Nareszcie w domu!
Już kiedy wjeżdżamy na podjazd, wyciągam szyję, żeby sprawdzić, czy wszystko jest tak jak zostawiłam. Ozdobne kapusty, wsadzone przed miesiącem, rozrosły się na
rabacie. Błyszczą się ładnie w słońcu ich sinoniebieskie, zewnętrzne liście,
osłaniające intensywnie fioletowe środki. Wychyliły znów głowy uporczywe
chwasty, z którymi walczę bezustannie i bezskutecznie, niczym Mały Książę z
baobabami.
Wnosimy walizy.
Przebiegam szybko z góry w dół, aby sprawdzić, czy wszystkie rośliny przeżyły
naszą nieobecność, otworzyć drzwi balkonowe i wpuścić pachnące późną jesienią
powietrze, a wraz z nim obudzoną nagle muchę i dwie kompletnie zdezorientowane biedronki.
Spod balkonu wypłoszyłam zajączka, który zdążył się już zadomowić.
Szybko rozpakowuję
bagaże, mąż przygotowuje kawę a dla mnie ziołową herbatkę. Można zacząć planować
przedświąteczne sprzątanie, układać jadłospis, robić listę zakupów, wymyślać
upominki. Niestety, w planach muszę uwzględnić wizytę u lekarza. Zamiast
wypiekać pierniczki, leżę w łóżku, łykam antybiotyk i syropki. Jedyne jaśniejsze
chwile są po śniadaniu. W biednej głowie desperacko poszukuję pomysłów na
prezenty. Już wiem, że wszystkie kupimy on-line.
Kiedy tak zapadam
w drzemkę wywołaną działaniem syropu od kaszlu, w pamięci przewijają się
strzępy dawnych świąt Bożego Narodzenia. Najdawniejsze to te, kiedy byłam małą
dziewczynką i wierzyłam w świętego Mikołaja. Przychodził do domu na dźwięk
srebrnego dzwoneczka, najprawdziwszy, z białą długą brodą i w lśniących czarnych
butach, dziwnie przypominających sztylpy Tatusia. Przed którąś gwiazdką Starsza Siostra
powiedziała mi w tajemnicy, że Gwiazdorem jest Tatuś, a prezenty kupują rodzice.
Na dowód wyciągnęła z bieliźniarki jakąś lalę, która potem znalazła się pod
choinką. Zdradziła, że zawsze, kiedy przychodzi Gwiazdor, Tatuś wychodzi nagle
do sąsiadów z jakiegoś ważnego a tajemniczego powodu. Tak oto brutalnie
zrujnowano moje dziecięce przekonania, co nie wpłynęło na pasję objadania choinki z ciasteczek, lukrowanych pierniczków i czekoladowych cukierków. Radości z niespodzianek pod choinką
nikt nie potrafił mi zmącić do dziś!
Nawet wtedy, gdy założyłam
własną rodzinę i urodziłam dzieci, wyjeżdżaliśmy. Coraz częściej jednak,
świadomi, że należy budować własną tradycję, urządzaliśmy święta Bożego
Narodzenia w naszym ciasnym mieszkanku, które musieliśmy nieco przemeblować,
aby wygospodarować kąt na drzewko. Była to zawsze żywa choinka z żywicznym
zapachem prawdziwego lasu. Nie są go w stanie zastąpić żadne „zapachowe”
świeczki i olejki.
Dopiero od kilku
lat mamy choinkę sztuczną. Stało się tak, że musieliśmy przeorganizować rutynę
przedświątecznych przygotowań. Zabrakło czasu na poszukiwanie drzewka. Teraz
jest oszczędniej i ekologicznie. Przestałam odczuwać brak naturalnego zapachu.
Wieczorem siadam w fotelu, „włączam” choinkę, zapalam zieloną świeczkę i
wpatruję się w jej pełgający, ciepły płomyk.
Sięgam pamięcią
wstecz i widzę każdą naszą, moją, emigracyjną Gwiazdkę. Mimo że spędzane
tradycyjnie i w gronie rodziny, to jednak święta w nowej ojczyźnie mają inny
smak. Inaczej smakuje opłatek, bo pomieszany ze łzami. Inaczej brzmi „Cicha
noc, święta noc”, bo jedna zwrotka po polsku, druga po angielsku. Inaczej smakują
wigilijne dania, bo coraz częściej urozmaicam je, uwzględniając zwyczaje nowych
członków naszej rodziny. Inaczej wygląda jedna z bombek, bo przyodziana w
czarną kokardę ku pamięci Ofiar katastrofy smoleńskiej.
Życie idzie
naprzód. Jest inaczej. Mam wnuka! Choinka błyszczy się od świecidełek, lukrowanych pierniczków i ciasteczek oraz czekoladowych cukierków w szeleszczących, połyskliwych papierkach. Z radia płyną piękne amerykańskie kolędy i piosenki świąteczne, które wypełniają serce. Czas zatacza krąg.
Jakaż
to przyjemność wrócić w domowe pielesze!
Wesołych Świąt!
Merry Christmas!
Merry Christmas!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz