści dziwnej treści na zetlałej kartce kopiowym ołówkiem spisane, w wiklinowym koszu na strychu starego domostwa znalezione... Czy prawdziwe? Czy zmyślone?

------------------------------------------------

Zbliżał się koniec roku szkolnego. Pamiętacie ten jedyny w życiu zapach lata, wakacji i swobody? Ale zanim ten błogi czas dla dzieci – uczniów wiejskiej szkółki – nastał, musiały się one wywiązać z nałożonego przez Pana Kierownika zadania zapewnienia rybkom ze szkolnego akwarium odpowiedniej ilości planktonu. Po rozwielitki i inne żyjątka chodziło się na nieodległe torfowiska, w miejscowym narzeczu zwane „kule torfowe”, czyli miejsca po wykopanym torfie. Wypełnione były one wodą, w której żyło mnóstwo tych strasznych stworzeń.

Po rozdaniu świadectw Pan Kierownik wyznaczył mnie i Jóźka – kolegę ze starszej klasy – do wykonania zadania. Byłam przerażona! Nie żebym miała coś przeciwko Jóźkowi, nie, ale te torfowiska! Bałam się, że grząskie łąki nagle zapadną się i pochłoną mnie na zawsze i bez śladu. Żadne wykręty jednak nie wchodziły w rachubę. Zaraz po rozdaniu świadectw Pani Kierownikowa wręczyła nam słoiki z podziurkowanymi pokrywkami i pomaszerowaliśmy.

Idziemy więc tymi pięknymi, czerwcowymi łąkami, oczywiście na bosaka. Łąki pachną oszałamiającym zapachem skoszonej trawy i ziela. Nałapaliśmy paskudztwa i wracamy, a Józiek wciąż przechwala się swoim pobytem w szpitalu powiatowym i to na chirurgii, bo rękę złamał. No i miał ją nawet jeszcze w gipsie albo co najmniej na temblaku, dokładnie już nie pamiętam, bo to ze sto lat temu było! Gadał tak i gadał o tym szpitalu i w dodatku o jakiejś fajnej dziewczynce z sąsiedniej sali, a we mnie złość rosła, trochę dlatego, że to nie ja jestem tą dziewczynką, ale przede wszystkim dlatego, że nigdy nie byłam w szpitalu i nigdy nawet palca nie miałam złamanego! Okropnie mu zazdrościłam.

Wreszcie miałam dość tych jego przechwałek. W pewnej chwili spostrzegłam, że na mojej drodze leży zemsta! Józiek był tak przejęty swoją opowieścią, że zupełnie nie zwracał uwagi na... piękno przyrody, leżące tuż przed jego stopami. Mogłam go spokojnie naprowadzać na cel. Efekt był piorunujący! Byłam wyrośniętą dziewczynką, nogi miałam długie. A Józiek? Cóż, z ręką w gipsie i nogą w krowim placku biegł wolniej!

------------------------------------------------
 Wesołych wakacji!


















ołówek kopiowy







wtorek, 25 kwietnia 2017

Katyn Memorial in Baltimore


Katyn Memorial in Baltimore (fot.własna)
W nowej dzielnicy jednego z najstarszych miast Wschodniego Wybrzeża Stanów Zjednoczonych – Baltimore – w Harbor East – pośrodku niewielkiego ronda między ulicami Felicia, President i Aliceanna, przed reprezentacyjnym hotelem Marriott stoi niezwykły monument. Nie jest wielki, raczej trzeba go wypatrywać pomiędzy wieżowcami, lecz ściąga wzrok olśniewającym blaskiem złota, unikalną formą, a przede wszystkim dedykacją. Na granitowym obramowaniu fontanny wybija się jedno słowo i jedna data: KATYŃ 1940.

Dzieje powstania tego pomnika powinny być znane Polakom, a Osoba pomysłodawcy otoczona szacunkiem.

Oficer armii amerykańskiej, major Clement A. Knefel po zakończeniu II wojny światowej stacjonował w Niemczech w amerykańskiej strefie okupacyjnej. O masakrze w Katyniu dowiedział się podczas Procesu Norymberskiego. Wstrząśnięty kaźnią oficerów (jeńców wojennych – POW) sojuszniczej polskiej armii w katyńskim lesie, powziął myśl o ufundowaniu im w swoim rodzinnym mieście tablicy pamiątkowej.

Po przejściu na emeryturę rozpoczął realizację projektu. Początkowo nie zwrócił się do żadnej instytucji ani nie szukał „sponsora” dla swej idei. Uważał, że sam jest im to winien.

Czy łatwo jest nam, Polakom, wyobrazić sobie starszego pana, weterana II wojny światowej, Amerykanina w mundurze z medalami, który na polskim festynie w Paterson Park, przy stoliku pod parasolem sprzedaje lemoniadę i sandwicze własnoręcznie przyrządzone? Czy łatwo nam uzmysłowić sobie, jakie wrażenie na baltimorzakach, co nie zaznali wojny w swoim kraju, robiła opowieść żołnierza o tej masakrze?

Po dziesięciu latach samotnego kwestowania wśród różnych organizacji, gdy zobaczył, że jego wysiłek przynosi niewielki efekt, major Knefel zwrócił się o pomoc do marylandzkiego Oddziału Kongresu Polonii Amerykańskiej. Zainicjował powstanie Komitetu Katyńskiegoktórego został pierwszym przewodniczącym, a honorowe przewodnictwo objęła Barbara Mikulski – baltimorzanka polskiego pochodzenia, senator z Partii Demokratycznej, dziś już na emeryturze.

Ówczesne władze miasta na czele z prezydentem Kurtem Schmoke zdobyły się na hojny gest: ofiarowały teren i przygotowały go pod pomnik. Z pomocą finansową pośpieszył urząd Gubernatora Stanu Marylandgmina żydowska i inne związki wyznaniowe oraz prawdziwe rzesze prywatnych darczyńców, głównie z Polonii.

Monumentalną wizję pomnika stworzył, znany w Stanach Zjednoczonych z licznych dzieł ilustrujących historię Polski, artysta Andrzej PityńskiRzeźba wyobraża bijący ku niebu płomień, w który wkomponowane są istotne dla naszej historii postacie i symbole. Model pomnika otrzymał na pamiątkę Ojciec Św. Jan Paweł II podczas wizyty w Baltimore w 1995 roku.

W październiku 1996 r. uroczystość poświęcenia miejsca pod monument i wmurowania urny z ziemią z katyńskich dołów zgromadziła, oprócz oficjalnych przedstawicieli Ambasady RP, Komitetu i Strony amerykańskiej, także mieszkańców miasta i liczną Polonię. Poświęcenia ziemi dokonał kapelan Rodzin Katyńskich, ks. prałat Zdzisław Peszkowski, który we wzruszających słowach opowiedział o tragedii polskich oficerów a także o czasie PRL-owskiego zniewolenia, kiedy prawda o Katyniu żyła „w podziemiu”.

Na odsłonięcie pomnika przyszło jednak poczekać. Wykonanie odlewu zlecono Gliwickim Zakładom Urządzeń Technicznych. Niektóre elementy pomnika zamawiane były we Francji, Anglii, Niemczech, a nawet w Australii. Dzieło dotarło do portu Baltimore z opóźnieniem. Organizatorzy ponownie ustalali termin odsłonięcia pomnika, dogodny dla wszystkich gości, z tego powodu główna uroczystość odbyła się dopiero 19 listopada roku 2000, w dzień słoneczny, lecz zimny i bardzo wietrzny.

Katyn Memorial in Baltimore (fot. własna)
Wtedy wokół bijącego blaskiem złota pomnika nie było jeszcze tych pysznych wieżowców, które wyrosły od tamtej niedzieli. Przenikliwa bryza znad zatoki Chesapeake rozwiewała tumany czerwonej ziemi, wdzierała się pod płaszcze, targała sutanny i wstążki na polskich strojach regionalnych, wyciskała łzy z oczu. Całe szczęście, bo nie trzeba było udawać, że to jakiś paproch wpadł pod powiekę...

Wśród zaproszonych gości nie mogło, niestety, być człowieka, od którego wszystko się zaczęło. Major Clement Knefel zmarł w 1998 roku i nie zobaczył imponującego efektu swej skromnej inicjatywy. Ten amerykański weteran jest na pewno polskim patriotą i należy mu się nasza wdzięczna pamięć.

A pomnik nie tylko zdobi, ale żyje własnym życiem. Zaczyna upowszechniać się zwyczaj składania tam wiązanek ślubnych, a w kwietniu każdego roku odbywają się w tym miejscu uroczystości rocznicowe. Od 2011 roku także związane z katastrofą smoleńską.




środa, 22 lutego 2017

Wariacje na zielono



Z sałaty „lodowej” można wyczarować tyle różnorodnych sałatek, ile dusza zapragnie.

Oto mój pomysł na zieloną sałatkę, doskonałą jako przystawka do mięsa lub mały przysmak przed snem dla tych, którzy – tak jak ja – nie zasną z pustym żołądkiem.

Wszystkie składniki mieszamy w proporcjach „na oko”, zależą one od ilości zapasów w lodówce i indywidualnych upodobań smakowych.

Sałata jest warzywem delikatnym. Moja mama, która smacznie gotowała, nigdy do przyrządzania sałaty nie używała noża. Starannie opłukane liście sałaty rwała, usuwając grubsza łodyżkę, dającą gorzkawy smak.


Delikatne liście umieściłam w szklanej salaterce. Dodałam pokrojony w cienkie plasterki ogórek sałatkowy, posypałam szczypiorkiem. Dodałam pozostałe ze śniadania pokrojone na ćwiartki małe pomidorki. Ponieważ ostatni plasterek cytryny zużyłam do porannej herbaty, sięgnęłam po owoce kiwi. Żeby kompozycja smakowa była pełna (kwaśne/słodkie) sałatę uzupełniłam o pokrojone cząstki mandarynek. Oprószyłam świeżo zmielonym pieprzem. Zamiast któregoś z gotowych sosów do sałatek (które są bardzo kaloryczne) użyłam oleju sałatkowego i leciutko wymieszałam składniki. Kto lubi, może naturalnie stosować oliwę, których wielką różnorodność znaleźć można na sklepowych półkach. Sól dodałam tuż przed podaniem, bo wyciąga ona wilgoć z warzyw i po dłuższym czasie wyglądają one niezwykle nieapetycznie.

Aby uzyskać pełne walory smakowe (miękkie/twarde) i odżywcze, dobrze jest posypać całość grzankami lub orzechami włoskimi. Moja sałatka jest ich pozbawiona, bo wyjadłam je poprzedniego dnia L


Smacznego!