Pierwsze święta Bożego Narodzenia w Stanach Zjednoczonych... Nie mieliśmy ani prezentów, ani choinki, ani samochodu, żeby dojechać do centrum handlowego. Ale mieliśmy szczęście, bo obracaliśmy się wśród życzliwych Polonusów. Wspólne zakupy zaproponowali nam Henio i Irena. Pojechaliśmy do okazałego centrum handlowego, które zrobiło na mnie oszałamiające wrażenie: hektary powierzchni, wielopoziomowe domy towarowe, butiki pod wspólnym dachem, miejsca, gdzie można było spróbować nowych przekąsek; wewnątrz żywe drzewa, ruchome schody, najprzeróżniejsze zapachy, świąteczna muzyka, wspaniałe dekoracje, tłum zadowolonych, uśmiechniętych ludzi. A między nimi my, mniej uśmiechnięci, bo bardziej ograniczeni portfelem.
Zrobiliśmy udane zakupy, ba! nawet zdobyliśmy choinkę. Przyozdobiliśmy ją najtańszymi, celuloidowymi bombkami i ozdobą, którą córka zrobiła w szkole. Opłatek przywiozłam z Polski, więc było prawie jak w domu. Po wieczerzy zostaliśmy zaproszeni przez Ulę i Karola, którzy już zadomowili się w swoim niedawno kupionym domu. Wigilijny wieczór spędziliśmy wymieniając się drobnymi upominkami i słuchając opowiadań rodaków o ich amerykańskiej codzienności. W Boże Narodzenie razem z naszymi miłymi gospodarzami poszliśmy na mszę. Modliłam się cichutko po polsku, pieśni zanucić nie umiałam, ale radość z narodzin Pana Jezusa była taka sama.
Następnego dnia zostaliśmy zaproszeni przez Heniów na wycieczkę do Waszyngtonu na wystawę „Circa 1492: Art in the Age of Exploration”. Wystawa była elementem obchodów 500-lecia odkrycia Ameryki. Rzeźby, obrazy, rysunki, drukowane księgi, mapy, instrumenty badawcze, tkaniny i inne eksponaty reprezentowały cały ówczesny świat, a więc Europę, Afrykę Zachodnią i świat Islamu, Japonię, Koreę, Chiny i Indie, kulturę Azteków i Inków... Z naszych polskich skarbów widzieliśmy „Damę z gronostajem” oraz księgę z Akademii Krakowskiej z nazwiskiem Mikołaja Kopernika wpisanego w poczet żaków. Gdyby nie wspaniałomyślność naszych znajomych, którzy obejrzeli wystawę dużo wcześniej i do stolicy jechali specjalnie dla nas, nie mielibyśmy szansy obejrzeć tych wszystkich cudów.
Takie były nasze pierwsze święta za granicą.
***
Od kiedy rodzina powiększyła się o synową, zięcia i wnuczka, wigilie przybrały międzynarodowy charakter. Zięć i synowa są Amerykanami, więc - ciekawi polskich obyczajów - chętnie włączali się w przygotowania i cieszyli się na nasze tradycyjne postne potrawy, wspólnie śpiewaliśmy międzynarodową kolędę „Cicha Noc”. Aby było sprawiedliwie, polska część rodziny rezygnowała z prezentów w wigilijny wieczór i poszukiwaliśmy ich pod choinką we wczesny świąteczny poranek.
Trochę jednak smutno w ten wigilijny wieczór; mimo większej rodziny, mimo ładnej, zimowej pogody, błyszczącej choinki w udekorowanym mieszkaniu i kolorowych lampek przed domem. Każda moja wigilia zawiera tę odrobinę smutku, bo rzecz nie w ilości osób. I, jak co roku, kiedy będziemy składać sobie życzenia, córka szepnie: „mamo, nie płacz, tak nie lubię, kiedy płaczesz”. Widać takie mają być teraz moje wigilie.
***
Jesus is the Reason for the Season. To hasło, wypisane na wielkim billboardzie umieszczonym przy autostradzie I-95, widoczne jest z daleka. Czy trzeba o tym przypominać? Tak, z pewnością.
Sezon świąteczny w Stanach Zjednoczonych rozpoczyna się
zaraz po Święcie Dziękczynienia wielkimi zniżkami na wszelkiego rodzaju towary,
mówi się o tym dniu black Friday. (Z
czasem zwyczaj ten przyszedł i do Polski). Nad ruchomymi schodami domów
towarowych wiszą girlandy błyskających lampek, z sufitów zwisają olbrzymie
papierowe bombki, po mallu przechadza się ho-ho-ho
Santa, z głośników dobiegają najpopularniejsze piosenki świąteczne. Ani się
człowiek obejrzy, a „sezon” będzie trwał cały rok i w tym całym zamieszaniu
zapomnimy, że chodzi o Dzieciątko Jezus!
https://www.youtube.com/watch?v=ifCWN5pJGIE
OdpowiedzUsuń