Translate

środa, 23 grudnia 2020

Wśród nocnej ciszy...

 

Gwiazdki mojego dzieciństwa pachniały śniegiem, pastą do podłogi i piernikiem. Kiedy przymknę oczy, widzę Mamę, która bardzo wczesnym rankiem, gdyśmy wszyscy jeszcze spali, pochylała się nad stojącą przy kaflowym piecu dzieżą, zagniatając ciasto na piernik. Aromatycznego ciasta musiało wystarczyć aż do Trzech Króli. Pomagaliśmy przy wykrawaniu pierniczków i drobnych ciasteczek, objadaliśmy cichcem kruszonkę z drożdżówki, ucieraliśmy lukier i mak na makowiec, aż ręce bolały!

Święta spędzaliśmy rodzinnie. Ze stolicy przyjeżdżał mój starszy i jedyny Brat – wówczas student. Najstarsza Siostra odwiedzała nas nieczęsto, ale kiedy już zjeżdżała, to z całą rodziną i w domu było wtedy bardzo wesoło. Jej starsi ode mnie synowie byli rzetelnymi urwipołciami, ale grzecznie zwracali się do mnie „ciociu”. Urlop spędzała z nami też druga wg starszeństwa Siostra. My, młodsze dziewczynki, bardzo czekałyśmy na starsze rodzeństwo i na prezenty od nich, bo były tak bardzo inne niż to, co można było dostać w powiatowym miasteczku – pachniały wielkim światem!

W dzień wigilii od rana panowało wielkie zamieszanie. W kuchni, wśród zapachów zupy rybnej, smażonego karpia i bigosu, krzątała się Mama ze swoimi starszymi córkami, przygotowując wieczerzę, przekąski i różne świąteczne dania. Mama tłumaczyła, dlaczego karp jest tą „wyróżnioną” rybą – otóż dlatego, że kości znajdujące się w głowie tej ryby przypominają narzędzia Męki Pańskiej. Tatuś przynosił z piwnicy butelkę domowego wina na wieczór, a później z Bratem ustawiali w pokoju choinkę, którą wspólnie ubieraliśmy w gromadzone przez lata bombki, łańcuchy z bibułki, ozdoby ze słomy i z wydmuszek. Mama co chwilę rzucała okiem na nasze dzieło. Któraś z młodszych dziewczynek prasowała mocno ukrochmalone serwetki i obrus. Z „Mazowszem” i „Śląskiem” nuciliśmy kolędy płynące z radia.

Odświętnie ubrani czekaliśmy, aż Tato weźmie w dłonie najpiękniejszy w całym domu talerzyk z opłatkiem i powie „No, Marysiu, wesołych świąt!” Opłatek zaczynał krążyć od Rodziców przez Rodzeństwo według starszeństwa, aż wszyscy podzieliliśmy się tym symbolem Bożego Dzieciątka. Wówczas można było zasiąść do stołu. Po wieczerzy cała dzieciarnia w napięciu oczekiwała dźwięku dzwonka oznajmiającego, że przed chwilą w „choinkowym” pokoju Gwiazdor zostawił prezenty. Mama przez chwilę przekomarzała się z nami, aż wreszcie ze śmiechem otwierała drzwi, a my nieruchomieliśmy w progu odurzeni żywicznym zapachem drzewka, sycąc oczy jego blaskiem.

Chłodne powietrze w pokoju pachniało pastą do podłogi, choinką i ciastem. Pośrodku pysznił się stół, pięknie nakryty najładniejszym obrusem. Na kredensie, na stole, a nawet na pianinie starsze Siostry rozstawiły kolorowe talerze z grubej tektury z wytłaczanymi zimowymi scenkami i postaciami św. Mikołaja i św. Rodziny, na których każdy znalazł pierniczki, jabłka, pomarańcze, orzechy oraz różne cukierki i słodycze, które Mama zapobiegliwie gromadziła w tych trudnych czasach Gomułkowskiego PRL-u.

Dorośli siadali wokół stołu, dzieci na sofie, czasem któreś znikało pod stołem. Tatuś zapalał świeczki na choince. To był jego przywilej i obowiązek. Jedno z dzieci uwijało się z przejęciem wokół drzewka, wybierając ostrożnie prezenty i wyczytując imię obdarowanego. Rozpakowywanie prezentów zaczynało się wtedy, gdy ostatni upominek trafił do właściwych rąk. Ileż było oglądania, zachwycania się, przymierzania, podziękowań, czasem nawet łez. Nie brakowało też przestróg: „a nie zepsuj od razu!”

(Wśród moich upominków powtarzały się zeszyty do kolorowania, pudełko kredek, piżamki, czapeczki z szalikiem w komplecie, różne gry planszowe, ale najczęstszym i najbardziej ulubionym prezentem były książki, np. „Książę i żebrak” czy „Chata wuja Toma”. Do końca świątecznej przerwy były przeczytane!)

Kiedy już nacieszyliśmy się prezentami, Mama wyłączała światło i przy blasku choinkowych świeczek intonowała kolędę, najczęściej "Wśród nocnej ciszy". Dołączaliśmy się wszyscy jak kto potrafił i sumiennie wyśpiewywaliśmy wszystkie zwrotki. Czasem Tatuś brał skrzypce (dawniej wiejski nauczyciel musiał umieć wszystko), a kiedy Tatuś poszedł na pasterkę do Nieba, Brat siadał do pianina. Na śpiewaniu, zjadaniu smakołyków, zabawie prezentami i pogawędkach upływał nam ten święty wieczór.

Kiedy przyszła pora, zaczynaliśmy szykować się do pasterki. Do kościoła mieliśmy trzy kilometry. W święta rzadko mogliśmy liczyć na podwózkę, bo okoliczni gospodarze też mieli gości, więc miejsca na saniach czy w bryczkach brakowało. Po mszy świętej wracaliśmy ze śpiewem i zmarzniętymi nosami, rzucając się w domu na gorący barszcz, mimo że był to środek nocy. Kładłam się spać w nowej flanelowej piżamce, ciesząc się na nadchodzące dni.

***

Gwiazdki mojego dzieciństwa zlewają się w mej pamięci, nakładają na siebie, tworząc obraz zamglony i niewyraźny. Z tej mgły wyłaniają się postaci moich Rodziców: wyprostowany, mocny Tata i cicha, drobna, wiecznie zatroskana Mama. To im zawdzięczam beztroskę moich dziecięcych świąt Bożego Narodzenia.

Wierzę, że teraz razem kolędują u Boskiego Tronu. I wierzę, że do chóru dołączyły moje starsze Siostry – Janka i Inka.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz