Translate

wtorek, 30 grudnia 2014

Podsumowanie roku


Sezon grypowy, przychodnia obłożona nie rejestruje, więc wczoraj spędziłam 3,5 godziny w pogotowiu. Po wklepaniu imienia i nazwiska w komputer umieszczony przy wejściu, czekam 20 minut na rejestrację, która obejmuje sprawdzenie danych z dokumentem tożsamości i kartą ubezpieczalni, pobranie opłaty, wpisanie dolegliwości, z którymi przychodzę (to w celu skierowania do właściwego specjalisty) oraz informacją, że wszystko zostanie przesłane mojemu lekarzowi prowadzącemu.

W poczekalni wszyscy kaszlą, dzieci grymaszą, brak miejsc siedzących, obsługa rozdaje maseczki. Czekam prawie 1,5 godziny na wezwanie pielęgniarki, co niestety, nie oznacza jeszcze stanięcia oko w oko z lekarzem, a tylko sprawdzenie tożsamości i daty urodzenia, pomiar temperatury i ciśnienia. Słyszę, że „najszybciej jak to będzie możliwe” zostanę wezwana na x-ray. Wracam do poczekalni. Siedzę, czekam. Tłum chorych i ich zniecierpliwienie rośnie, gdyż każdy ma wrażenie, że o nim zapomniano.

Po dłuższym czasie (już nie miałam siły zapamiętywać interwałów) pielęgniarka ponownie wywołuje mnie. Jak wiadomo, moje nazwisko jest trudne, więc zawsze jestem wywoływana po imieniu. Teraz wszystko toczy się szybciej. Dostaję wdzianko zawiązywane z tyłu i wkraczam do gabinetu lekarskiego. Tam przygotowuję się do prześwietlenia. Po chwili puka ktoś i prowadzi do pracowni rtg (wszystkie pomieszczenia usytuowane są na tym samym poziomie). Znów muszę literować (spell for me, please) imię, nazwisko, datę urodzenia. Po wykonaniu zdjęć wracam do gabinetu, których w tym długim korytarzu jest kilkanaście, i oczekuję na lekarza. Z głośnika sączy się cichutko Vivaldi.

Ale najpierw wchodzi pielęgniarka, która pobierze mi krew do badań podstawowych. I znów spell for me, please... Dopiero wtedy pani przystępuje do działania, sprawnie napełnia ciemną krwią 4 fiolki i okleja je karteczkami z moimi danymi (wydrukowanymi przez urzędniczkę podczas rejestracji). Po 3-4 minutach moja krew trafia do laboratorium.

Uzbrajam się w cierpliwość i czekam. Wiem, że lekarz przyjdzie do mnie dopiero wtedy, gdy będzie miał komplet wyników w ręce.

Przez grubą zasłonę słyszę stuk klawiatury komputera. To znak, że badania zostały wykonane. Wchodzi lekarz, niewysoka, czarna pani z maseczką na twarzy. Sympatyczna, uśmiechnięta, budząca zaufanie osoba. Lekarka komentuje wyniki badania krwi tłumacząc, co na ich podstawie może stwierdzić. Potem na ekranie, który wyłania się z ukrycia, ogląda zdjęcia płuc. Niestety, nie zostały opisane przez specjalistę, ale ogniska zapalne są wyraźnie widoczne. Teraz w ruch idą słuchawki, badanie palpacyjne i różne światełka w oczy, uszy i do gardła. Diagnoza niedobra dla mnie. Dobór antybiotyku jest nieco utrudniony, gdyż stacja pogotowia nie ma dostępu do mojej „medycznej przeszłości” zapisanej w przychodni. Na szczęście zabrałam ze sobą buteleczki po lekach, które przyjmowałam wcześniej.

Leki dobrane, niektóre recepty wysłane elektronicznie do apteki, w której mam swoje konto. Jedną z recept z odręcznym podpisem pani doktor mam w ręku. To recepta na lek z dodatkiem narkotyku.

Po wymianie zwykłych uprzejmości kieruję się do biurka, gdzie oddaję karteczkę z moimi danymi, aby można było spokojnie „odfajkować” kolejnego pacjenta. Wracam do domu i z daleka widzę mrugającą kontrolkę na automatycznej sekretarce. Odsłuchuję: wiadomość z apteki, że recepta dla – tu imię – jest zrealizowana, mogę ją odebrać w dogodnych dla siebie godzinach... a po następnej pół godzinie zaopatrzona w leki, umęczona całym dniem, głodna, znikam pod kołdrą zdrowieć.


Nie należę do osób chorowitych. Trudno mi pogodzić się z tym, że tak nagle się „zepsułam”, ale czuję, że przekroczyłam jakiś próg, za który nie mam powrotu. Przez ostatnie pół roku to choruję, to zdrowieję. Gwałtowny spadek odporności przypisuję głębokim stresom, których w mijającym roku nie szczędziło mi życie. Ale idzie nowy rok, a wraz z nim nowe wyzwania. Muszę dać im radę.


czwartek, 18 grudnia 2014

Przedświąteczny rozgardiasz

Nareszcie w domu!

Już kiedy wjeżdżamy na podjazd, wyciągam szyję, żeby sprawdzić, czy wszystko jest tak jak zostawiłam. Ozdobne kapusty, wsadzone przed miesiącem, rozrosły się na rabacie. Błyszczą się ładnie w słońcu ich sinoniebieskie, zewnętrzne liście, osłaniające intensywnie fioletowe środki. Wychyliły znów głowy uporczywe chwasty, z którymi walczę bezustannie i bezskutecznie, niczym Mały Książę z baobabami.

Wnosimy walizy. Przebiegam szybko z góry w dół, aby sprawdzić, czy wszystkie rośliny przeżyły naszą nieobecność, otworzyć drzwi balkonowe i wpuścić pachnące późną jesienią powietrze, a wraz z nim obudzoną nagle muchę i dwie kompletnie zdezorientowane biedronki. Spod balkonu wypłoszyłam zajączka, który zdążył się już zadomowić.

Szybko rozpakowuję bagaże, mąż przygotowuje kawę a dla mnie ziołową herbatkę. Można zacząć planować przedświąteczne sprzątanie, układać jadłospis, robić listę zakupów, wymyślać upominki. Niestety, w planach muszę uwzględnić wizytę u lekarza. Zamiast wypiekać pierniczki, leżę w łóżku, łykam antybiotyk i syropki. Jedyne jaśniejsze chwile są po śniadaniu. W biednej głowie desperacko poszukuję pomysłów na prezenty. Już wiem, że wszystkie kupimy on-line.

Kiedy tak zapadam w drzemkę wywołaną działaniem syropu od kaszlu, w pamięci przewijają się strzępy dawnych świąt Bożego Narodzenia. Najdawniejsze to te, kiedy byłam małą dziewczynką i wierzyłam w świętego Mikołaja. Przychodził do domu na dźwięk srebrnego dzwoneczka, najprawdziwszy, z białą długą brodą i w lśniących czarnych butach, dziwnie przypominających sztylpy Tatusia. Przed którąś gwiazdką Starsza Siostra powiedziała mi w tajemnicy, że Gwiazdorem jest Tatuś, a prezenty kupują rodzice. Na dowód wyciągnęła z bieliźniarki jakąś lalę, która potem znalazła się pod choinką. Zdradziła, że zawsze, kiedy przychodzi Gwiazdor, Tatuś wychodzi nagle do sąsiadów z jakiegoś ważnego a tajemniczego powodu. Tak oto brutalnie zrujnowano moje dziecięce przekonania, co nie wpłynęło na pasję objadania choinki z ciasteczek, lukrowanych pierniczków i czekoladowych cukierków. Radości z niespodzianek pod choinką nikt nie potrafił mi zmącić do dziś!

Nawet wtedy, gdy założyłam własną rodzinę i urodziłam dzieci, wyjeżdżaliśmy. Coraz częściej jednak, świadomi, że należy budować własną tradycję, urządzaliśmy święta Bożego Narodzenia w naszym ciasnym mieszkanku, które musieliśmy nieco przemeblować, aby wygospodarować kąt na drzewko. Była to zawsze żywa choinka z żywicznym zapachem prawdziwego lasu. Nie są go w stanie zastąpić żadne „zapachowe” świeczki i olejki.

Dopiero od kilku lat mamy choinkę sztuczną. Stało się tak, że musieliśmy przeorganizować rutynę przedświątecznych przygotowań. Zabrakło czasu na poszukiwanie drzewka. Teraz jest oszczędniej i ekologicznie. Przestałam odczuwać brak naturalnego zapachu. Wieczorem siadam w fotelu, „włączam” choinkę, zapalam zieloną świeczkę i wpatruję się w jej pełgający, ciepły płomyk.

Sięgam pamięcią wstecz i widzę każdą naszą, moją, emigracyjną Gwiazdkę. Mimo że spędzane tradycyjnie i w gronie rodziny, to jednak święta w nowej ojczyźnie mają inny smak. Inaczej smakuje opłatek, bo pomieszany ze łzami. Inaczej brzmi „Cicha noc, święta noc”, bo jedna zwrotka po polsku, druga po angielsku. Inaczej smakują wigilijne dania, bo coraz częściej urozmaicam je, uwzględniając zwyczaje nowych członków naszej rodziny. Inaczej wygląda jedna z bombek, bo przyodziana w czarną kokardę ku pamięci Ofiar katastrofy smoleńskiej.
Życie idzie naprzód. Jest inaczej. Mam wnuka! Choinka błyszczy się od świecidełek, lukrowanych pierniczków i ciasteczek oraz czekoladowych cukierków w szeleszczących, połyskliwych papierkach. Z radia płyną piękne amerykańskie kolędy i piosenki świąteczne, które wypełniają serce. Czas zatacza krąg.

Jakaż to przyjemność wrócić w domowe pielesze!

Wesołych Świąt!
Merry Christmas!





piątek, 14 listopada 2014

Thanksgiving Day

Święto Dziękczynienia

Indyk, 1991, autorka l. 6

Święto Dziękczynienia, poza nazwą, nie niosło mi żadnych skojarzeń. Jego historię i legendę zaczęliśmy poznawać razem z naszą córką-pierwszoklasistką, która przynosiła ze szkoły różne wiadomości i informacje. W poznawaniu i zrozumieniu specyfiki tego święta pomagała też telewizja.

W pierwszych latach naszego pobytu w Stanach nie przygotowywałam świątecznego posiłku. Cieszyliśmy się „długim weekendem”. Kiedyś uświadomiliśmy sobie, że przecież też jesteśmy emigrantami, jak owi Pielgrzymi. No, może nie całkiem tak samo, ale jednak, i że Thanksgiving w swoim początku było właśnie świętem emigrantów.

Jednak nie przykładam wielkiej wagi do tego święta. Nie czuję go, nie wyrosłam w tej tradycji, robiłam to głównie dla dzieci. Dziś one założyły własne rodziny i od swych współmałżonków-Amerykanów uczą się smaków i przeżywania tego święta. Lubimy przygotowywane przez nich specjały, im smakują nasze wigilijne barszcze i kompoty z suszonych owoców.

Do tradycji należy, że indyka kroi mężczyzna, głowa rodziny. Tradycją jest też, że każdy z biesiadników przed rozpoczęciem uczty wypowiada głośno podziękowania Bogu za dobro, którego doświadczył w mijającym roku. To bardzo wzruszająca chwila. Porównywalna z czytaniem Ewangelii przed wigilijną wieczerzą.
-----------------------------------------------------------

Z praktyczną prawdą o tym światecznym czasie stanęłam oko w oko wtedy, gdy zdecydowałam, że przygotuję tradycyjne dania. Nie było to łatwe, ale przecież wszystkiego można się nauczyć.

Z zakupieniem indora (a najlepiej indyczki, bo krucha i smaczniejsza) jest najmniej kłopotu, gdyż sklepy prześcigają się w atrakcyjnych cenach, trzeba tylko odpowiednio wcześnie wypatrzyć ofertę, żeby nie kupować 15 funtowego ptaka na czteroosobową rodzinę.

Jeśli ktoś, tak jak ja, nie ma doświadczenia w pieczeniu tak wielkiej sztuki mięsa w całości, to też żaden problem: do tuszki zwykle dołączony jest najprostszy przepis, a w pierś wbity plastykowy „termometr”, który sygnalizuje, gdy mięso jest gotowe. Nie sposób więc przypalić lub nie dopiec. Przeważnie wystarcza 20 minut na funt indyka (w całości) w temperaturze 350 stopni Fahrenheita. Wypraktykowałam, że dobrze jest położyć tuszkę na gałązkach selera naciowego, wówczas nie przylega ona do naczynia, a seler wytwarza smaczny sos. Piersi i uda przykrywam plastrami wędzonego boczku – zapobiega to zbytniemu przyrumienieniu się wypukłych części, dodaje aromatu i smaku. O taki chrupiący boczuś rywalizowałam z naszą Piesunią, gdy żyła.

Są naturalnie różne szkoły przyprawiania tuszki przed pieczeniem. Zwykle moczy się ją w różnych bejcach i zaprawach. Ja ograniczam się do porzadnego natarcia mięsa solą, pieprzem i papryką na wiele godzin przed pieczeniem. Po wyjęciu z piekarnika okrywam mięso szczelnie folią aluminiową, co sprawia, że nie rozpada się ono podczas krojenia i zachowuje wilgoć.

Praktyka i upodobania mojej rodziny pokazały, że najlepiej piec indyka i nadzienie osobno. Nadzienie odgrzewane następnego dnia też jest bardzo smaczne, a pieczeń dłużej zachowuje świeżość. Do wnętrza indyka wkładam to, co mam pod ręką, ale zawsze i obowiązkowo jest to solidny pęczek świeżych ziół: tymianku, rozmarynu, szałwii.

Nadzienie przygotowuję następujące:

12 szklanek (ok. 1 funta) białego chleba tostowego pokrojonego w kostkę (może być też ciemne pieczywo)
1 szklanka posiekanej cebuli
1 szklanka posiekanego selera naciowego
6 łyżek masła
1 łyżeczka świeżej szałwii
1 łyżeczka suszonego tymianku
1 łyżeczka soli
½ łyżeczki świeżo mielonego pieprzu
1 ½ szklanki rosołu z kurczaka

Rozgrzać piekarnik do 400 F i wysuszyć chleb na grzanki. Stopić masło na dużej patelni i zeszklić na nim cebulę i seler. Przełożyć do miski, dodać grzanki, zioła w ilości wg uznania, sól, pieprz i rosół. Dobrze wymieszać i doprawić do smaku. Przełożyć do żaroodpornego naczynia i piec w 325 stopni F dopóty, dopóki nie zacznie się pojawiać chrupiąca skórka na górze (40+ minut).

Do indyka podaje się najprzeróżniejsze surówki i przystawki z określonych warzyw (zielona fasolka, brukselka, grzyby, słodkie ziemniaki). Od kilku lat przygotowuję sos z żurawin według podanego poniżej przepisu. Polecam, bo jest łatwy, szybki i naprawdę smaczny.

Sos z żurawiny

½ pomarańczy
1 zielone jabłko
3 szklanki świeżych żurawin
1 ¼ szklanki cukru (może być mniej)
½ łyżeczki cynamonu
¼ łyżeczki mielonych goździków

Wycisnąć sok z pomarańczy. Skórkę obrać z błonki i białych części, pokroić w wąskie paseczki, zalać 2 szklankami wody i gotować 10 minut. Odsączyć i zostawić do wystygnięcia. Jabłko obrać i pokroić na małe kawałki. Żurawiny przebrać odrzucając miękkie owoce. Razem z jabłkiem, skórką, sokiem z pomarańczy, cukrem i przyprawami umieścić w szerokim rondlu. Doprowadzić do wrzenia, zmniejszyć temperaturę, częściowo przykryć naczynie. Gotować delikatnie, od czasu do czasu zamieszać przez potrząsanie. Po około 10-15 minutach żurawina zacznie głośno pękać, jabłko zmięknie i sos zacznie gęstnieć. Gotowy sos przełożyć do miski i ostudzić przed podaniem. Można przybrać skórką pomarańczową.

Dla smakoszy coś ekstra, mianowicie wykwintna zielona fasolka:

25 dkg zielonej fasolki
25 dkg zielonego groszku z puszki
4 plastry pokrojonego boczku
1 szklanka czerwonej cebuli pokrojonej w piórka
1 ¼ szklanki śmietanki half-n-half (odtłuszczonej)
1 paczka sosu czosnkowo-ziołowego Knorr
25 g koniaku (lepiej mniej)
sól, pieprz

Fasolkę ugotować, odcedzić, groszek odsączyć. Na patelni usmażyć boczek, zdjąć skwarki, na tłuszczu zeszklić cebulę. Dodać śmietanę i koniak oraz rozmieszany sos Knorr. Zagotować mieszając. Zmniejszyć temperaturę i gotować ciągle mieszając, aż wyparuje alkohol i sos zgęstnieje. Dodać fasolkę z groszkiem, przyprawić.

Do indyka można podać zarówno białe jak i czerwone wino. Nauczyłam się przygotowywać koktajl „Mayflower”. Potrzebny słodki wermuth, gin, biały sok z żurawin (najlepiej niskosłodzony, ale trudno go dostać), świeże żurawiny do przybrania i naturalnie dużo kostek lodu.

Kieliszki do martini przepłukać wermuthem. Do shakera wsypać lód, wlać 1 część ginu, 2 części soku i energicznie potrząsnąć. Ten delikatny koktajl smakuje wspaniale.
-------------------------------------

Życzę wszystkim Czytelnikom długiej, jak najdłuższej „listy” dobrych zdarzeń, za które będą dziękować Stwórcy w ten piękny, rodzinny wieczór. I udanych potraw.
Happy Thanksgiving!


poniedziałek, 10 listopada 2014

Na Narodowe Święto Niepodległości

(do prywatnego odmawiania)

uwspółcześniona 22 sierpnia 2014 r. w liturgiczne wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Królowej i opatrzona imprimatur 26 sierpnia 2014 r. w uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej


Kyrie eleison, Chryste eleison, Kyrie eleison
Chryste, usłysz nas, Chryste, wysłuchaj nas
Ojcze z nieba, Boże – zmiłuj się nad nami
Synu, Odkupicielu świata, Boże – zmiłuj się nad nami
Duchu Święty, Boże – zmiłuj się nad nami
Święta Trójco, jedyny Boże – zmiłuj się nad nami

Nad Polską, Ojczyzną naszą – zmiłuj się, Panie
Nad narodem męczenników – zmiłuj się, Panie
Nad ludem zawsze wiernym Tobie – zmiłuj się, Panie
Jezu nieskończenie miłosierny – zmiłuj się nad nami
Jezu nieskończenie mocny – zmiłuj się nad nami
Jezu, Nadziejo nasza – zmiłuj się nad nami

Maryjo Bogarodzico, Królowo Polski – módl się za nami

Święty Stanisławie, ojcze Ojczyzny – módl się za nami
Święty Wojciechu, patronie Polski –
Święty Andrzeju Bobolo patronie Polski, wielki męczenniku autorze ślubów lwowskich Jana Kazimierza -
Święci pierwsi męczennicy Polski: Benedykcie, Janie, Mateuszu, Izaaku i Krystynie -
Święty Brunonie, apostole ziem polskich -
Święci Andrzeju Świeradzie i Benedykcie -
Święty Ottonie, apostole Pomorza -
Świeci Cyrylu i Metody, apostołowie Słowian -
Święty Kazimierzu, patronie Litwy -
Święty Jozafacie, patronie Rusi -
Święty Wacławie, patronie katedry wawelskiej -
Święty Florianie, patronie Krakowa -
Święty Jacku Odrowążu, apostole Rusi -
Święta Jadwigo, Królowo, Matko Narodów -
Święta Kingo, patronko Polski i Litwy oraz górników -
Święta Jadwigo, patronko Śląska -
Święty Janie z Dukli, patronie rycerstwa polskiego -
Święty Janie z Kęt, patronie profesorów i studentów -
Święty Melchiorze Grodziecki, męczenniku z Koszyc -
Święty Janie Sarkandrze, obrońco tajemnicy spowiedzi -
Święty Szymonie z Lipnicy, kaznodziejo prawdy -
Święty Stanisławie Kaźmierczyku, duszpasterzu krakowski -
Święty Stanisławie Kostko, patronie młodzieży -
Święty Rafale Kalinowski, patronie Sybiraków -
Święty Bracie Albercie, opiekunie biedoty krakowskiej -
Święty Maksymilianie Kolbe, apostole Niepokalanej, męczenniku z Auschwitz -
Święta Tereso Benedykto od Krzyża (Edyto Stein), pochodząca z piastowskiej ziemi wrocławianko, męczennico nazizmu i współpatronko Europy -
Święta Faustyno Kowalska, apostołko Bożego Miłosierdzia -
Święta Urszulo Ledóchowska, apostołko służby Bożej -
Święty Józefie Sebastianie Pelczarze, pasterzu Kościoła przemyskiego, obrońco Kościoła przed masonerią -
Święty Józefie Bilczewski, bogaty wiedzą i świętością -
Święty Zygmuncie Gorazdowski, lwowski apostole Bożego Miłosierdzia -
Święty Zygmuncie Szczęsny Feliński, obrońco praw narodu, niecofający się przed więzieniem -
Święty Janie Pawle II, Mojżeszu przełomu tysiącleci, wielki Papieżu z rodu Polaków -
Wszyscy święci i święte Kościoła -

Błogosławiony Bogumile, patronie archidiecezji gnieźnieńskiej -
Błogosławiony Wincenty Kadłubku, dziejopisarzu Polski -
Błogosławiony Czesławie, patronie Wrocławia -
Błogosławiona Bronisławo, patronko Śląska Opolskiego -
Błogosławiony Sadoku wraz z czterdziestoma ośmioma męczennikami sandomierskimi -
Błogosławiona Salomeo, wdowo i klarysko, księżno halicka -
Błogosławiona Jolanto, patronko Gniezna -
Błogosławiona Doroto z Mątowów, patronko Prus -
Błogosławiony Jakubie Strzemię, patronie Lwowa -
Błogosławiony Władysławie z Gielniowa, patronie Warszawy -
Błogosławiona Regino Protmann, adorująca Chrystusa w Najświętszym Sakramencie -
Błogosławiony Rafale Chyliński, patronie ubogich i chorych -
Błogosławiony Edmundzie Bojanowski, świecki apostole ludu -
Błogosławiony Wincenty Lewoniuku wraz z dwunastoma męczennikami unickimi z Pratulina -
Błogosławiona Angelo Truszkowska, patronko doskonałego posłuszeństwa Bogu -
Błogosławiona Kolumbo Gabriel, apostołko heroicznej posługi miłości -
Błogosławiona Franciszko Siedliska, apostołko życia w szkole Najświętszej Rodziny z Nazaretu -
Błogosławiona Marcelino Darowska, apostołko Bożej obecności w działaniu -
Błogosławiona Karolino Kózkówno, dziewico i męczennico -
Błogosławiony Wacławie Honoracie Koźmiński, troskliwy opiekunie powołań zakonnych -
Błogosławiona Anielo Salawo, tercjarko franciszkańska -
Błogosławiona Tereso Ledóchowska, matko Afrykanów -
Błogosławiona Bernardyno Jabłońska, patronko ludzi opuszczonych i nieszczęśliwych -
Błogosławiona Mario Karłowska, apostołko zagubionych moralnie -
Błogosławiony Jerzy Matulewiczu, niestrudzony sługo Kościoła -
Błogosławiony Michale Kozalu, męczenniku obozów koncentracyjnych -
Błogosławiona Bolesławo Lament, apostołko wśród prawosławnych -
Błogosławiony Stefanie Frelichowski, duszpasterzu więźniów w obozach koncentracyjnych -
Błogosławieni Antoni Julianie Nowowiejski, Henryku Kaczorowski, Anicecie Kopliński, Marianno Biernacka i pozostali sto czterej błogosławieni męczennicy, świadkowie wiary z czasów II wojny światowej -
Błogosławiona Stello Mardosewicz ze swymi współsiostrami, męczennicami z Nowogródka, które ofiarowałyście swe życie za ojców rodzin -
Błogosławiony Janie Wojciechu Balicki, opiekunie upadłych niewiast -
Błogosławiony Janie Beyzymie, apostole wśród trędowatych na Madagaskarze -
Błogosławiona Sancjo Janino Szymkowiak, świadomie dążąca do świętości -
Błogosławieni Jozafacie Kocyłowski i Grzegorzu Łakoto, grekokatoliccy biskupi z Przemyśla, męczennicy sowieckiego komunizmu -
Błogosławiony Ignacy Kłopotowski, apostole słowa drukowanego -
Błogosławiony Bronisławie Markiewiczu, apostole trzeźwości -
Błogosławiony Władysławie Findyszu, gorliwy duszpasterzu, pierwszy wyniesiony na ołtarze męczenniku komunizmu w Polsce -
Błogosławiony Stanisławie Papczyński, obrońco życia poczętego -
Błogosławiona Mario Merkert, apostołko miłosierdzia na Śląsku -
Błogosławiona Celino Borzęcka, opiekunko ludu wiejskiego i powstańców -
Błogosławiona Marto Wiecka, ofiaro heroicznej miłości bliźniego -
Błogosławiony Michale Sopoćko, duchowy kierowniku św. Faustyny Kowalskiej -
Błogosławiony Jerzy Popiełuszko, opiekunie prześladowanych robotników, apostole „Solidarności”, męczenniku bezbożnego komunizmu -
Błogosławiona Zofio Czeska, prekursorko szkolnictwa dla młodzieży żeńskiej -
Błogosławiona Małgorzato Łucjo Szewczyk, posługująca chorym i opuszczonym -
Błogosławiony Gerardzie Hirschfelderze z ziemi kłodzkiej, męczenniku hitlerowskiego totalitaryzmu -
Błogosławiona Mario Tereso od św. Józefa (Tauscher van den Bosch) rodem z ziemi Piastów -

Od długiej, ciężkiej pokuty dziejowej – wybaw nas, Panie
Od kajdan niewoli -
Od godziny zwątpienia -
Od podszeptów zdrady -
Od gnuśności naszej -
Od ducha niezgody -
Od nienawiści i złości -
Od wszelkiej złej woli -
Od śmierci wiecznej -

Winy królów naszych – przebacz, o Panie
Winy magnatów naszych -
Winy szlachty naszej -
Winy rządzących krajem -
Winy kierujących ludem -
Winy pasterzy naszych -
Winy ludu naszego -
Winy ojców i matek naszych -
Winy braci i sióstr naszych -
Winy całego Narodu Polskiego -

Głos krwi męczenników naszych – usłysz, o Panie
Głos krwi żołnierzy naszych -
Brzęk pękających kajdan naszych -
Płacz matek i żon -
Płacz wdów i sierot -
Płacz dzieci katowanych za polski pacierz -
Łzy przesiedleńców i wygnanych z Ojczyzny -
Łzy rolników pozbawionych swej ziemi -
Wołanie krzywdzonego roboczego ludu -
Cierpienia i trudy gnębionego w czasach wojen Narodu -
Jęki z więzień, obozów koncentracyjnych i łagrów -
Jęki konających robotników Poznania, Wybrzeża, Radomia i kopalni „Wujek” -

Wiarę w Ciebie i ufność w nas samych – daj nam, o Panie
Nadzieję na zwycięstwo dobrej sprawy -
Miłość Polski, Ojczyzny naszej -
Męstwo, mądrość, łagodność i solidarność -
Wolność, chwałę, szczęście i pokój -
Służbę w świętej sprawie Twojej na ziemi -
Wszystkie dary Ducha Świętego -

Przez Narodzenie Twoje – bohatera wielkiego wzbudź nam, o Panie
Przez Najświętsze Życie Twoje – żyć dobrze naucz nas, o Panie
Przez Krzyż i Mękę Twoją – cierpienia nasze daj mężnie znosić, o Panie
Przez Zmartwychwstanie Twoje – z ciemności grzechu wskrześ nas, o Panie
Przez Wniebowstąpienie Twoje – Ojczyznę wielką, wolną i szczęśliwą daj nam, o Panie
Przez Ducha Świętego Zesłanie – ducha dobrego daj nam, o Panie
Przez Miłosierdzie Twoje – ducha i tradycję Narodu daj nam zachować, o Panie
Przez Bogurodzicę Ojca Świętego i naszych pasterzy – na długie lata zachowaj nam, o Panie
Przez Anioła – Opiekuna Polski – bezpieczne bytowanie Ojczyzny, daj nam, o Panie
Przez czystą św. Jadwigi Królowej ofiarę – w jedności i suwerenności naszą Polskę zachowaj, o Panie
Przez cnoty wielkich Ojców naszych – na Twe błogosławieństwo daj nam zasłużyć, o Panie

Boże Piastów i Jagiellonów – nie opuszczaj nas, o Panie
Boże Sobieskiego i Kościuszki – nie opuszczaj nas, o Panie
Boże ojca Kordeckiego, księdza Skargi i św. ojca Kolbego – nie opuszczaj nas, o Panie

Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – przepuść nam, Panie
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – wysłuchaj nas, Panie
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – zmiłuj się nad nami

Módlmy się:

Boże Wszechmogący, Panie zastępów, padamy do stóp Twoich w dziękczynieniu, że przez wieki otaczałeś nas swą przemożną opieką. Dziękujemy Ci, że Ojców naszych wyprowadziłeś z rąk ciemiężców, najeźdźców i nieprzyjaciół. Błogosławimy Cię za to, że po latach niewoli obdarzałeś nas na nowo wolnością i pokojem.

W obecnych czasach, kiedy tyle sił potrzeba naszemu Narodowi, aby zachować wolność i suwerenność, prosimy Cię, Boże, napełnij nas mocą Twojego Ducha. Uspokój serca, dodaj ufności w Twoją miłość, oświeć zaćmione umysły naszych braci. Wzbudź w Narodzie chęć do cierpliwej walki o zachowanie pokoju i wolności. Spraw, byśmy stali się zdolni własnymi rękami i wzajemną solidarnością w służbie Twojego Krzyża zachować Twoje Królestwo w nas, w naszych rodzinach, w naszym narodzie, jak za czasów naszych Praojców. Wybaw nas od głodu, nędzy i wojny. Obdarz nas chlebem. Błogosław naszej pracy. Panie miłosierny, Panie sprawiedliwy, Panie wszechmocny.

Boże Ojcze, niech Duch Święty zmienia oblicze naszej ziemi i umacnia Twój lud. Daj nam, o Panie, abyśmy po przyjęciu w pokorze „bierzmowania dziejów”, udzielonego Narodowi przez św. Jana Pawła II w 1979 roku, Twego Ducha nigdy nie zasmucali, a przez zawierzenie Maryi, Matce Kościoła i Królowej Polski, pozostali zawsze wierni Chrystusowi, Kościołowi i Ojczyźnie.
Amen.


czwartek, 30 października 2014

Wypominki

(moim umarłym)

Dawno temu napisana notka, niestety często uzupełniana...


Jesień.

Mgła, wiatr, deszcz i chłód.

Motyle stały się przezroczyste.

Klucze odlatujących ptaków tną ciemne niebo.

Spadają ostatnie jabłka. Lecą liście. Schną. Zwijają się, skrapiane nocną wilgocią.

Zwierzęta giną znienacka. Na pewno nie zdążyły przygotować się na tę chwilę.

Odchodzą, znikają ludzie. Czasem piszą ostatnie listy.

Jesień.

Pora umierania.

Przygotowywanie miejsca.


***

Ze skrzynki na listy wyjmuję białą kopertę. Fioletowe litery układają się na niej w nabożną sentencję. Na kopercie krzyż, świeca, lilie – w naszym kodzie kulturowym to atrybuty śmierci. Biały, czarny, fioletowy – w różnych religiach i kulturach – kolory żałoby. W kopercie list od ojców werbistów – misjonarzy Słowa Bożego, a w nim przypomnienie o chrześcijańskim obowiązku modlitwy za zmarłych. Oprócz listu koperta zwrotna wraz z kartką, na której mogę umieścić imiona moich bliskich zmarłych i polecić ich dusze modlitwie zgromadzenia.

Wypominki to dawny polski obyczaj związany z Dniem Zadusznym, kiedy kapłani „wypominają” imiona zmarłych wyczytując je z takich właśnie kartek, wraz z wiernymi modląc się za ich dusze. Składam więc moje wypominki, małe epitafia ku pamięci tych, których znałam i kochałam, którzy odeszli, gdy ja żyłam tutaj, w mojej drugiej ojczyźnie.

Wołam ich po imieniu zanim pamięć o nich ściemnieje i zniknie. Zanim zniknę i ja.

***

Mama

pamięci Mamy

[pory roku: zima]


po lutym niebie wspina się siwy dym

kuropatwy pośpiesznie dziergają wzorek

w świeżym śniegu za płotem

trop prowadzi daleko


szare oczy patrzą uważnie

ciepłe ręce

podają mleko z masłem i miodem

grzeją zmarzniętą buzię i nos

- Znów nie zapięłaś czapeczki, Lilu


….wspomnienia

chylą się ku wieczorowi


Kazik

Zima. Noc. Szeregowce na osiedlu za miastem śpią, śpi moja siostra, śpią dzieci. Mroźną nocą krążymy ze szwagrem wąskimi uliczkami w nadziei, że tym sposobem z naszych głów szybciej wyparuje nadmiar alkoholu. Milczymy, wsłuchując się w melodię śniegu pod butami. Zadzieramy nosy wysoko w niebo, wraz z mroźnym powietrzem wchłaniamy zapach jasnej, pogodnej nocy. Szukamy znanych gwiazdozbiorów. Rozmawiamy. O długach, o pierwszej Solidarności, o dzieciach, o niczym. O śmierci.

Opowiadał o swoich rodzicach i rodzeństwie, ale przede wszystkim o nie tak dawno zmarłej mamie. Mówił o niej z miłością, szacunkiem i oddaniem. W prostych słowach opowiedział o jej śmierci. Nagle przystanął i ściszonym głosem powiedział, że on też umrze tak jak matka – nagle. I że będzie miał wtedy tyle lat, co ona.

Struchlałam. Drugi raz ktoś wobec mnie przepowiedział swą śmierć tak spokojnie i z niezmąconą pewnością. Ta pierwsza, sprzed lat, spełniła się tragicznie i szybko.

Kazik nie zdążył się z nikim pożegnać.

Zbiera moja siostra-wdowa mozolnie swą popękaną codzienność, dopasowuje, próbuje zapełnić wyrwę... Wydaje się silna, ale wystarczy niechcąco trącić schowane gdzieś myśli i obrazy i wszystko, co z takim trudem posklejała, znowu się rozsypuje.

 

Benek

oświadczenie woli

[pamięci Benka]


Napisz: nim przyjdę jako Sędzia sprawiedliwy,

otwieram wpierw na oścież drzwi miłosierdzia Mojego.

Kto nie chce przejść przez drzwi miłosierdzia,

ten musi przejść przez drzwi sprawiedliwości Mojej...

[św. Faustyna, Dz. 1146.]

 

z suchych warg

po bezlitosnym wzgórzu poduszki

przez bęben brzucha

na który patrzył ze stroskanym zdziwieniem

w od teraz niepotrzebne ręce pielęgniarki

zsunął się szept cichszy niż wiatr

za oknem hospicjum

...mnie już nie ma ...umarłem w sobotę...


Jarek

Nie jest łatwo pisać o tej śmierci, bo trudno pojąć to, co niepojęte, dostąpić tego, co niedostępne, zrozumieć, co wymyka się pojmowaniu.

Stchórzyłam przed rozpaczą mojej siostry, nieszczęsnej matki, która nie potrafi płakać, wyłgałam się od odpowiedzi, choć obie wiemy, że katechizm Kościoła Katolickiego jest jednoznaczny, niepozostawiający wątpliwości i miejsca na pytania.

Jarek zaplanował swoje ostatnie dni. Napisał ostatni list. W telefonie komórkowym zamiast jego głosu brzmiała piosenka:

Nieużyty frak, dziurawy płaszcz, znoszony but.

Zapomniany szal zaszył się w kąt niemodny już.

Każda rzecz o czymś śni odstawiona.

Jeszcze chce modna być zanim cicho skona. 

I dopiero, gdy zawoła Bóg,

to pożegnam wszystkie te rzeczy i znów

pójdę boso. 

Zamkną za mną drzwi.

Nie zabiorę nic.

Jego śmierć sparaliżowała nas. Zdumieliśmy się, że tak nas przechytrzył. Niedowierzaliśmy, że tak się zamaskował, że aż tak dobrze potrafił ukrywać swą bezradność i samotność. Że tak dobrze udawał, grał rolę. Że byliśmy zbyt zajęci sobą, zbyt nieostrożni, nie dość czujni. Pozostaliśmy każdy z własnymi wyrzutami i przerażającą pewnością, że nigdy ich z siebie nie strząśniemy.


Janka

Miejski fotograf utrwalił na zdjęciu sześcioletnią uśmiechniętą dziewczynkę w nowiutkiej sukience. To ja. Sukienkę uszyła Janka, moja najstarsza siostra. Była między nami różnica pokolenia. Jako dziecko często spędzałam u niej lato. Kiedyś zawołałam na nią „ciociu”. Obruszyła się, a ja nie rozumiałam, że ktoś, kto „chodzi do pracy”, ma męża i starszych ode mnie synów, dla których jestem ciocią, może być moją siostrą.

Janka była mądra, otwarta, umiała słuchać. Kiedy dorosłam, opowiadałyśmy sobie każda o swoim, tak odległym w czasie, dzieciństwie, rozmawiałyśmy o rodzicach, których pamiętałyśmy przecież inaczej, o marzeniach i planach – tych urzeczywistnionych, tych nieosiągalnych i tych nieosiągniętych. Nie było wiele tych naszych spotkań. I już ich nie będzie.

Powiedziałam, że będę jesienią. Czekała na mnie. Wypowiedziała ze łzami moje imię i znów zapadła w siebie.


Leszek

Brat mojego męża i ojciec chrzestny naszej córki. Uczynny, miły i wrażliwy, jednocześnie nieodpowiedzialny, nieuporządkowany dorosły facet. Chemia, krwotoki, transfuzje, wiara w polepszenie wyników a z nią nadzieja na kolejną chemię, na ratunek, na życie… Rak płuc rozeznany tak późno, że już nie było możliwości ratunku, zrobił swoje. Mama mojego męża pielęgnowała go, zaniedbując swoje zdrowie.

A w trzy miesiące po nim, cichutko, w nocy, odszedł jego ojciec, mój Teść.

Dominujący, twardy, pilnujący dosłownie wszystkiego, niełatwo było się do niego dopukać. Czuły, lecz nieokazujący uczuć. Lubiliśmy wieczorem skosztować domowego wina, które wyrabiał z owoców wyhodowanych przez siebie na działce.

Mama nagle została sama.


Ewelina

Druga z moich starszych sióstr. Urodzona 2 lata przed II wojną światową, razem z mamą i Janką cierpiała wywózkę do Generalnej Guberni, na Kongresówkę, jak zawsze mówiła mama, i wojenną tułaczkę.

Inka była wcześniakiem, co w przedwojennej Polsce było dużym wyzwaniem dla lekarzy, ale wszyscy spisali się świetnie.

Niewysoka, wesoła, dobrze śpiewała i była najładniejsza ze wszystkich sióstr. Jej córka tak do niej podobna, że na zdjęciach z wczesnego dzieciństwa wszyscy je mylą.

Zawdzięczam jej swoje imię, a właściwie jej przyjaciółce z liceum. A było to tak… mama tej koleżanki też była w ciąży. Dziewczęta umówiły się, że jeśli urodzą się dziewczynki, to dostaną imię koleżanki. I tak się stało.

Nie tak dawno bawiliśmy się hucznie w licznym gronie rodzinnym na 80. urodzinach Eweliny. Moja przezorna siostrzenica zorganizowała tę imprezę urodzinową, bo „wiesz, ciocia, jest teraz dobra okazja, a za rok nie wiadomo, co będzie”. Inka zmarła na dzień przed swoimi 81. urodzinami.

***

Ania

była matematyczką. Zginęła potrącona przez samochód w przedwigilijny wieczór, młoda, śliczna, zgrabna, matka dwóch dziewczynek. Miała miłą, niską barwę głosu i ciemne, błyszczące włosy. Kiedy dowiedziałam się o jej śmierci, nie od razu skojarzyłam nazwisko z osobą. Po chwili jednak stanęła w mej pamięci uśmiechnięta, w spódnicy w kratę, z warkoczem przerzuconym przez ramię.

Jadzię

pamiętam lepiej, bo z nią pracowałam dłużej. Była pierwszą starszą koleżanką, która rozpoczęła rozmowę ze mną – nowicjuszką. Rzutka i energiczna, wesoła i bezpośrednia, czasem szorstka, nawet obcesowa. Mówiła schrypniętym głosem, obniżonym pewnie o dwie oktawy, tak charakterystycznym dla nauczycieli z długim stażem. Wypalałyśmy podczas przerw mnóstwo papierosów.

Joasia

mimo trudnego życia, była pogodna i śmiała się często, a jej śmiech szybko przechodził w kaszel. Nie zdążyłyśmy się zaprzyjaźnić, jednak wspólne powroty z pracy zbliżyły nas. Nierzadko przystawałyśmy dla odpoczynku, zwłaszcza zimą: Joasia była astmatyczką i mroźne powietrze dusiło ją. Pewnego poranka w drodze do szkoły kupiłam mały bukiecik, bo to był dzień jej imienin. Kiedy weszłam do pokoju nauczycielskiego z tym bukietem i wiosenną radością, zmroziło mnie milczenie. Joasia umarła tej nocy, udusiła się na klatce schodowej pod sąsiedzkimi drzwiami, do których dopełzła, szukając pomocy. Nie mogłam uwierzyć, że już nie pojedziemy razem tramwajem. Joasiu, tak się nie robi...

Profesor Tadeusz

był moim wychowawcą w ogólniaku. Sylwetka sprężysta, spod rudawych brwi świdrujące spojrzenie, ton władczy i nieznoszący sprzeciwu, typ wojskowy. Miał mir i poważanie w całej szkole. Nas, swoich wychowanków, trzymał krótko. Szanowaliśmy go jak szanuje się nauczyciela sprawiedliwego i konsekwentnego. Zginął w wypadku samochodowym, a dowiedziałam się o tym od jego syna, z którym los zetknął mnie tu, w mojej drugiej ojczyźnie, ale to zupełnie inna historia.

Profesor Jerzy

mój nauczyciel historii w liceum, absolwent UJ, doktor nauk humanistycznych. Pamiętam go jako człowieka o dobrotliwym uśmiechu, mądrego, opanowanego i sprawiedliwego. Miał wiele cierpliwości do naszych wybryków i śmiał się z kabaretowych występów na Dzień Nauczyciela, gdy każdemu profesorowi przypinaliśmy złośliwą łatkę. Nauczył mnie słuchać wykładu, robić porządne, przydatne notatki, wzbudził ciekawość dziejów. Oprócz polonistki był moim ulubionym profesorem.

doktor Henryk

mój nauczyciel filozofii na studiach. Mądry. Przystojny, z czupryną kręconych, szpakowatych włosów, uroczy i szarmancki. Kochały się w nim chyba wszystkie jego studentki, wśród nich ja. Na szczęście dla nas był żonaty. Kiedy już miałam własną rodzinę, przez kilka lat mieszkaliśmy drzwi w drzwi w jednym domu. Jako sąsiad w kapciach nie wydawał się już tak atrakcyjny.

Spośród moich koleżanek i kolegów ze szkolnej ławy w liceum z doczesnością pożegnała się Basia – wrażliwa, dobra i ambitna uczennica, Janka - nieśmiała, pucołowata, z poskręcanymi w pierścionki czarnymi włosami, Kazik – uczynny kolega, lider szkolnej kapeli. O nich wiem.

***

Po zmarłych pozostają wspomnienia. Ich sylwetki, głos, charakterystyczne gesty wracają w mimowolnych skojarzeniach. Przedmioty, niegdyś przez kogoś ulubione, zyskują na znaczeniu, stają się talizmanem, relikwią. Dmuchajmy na te iskierki pamięci, by nie zgasły, by płonęły jasnym płomieniem, jak znicze w Dzień Zaduszny. Nade wszystko jednak ważna jest modlitwa. Ona przypomina, że jesteśmy tu, w doczesności, tylko przejazdem. Modlitwą przypominajmy każdego, dlatego nie żałujmy jej Im, zwłaszcza w Dzień Zaduszny

***

moim umarłym


lgną do rąk wilgotne grudki modlitwy

czas

spływa słoną kroplą


zamknięta w zniczu drży tęsknota

jutro

obróci się w proch


w rozpadlinie pamięci trwa

wiśniowo-gorzka woń tytoniu

spinka i pióro wiecznie ciemnozielone


przyjdę do was jak każe obyczaj

na chłodnej ławce przysiądę przed drogą

ostatni raz


pisałam w N. jesienią 2012 r.