Translate

piątek, 2 lipca 2021

U zbiegu rzek, czyli polski ślad amerykańskiej wojny Północy z Południem

Ten tekst to list z 2009 roku do mojej najstarszej siostry. Nigdy mi nie powiedziała tego wprost, ale wiem, że nie pochwalała mojej emigracji do Stanów. Chciałam, żeby razem ze mną zobaczyła ten „kawałek” Ameryki.

-------------------------------------------------------------------


U zbiegu rzek, czyli polski ślad amerykańskiej wojny Północy z Południem

 

Przez Oceanu ruchome płaszczyzny

Pieśń Ci, jak mewę, posyłam, o! Janie...

 Cyprian Norwid, „Do Obywatela Johna Brown”

 

Z naszej bazy wypadowej wyprawiamy się na zachód. Cel: miasteczko Harpers Ferry w Zachodniej Wirginii. Ponieważ nie jest to Wielka Wyprawa, lecz tylko mała wycieczka z jednym noclegiem, najpotrzebniejsze rzeczy mieścimy w małej torbie. Trudno na tej trasie zabłądzić, toteż wyłącznie dla zabawy i wypróbowania nowego urządzenia podłączamy GPS, uzupełniamy niedobory w baku i w drogę!

Pierwsza niespodzianka spotyka nas już na obwodnicy Baltimore zwanej Beltway: zator. Wcale nas to nie dziwi, bo w piątkowe popołudnie jest to zwyczajny traffic. Wleczemy się w korku dobrych 40 minut. Lepiej, czyli szybciej, jedziemy autostradą I-70, ale tuż przed Frederick znów korek. Mijają nas wielkie, transportowe „smoki” z tablicami z Kalifornii, z Utah, z New Jersey. Niskie słońce odbija się w każdym calu pięknie wypolerowanego lakieru tych elegantek. Kiedy mija nas przyczepa jednej z ciężarówek, poprzez rockowe poczynania Davida Cooka (zwycięzca American Idol) wdziera się do wnętrza naszego samochodu potężny szum silnika. Wielkie koła obracają się z hukiem na wysokości mojego policzka, jakby za chwilę miały mnie zahaczyć, więc instynktownie odsuwam się od szyby.

Ciężarówy nie jadą z nami dalej, skręcają na stację, bo muszą się zważyć, zmyć kurz, przespać, odpocząć przed dalszą drogą. My, sprawdzając wskazania GPS-u (niestety, godzina przybycia do celu coraz bardziej się oddala), posuwamy się prosto w zachodzące słońce. Wokoło ciemnieje linia lasów porastających zbocza Appalachów. Jak tu pięknie! Pięknie jest też w październiku, kiedy można napawać wzrok pełną gamą kolorów jesieni, takich samych jak w Polsce. Spore odcinki trasy dosłownie wycięte są w skałach, mijamy tablice z ostrzeżeniami przed spadającymi głazami. Jeszcze tylko most przez rozlewający się bełkotliwie Potomac, potem drugi nad dostojną Shenandoah River i – jesteśmy w miasteczku Charles Town, w miejscu noclegu.

Po wczesnym śniadaniu wyprawiamy się „do miasta”. Pogoda wymarzona na zwiedzanie, choć koło południa upał i wilgotność dają się nam we znaki. Z przewodnika już wiemy, że w 1751 roku Robert Harper kupił spory kawał gruntu, a kilka lat później uruchomił prom, którym przewoził osadników przez Potomac na zachód. Stąd pochodzi nazwa miasta: Harper’s Ferry – prom, promowa przeprawa Harpera.

Miasteczko położone jest w krajobrazowo pięknym i dzięki temu atrakcyjnym turystycznie miejscu, gdzie zlewają się dwie duże rzeki: Potomac i Shenandoah oraz spotykają trzy stany: Maryland, Wirginia i Wirginia Zachodnia (obszar wydzielony z terytorium Wirginii w 1863 roku). Miejskie zabudowania zajmują niezbyt rozległy teren, a wąskie uliczki miejscami wyłożone kostką, biegną to w górę, to w dół. Nasze oczy żądne wrażeń, wśród licznych zwiedzających szybko wyławiają kobiety odziane w historyczne stroje. Po chwili spostrzegamy żołnierzy w mundurach z XIX wieku, stojących przed wejściem do dawnego (bądź przystosowanego do potrzeb turystyki) urzędu burmistrza i naczelnika policji.

Wędrówkę rozpoczynamy naturalnie od pamiątkowego zdjęcia na mostku ponad zlewiskiem rzek. Tylko specjaliści wiedzą, czy to Potomac wpływa do Shenandoah, czy odwrotnie. Potomac płynie tu szeroko, leniwie i spokojnie, Shenandoah zaś spieszy się. Niejako przy okazji łapiemy w obiektywy przelatujące nad naszymi głowami z wielkim hałasem gęsi oraz wielką rzadkość: czaplę modrą.

Czapla modra (Blue heron)


Oprócz podziwiania przyrody chcemy zobaczyć miejsca związane z abolicjonistą Johnem Brownem. Jego historia daje się streścić w kilkunastu zdaniach. Brown wraz ze swą niewielką załogą jesienią 1859 roku najechał Harpers Ferry w nadziei zdobycia broni w tamtejszych arsenałach. Planował, że będzie to zaczynem powstania niewolników, które rozprzestrzeni się na całe Południe. Nic takiego się jednak nie stało, a jak na ironię pierwszą śmiertelną ofiarą wydarzeń był – usiłujący zaalarmować o napaści – czarny wolny człowiek nazwiskiem Heyward Shepherd. Wiadomość o jego śmierci dotarła lotem błyskawicy do Waszyngtonu, skąd dla uśmierzenia buntu wysłano 86
marines pod dowództwem ówczesnego pułkownika Roberta E. Lee. Po fiasku negocjacji z buntownikami, zabarykadowanymi w budynku straży pożarnej, żołnierze za pomocą wielkich młotów skruszyli drzwi i wtargnęli do wnętrza. Po krótkiej wymianie ognia 10 zbuntowanych farmerów poległo, 4 zbiegło, a 4 wytrwało przy swoim dowódcy. Ranny John Brown został pojmany i umieszczony w klatce w więzieniu w Charles Town, gdzie został skazany na śmierć przez powieszenie i bez prawa do ułaskawienia. Należy dodać, że nie wyraził zgody na uznanie go za niepoczytalnego, co mogłoby uratować mu życie.

Stajemy przed niepozornym budynkiem, tablica informacyjna głosi, że dawniej mieściła się w nim straż pożarna, później arsenał, zajęty 17 października 1859 roku przez oddział Browna, zdobyty następnego dnia przez żołnierzy. Przeczytać można również, iż budynek ten został przeniesiony z miejsca swego pierwotnego posadowienia o ok. 150 stóp.

Wchodzimy do ciasnego wnętrza z jakimiś skrzyniami i wózkami, usiłując wyobrazić sobie, jak mogła przebiegać walka kilkunastu zmęczonych, zdesperowanych, gotowych na śmierć mężczyzn z przeważającymi liczebnie, dobrze wyszkolonymi, wypoczętymi żołnierzami.


Fort Johna Browna

Zmierzamy do muzeum Johna Browna. Kilka sal, eksponatów niewiele. Wchodzących wita sporych rozmiarów malowidło w dziwnie znajomym nam, Europejczykom z byłej sowieckiej domeny, stylu. Przedstawia nadnaturalnej wielkości starca z rozwianą brodą, rozpościerającego ramiona (prawa ręka trzyma karabin, lewa ściska dokumenty) nad towarzyszami, osłaniając ich. Poniżej widać gwiaździsty sztandar, dymy wystrzałów, postaci walczących. Symbolizm i patos aż śmieszny, bo zupełnie niepotrzebny.

W następnej sali można obejrzeć krótki film o abolicji. Po skrzypiącej podłodze przechodzimy dalej, oglądamy broń zgromadzoną przez oddziałek Browna. Są to piki osadzone na długich, drewnianych trzonkach. Żołnierze naturalnie byli lepiej uzbrojeni. Przystajemy przed gablotą, w której bojownik z żołnierzem krzyżują broń.

W przedniej części gabloty młot, będący na wyposażeniu żołnierzy



W kolejnym pomieszczeniu naszą uwagę zwraca piękna płaskorzeźba, przedstawiająca długobrodego Browna i... czy ten drugi to Norwid? Tak, to Norwid, nietrudno rozpoznać – dodatkowo upewnia nas napis na tablicy pamiątkowej, ufundowanej przez
American Council for Polish Culture.

John Brown w międzynarodo­wej perspektywie”


„Drobne utwory poetyczne” Cypriana Norwida:
 na lewej karcie widoczne wiersze
„Do Obywatela Johna Braun” [pisownia oryginalna]
i „John Brown”

Jesteśmy pod wrażeniem tej tablicy, nie spodziewaliśmy się zobaczyć takiego uhonorowania polskiego poety i myśliciela.

[Podobnych patriotycznych przeżyć i dumy dostarczyła mi wizyta w National Air and Space Museum w Waszyngtonie, kiedy w części poświęconej walkom powietrznym podczas II wojny światowej, pośród zdjęć lotników z największą liczbą zestrzeleń, wypatrzyłam fotografię Witolda Urbanowicza, dowódcy dywizjonu 303].

W sąsiednich gablotach eksponowane są gazety z Europy pełne informacji o egzekucji amerykańskiego bojownika o zniesienie niewolnictwa.

W pełni usatysfakcjonowani, moglibyśmy zakończyć zwiedzanie, ale jak tu nie wejść choć na chwilę do rzymsko-katolickiego kościoła pod wezwaniem św. Piotra (neogotyk, 1833 r., msze w niedziele przed południem), górującego nad miasteczkiem? Jest to jedyny w Harpers Ferry budynek, który nie ucierpiał podczas walk w wojnie secesyjnej. Wdrapujemy się więc po kamiennych schodkach, a pomni przestrogi, że niektóre stopnie mogą być obluzowane a kamienie śliskie, bo wygładzone przez tysiące par obuwia – trzymamy się metalowej balustrady.

Na szczycie schodów pracownica muzeum w historycznym stroju wita turystów i zaprasza do zwiedzania. Wchodzimy do niewielkiego, pieczołowicie zadbanego wnętrza, utrzymanego bez przepychu tak charakterystycznego dla katolickich świątyń. Podziwiamy witraże (niektóre z nich są dedykowane pamięci konkretnych osób) i wspaniale zabudowany chór. Pośrodku nawy informacji turystom udziela dżentelmen w uniformie członka dawnej formacji paramilitarnej, przeznaczonej do ochrony obywateli i budynków publicznych.

Jeszcze mały spacer reprezentacyjną ulicą i nagle… znajdujemy się w innym świecie! Po obu stronach sklepy z odzieżą, obuwiem, spożywcze, z artykułami żelaznymi, jest także księgarnia, w witrynach eksponaty – wszystko z połowy XIX w. Po ulicy przechadzają się te same panie, które zauważyliśmy wcześniej, żołnierze przybywają czwórkami.


Harpers Ferry - dwa światy

Z ciekawością zaglądamy do mieszczańskich domów, należących do rodzin znanych z nazwiska. Przy wejściu krótka informacja o tym, kim byli, czym się zajmowali. Mieszkania wyposażone w najpotrzebniejsze sprzęty, na ścianach malowana tapeta, która była wtedy oznaką luksusu i symbolem zamożności. Pomieszczenia niewysokie a okna małe, żeby wpuszczały jak najmniej słonecznego żaru. Ganki przed domami rozległe i zadaszone, bo spało się tam w upalne lato, gdy w mieszkaniu trudno było wytrzymać i o klimatyzacji nikt jeszcze wtedy nie słyszał.

Lato na Wschodnim Wybrzeżu potrafi dać się we znaki! Zmęczeni wsiadamy do klimatyzowanego samochodu i po nieco spóźnionym drugim śniadaniu (zwanym przez Amerykanów nie wiedzieć czemu lunch) zakupionym w klimatyzowanym przydrożnym fast food bez wysiadania z auta, wracamy do naszego klimatyzowanego siedliska uporządkować wrażenia i zdjęcia.

W drodze powrotnej minęliśmy położone na wzgórzu The John Brown Wax Museum, którego nie odwiedziliśmy, nie podziwialiśmy też panoramy ze skał Jeffersona, nie wędrowaliśmy appalachijskim szlakiem, słowem – należy wrócić tu w październiku, w 150. rocznicę wydarzeń, które stały się katalizatorem wojny Unii z Konfederacją.

---------------------------------------------------------

Warto odwiedzić:

http://www.nps.gov/HAFE/

http://en.wikipedia.org/wiki/John_Brown's_raid_on_Harpers_Ferry

http://pl.wikisource.org/wiki/Do_obywatela_Johna_Brown




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz