Translate

poniedziałek, 21 listopada 2016

Jesień


pory roku – jesień

[Platany plotą plotki...]



Platany plotą plotki z cicha,
Że Ktoś z daleka widział Jesień
Odzianą w płaszcz z jesiennych liści
Utkany w kolorowy deseń.

Wiatr zwietrzył Zimę od zawietrznej,
Szarugę, słotę ciągnie z dali,
Gorący napój miesza w kubku,
Zlizuje konfiturę z malin.

To babcia Zosia ją mieszała,
Cierpliwie, cicho i z zapałem,
By wystarczyło jej na zimę,
Gdy przyjdzie walki czas z katarem.

Platany plotą plotki z cicha,
Że ktoś w kominku ogień pali 
I przy tym ogniu grzeje serce
Słuchając świstu wiatru z dali...



pisane w N. 19 stycznia 2014 r./ 21 listopada 2016



Platany plotą plotki...



poniedziałek, 12 września 2016

Zapomniany bastion. Post Scriptum


Na dwa dni przed 77. rocznicą wybuchu II wojny światowej odwiedziłam Westerplatte. Efekty wizyty starałam się przedstawić jak najmniej emocjonalnie w notce „Zapomniany bastion.”

Ruiny Wartowni Nr 3
fot. własna

Jak pewnie większość moich rodaków mam stosunek emocjonalnie pozytywny do tego miejsca. Nie mogę jednak przejść do porządku dziennego nad tym, co tam zobaczyłam: już nie niedofinansowanie, a nędzę bijącą z każdego zakątka, brak dbałości o właściwą prezentację znajdujących się tam eksponatów, niezauważanie, ba! lekceważenie potrzeb zwiedzających.

My, Polacy, lubimy się szczycić naszą tysiącletnią historią, bohaterstwem obrońców wolności ojczyzny, wskazywać na męczeństwo przodków. Zgoda, mamy powody do dumy. Czasem jednak z niejaką pobłażliwością, a nawet wyższością odnosimy się do tych narodów, które nie mają tak bogatej historii. Ale lubimy wzorować się na innych i często słyszę frazę: „na wzór Niemiec, Danii…”, „tak jak w innych krajach Europy…”, „jak w Stanach...”

Akurat Stany Zjednoczone są dobrym przykładem dbałości o miejsca historyczne, mają ich bowiem tak niewiele, że jeśli już uznają coś za warte zachowania, to czynią to z niezwykłym pietyzmem i poszanowaniem najdrobniejszego szczegółu. Jako przykład podam pole bitwy pod Gettysburgiem. Zwiedzałam, widziałam. I zazdrość bierze.

Dlaczego na Westerplatte nie zaznaczono miejsca, gdzie pierwotnie stała Wartownia nr 1? Dlaczego brak informacji o jej przeniesieniu? Na czyje polecenie? Jakie były powody tej decyzji? Kto tego dokonał? Była to w końcu ingerencja w historyczne miejsce bitwy.

Dlaczego nie zostały opisane w terenie miejsca najcięższych walk? Westerplatte nie jest aż tak rozległe, żeby nie można było zaplanować rozsądnej trasy zwiedzania.

Dlaczego nie ma tam żadnej makiety terenu? Gdyby w gimnazjach/liceach ogłosić konkurs w ramach odpowiedniej ścieżki edukacyjnej, to jestem przekonana, że kreatywność młodzieży zaskoczyłaby muzealników.

Pragnę, aby jak najprędzej teren Westerplatte został odpowiednio przygotowany na przyjęcie setek tysięcy turystów z całej Europy i świata. Niech zwiedzający, poza oczywistymi wartościami poznawczymi i edukacyjnymi tego miejsca, znajdą odpowiednie zaplecze – restauracyjki, gdzie można zjeść drobny posiłek, możliwość nabycia wydawnictw medialnych prezentujących najnowsze zdobycze historyków (pamiątek nie wykluczając), toalety odpowiednie dla wielkich grup ludzi. Niech znikną zawstydzające i przynoszące ujmę temu miejscu TOI-TOI i jarmarczne budy!

Niech Westerplatte nie będzie jedynie miejscem dorocznych uroczystości, ale niech stanie się miejscem chluby i chwały polskiego żołnierza oraz przestrogą dla nas i naszych potomnych. Niech nie będzie ekskluzywnie, ale niech każdy przyjezdny wie, że odwiedza miejsce ważne a dla Polaków święte!



sobota, 10 września 2016

Zapomniany bastion

Nowiusieńkim tunelem pod Wisłą kierujemy się w stronę Westerplatte. Kiedy opuszczałam Gdańsk wiele lat temu, tunelu nie było. Mijamy piękny stadion zbudowany na Euro2012, złośliwie przez niektórych nazywany „złotym nocnikiem.” Rzeczywiście, w telewizji wygląda korzystniej.

Dojazd do Wojskowej Składnicy Tranzytowejktóra przyjęła na siebie pierwszy impet niemieckich najeźdźców i gdzie rozpoczęła się II wojna światowa, jest słabo oznakowany, jednak wreszcie stawiamy samochód na niewielkim parkingu. Jest sierpniowe popołudnie, a mimo to słońce grzeje mocno. Rozglądam się z ciekawością, głównie po to, by zlokalizować miejsce, z którego bije niemiły zapach jedzenia. Jestem zaskoczona, że budki te są usytuowane tak blisko pozostałości po wartowni.

fot. własna
W miejscu Wartowni nr 5, która drugiego dnia walk została zmieciona z powierzchni ziemi a cała załoga zginęła, znajduje się cmentarzyk Obrońców Westerplatte. Na płycie nagrobnej majora Sucharskiego (zmarł w 1946 r. w Neapolu, szczątki przeniesiono na Westerplatte w 1971 r.) leży świeża biało-czerwona wiązanka. Pomiędzy mogiłami niewysoki krzyż, który doczekał się już tu swojej historii. Stawiany, zdejmowany, miał znaleźć się na śmietnisku, lecz został przechowany, walczył o lepsze z… sowieckim czołgiem, po latach znów strzeże mogił obrońców ojczyzny. Niestety, o tym nie można dowiedzieć się na miejscu. Może przewodnicy opowiadają wycieczkom, ale tacy wędrowcy jak my, mogą poznać tę historię dopiero w domu, przed komputerem. Po obu stronach krzyża – nagrobkiWieczne odpoczywanie racz Im dać, Panie…

Omijamy kierunek zwiedzania i od razu idziemy w stronę pomnika. Zbliżamy się do Wartowni nr 3, otoczonej starannie utrzymaną rabatą z pięknie kwitnącymi różami. Ukwieconych rabat jest tu wszędzie wiele. Po podeście wchodzę do wnętrza budynku. Pokruszone kawały betonu połączone grubym drutem zbrojeniowym zwisają nad głową. Wyraźnie widoczne są świeże ślady szalunku wzmacniającego nadwątlone ściany warowni. Do piwnic nie schodzę.

fot. własna
W pobliżu wartowni znajduje się informacja o nadaniu Westerplatczykom tytułu honorowego Obywatela Miasta Gdańsk. Pozbawione zdobień szare płyty z nazwiskami załogi placówki swą surowością dobrze wkomponowują się w otoczenie.

Idziemy szeroką, asfaltową alejką prowadzącą do usypanego pagóra, na którym wznosi się charakterystyczna bryła pomnika. Nasz znajomy wspomina, że jeszcze na początku lat 60. ubiegłego stulecia las porastający tę część półwyspu ciągle nosił ślady walk. Teraz rośnie wyniosły, wspaniały, przynosząc w konarach ożywczy wiatr znad zatoki.

Zieleń porasta i rozsadza porzucone przy alejce szare bryły zbrojonego betonu. Skąd są te umocnienia? Z której wartowni? A może z koszar? Z kasyna? Czy z bunkra amunicyjnego? Świadkami jakich wydarzeń były?

Gdzie powinno być TERAZ, DZIŚ ich miejsce? Bo na pewno nie powinny leżeć bezładnie przy ścieżce.

Kolejnym przykrym zaskoczeniem są jarmarczne budy rozstawione wzdłuż alejki, których właściciele oferują tandetne wyroby z bursztynu, lichej roboty miniaturki pomnika, jakieś militaria, oklejone muszelkami pudełka i inne pamiątki.

KTO dał zezwolenie na handel w tym miejscu?

Idziemy dalej. Na niewielkiej przestrzeni pomiędzy drzewami rozstawiono sporych rozmiarów przezroczyste tablice, w których zapewne znajdują się informacje o tym miejscu. Postanawiamy zapoznać się z nimi w drodze powrotnej. Ale, ale, co to za budka nieopodal? Z niedowierzaniem rozpoznajemy TOI-TOI. Czy nie można jej było ustawić nieco dalej, trochę ukryć między krzewami?

fot. własna

Zostawiając z tyłu olbrzymi napis NIGDY WIĘCEJ WOJNY, zbliżamy się do kolejnego betonowego bloku, na którego szarym tle jaśnieje podpis papieża Jana Pawła II. Na głos odczytujemy fragment homilii z pielgrzymki w 1987 r. o tym, że każdy ma „jakieś swoje Westerplatte, jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakiś porządek praw i wartości, które trzeba utrzymać i obronić.”


Pan maluje ławeczki farbą koloru świeżo wyłuskanego kasztana. A, tak! Za dwa dni uroczystość w rocznicę wybuchu wojny. Na kalendarzu skreślimy kolejny rok, zamyślimy się przez chwilę, zmówimy modlitwę za dusze i w intencji i wrócimy do codziennej rutyny.



Widać już wyniosłą bryłę pomnikaTrzeba nieźle zadzierać głowę. Zniżające się słońce przeszkadza robić zdjęcia, a ja przecież nie jestem fotografem. Pstrykam – przecież któraś fotka się uda! Pomnik błyszczy się i lśni, utrwalając socjalistyczną wersję historii. POMIMO że ZSRS i państwa satelickie przestały istnieć.

Na szczycie półpostacie marynarza i żołnierza. Nikt nie ma wątpliwości – to polski żołnierz i radziecki towarzysz broni. Twarze patrzą w stronę kanału portowego. Pod nimi napisy: La Manche, Dunkierka, Morze Śródziemne, Atlantyk, Narvik, Murmańsk. I jeszcze niżej: Oksywie, Westerplatte, Poczta Gdańska (sic!) Kosynierzy Gdyni. Z innej strony: Lenino, Studzianki, Kołobrzeg. Jedyna data widniejąca na pomniku to 30 marca 1945 r. – data przepędzenia wojsk hitlerowskich Gdańska. Trudno ją odnieść i powiązać z TYM miejscem i wrześniem 1939 roku.

Nazywany jest Pomnikiem Bohaterów Westerplatte, lecz nie im jest dedykowany, nie ich czyn wojenny sławi, nie ich postawę gloryfikuje!

Powinien stać gdzie indziej. Nie tu, nie na Westerplatte.

Schodząc w dół zastanawiamy się, gdzie stał Schleswig-Holstein. Zdania są podzielone, ale mamy nadzieję, że szczegółów dowiemy się z tablic umieszczonych w pobliżu TOI-TOI. Rzeczywiście, prastare (sądząc po kolorze i treści) tablice informują dość szczegółowo o tym, co działo się przed i w czasie walk. Plan sytuacyjny jest płaski i nie daje wyobrażenia o skali nalotów i ostrzału, jaki przypuścili Niemcy na ten skrawek polskiej ziemi. Niewiele mówi o trudzie, poświęceniu, cierpieniu, lęku, niepewności i nadziejach niewielkiej liczebnie naszej załogi.

Ale nic straconego, bo przed nami jeszcze muzeum, mieszczące się w Wartowni nr 1. Sądzimy, że tam zdobędziemy więcej informacji. Bilety trzeba nabyć w kiosku po przeciwnej stronie. Chciałam też zakupić folder, ale wydawnictw po polsku brak. Jako bilet wstępu służy… paragon potwierdzający uiszczenie odpowiedniej kwoty. Opiekun tego miejsca (Muzeum WWII?) nie wydaje pieniędzy na drukowanie nikomu niepotrzebnych biletów.

Przed wartownią ustawiono działko małego kalibru. Muzeum zajmuje niewiele pomieszczeń. Na wejściu model niemieckiego okrętu Schleswig-Holstein. W jednym z pomieszczeń odtworzono miejsce odpoczynku załogi i ono daje wyobrażenie o warunkach, jakie znosili żołnierze Składnicy. Eksponaty to ciężki karabin maszynowy, kilka sztuk broni krótkiej i karabinów. Z opisu nie można się dowiedzieć ani czy ten akurat egzemplarz należał do żołnierza, ani nawet tego, czy ten model znajdował się na wyposażeniu załogi. Ot, po prostu leży jakiś pistolet w gablotce. Jest solidnych rozmiarów pocisk, który nie został nawet opisany!



fot. własna

Kurtka mundurowa majora Sucharskiego, jego szabla i neseser toaletowy to bardzo cenne pamiątki.


fot. własna

Dla kontrastu ze ściany wołają zetlałe ze starości, podniszczone, krzywo zamocowane, ubogie w treść biogramy Dowódcy i jego zastępcy, kapitana Franciszka Dąbrowskiego.

Choć wnętrze nieświeże, zakurzone, dawno nie sprzątane, to w gablotach znajdują się urządzenia do kontroli temperatury i wilgotności. Ilość eksponatów znikoma, co zrozumiałe, bo więcej się po prostu nie zmieści. Ale niedbały, niechlujny sposób prezentacji tej niewielkiej ilości zabytków sprowadza ich wartość edukacyjną, a także emocjonalną, do zera.

To miejsce powinno krzyczeć NIGDY WIĘCEJ WOJNY nie malowanymi literami i szkaradnym w swej wymowie pomnikiem, ale nowoczesnym muzeum ze świetnym zapleczem i doskonale zagospodarowanym polem bitwy, gdzie każdy kawałek gruzu znajdzie się na swoim miejscu a nazwisko każdego poległego obrońcy ojczyzny będzie wypisane tam, gdzie padł. To wszystko można odtworzyć, to da się zrobić. Tylko trzeba chcieć zadbać o to święte miejsce.

--------------------------------------------------

Westerplatte jest i dziś osamotnione, opuszczone, pozostawione sobie i wygląda tak, jakby już nie oczekiwało znikąd pomocy. Mimo to wciąż trwa w pamięci pokoleń Polaków. Nie 7 dni, nie 7 lat, ale 77 lat.

---------------------------------------------------

Przydatne linki



sobota, 30 lipca 2016

Dzieciom Warszawy - 1944


Dzieciom Warszawy - 1944
Wojtuś Zalewski, ps. Orzeł Biały









Przemówienie Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej p. Andrzeja Dudy podczas obchodów 72. rocznicy Powstania Warszawskiego


Czcigodni Gospodarze dzisiejszej uroczystości – Powstańcy Warszawscy, nasi najdrożsi, najwspanialsi!
Szanowny Panie Dyrektorze!
Szanowni Państwo Prezesi!
Szanowna Pani Prezydent!
Ekscelencjo panie Ambasadorze!

Wszyscy dostojni zgromadzeni goście, drodzy Harcerze, drodzy Młodzi, drodzy Warszawiacy, którym pamięć o powstaniu warszawskim i jego bohaterach jest tak droga, wszyscy Szanowni Państwo!

Dziękuję, dziękuję, że jako prezydent Rzeczypospolitej Polskiej mogłem dziś po raz kolejny przybyć na tę uroczystość. Dziękuję za jej organizację. Dziękuję za to, że po raz pierwszy, w 72. rocznicę wybuchu powstania, na dwa dni przed datą 1 sierpnia, tak silnie wyrytą w moim sercu – mogę być tutaj z Państwem, żeby oddać hołd w imieniu Polski, w imieniu moich rodaków, zwłaszcza młodszych pokoleń. Oddać hołd tym, którzy, dzięki Bogu, są tutaj dzisiaj cały czas z nami, i oddać hołd tym, którzy odeszli, polegli. Polegli w tamte sierpniowe, wrześniowe i październikowe dni.

To wielki zaszczyt dla prezydenta RP móc się spotkać z bohaterami, móc wręczyć w imieniu polskiego państwa odznaczenia bohaterom powstania i bohaterom pamięci o powstaniu, o tej wielkiej polskiej i warszawskiej tradycji, o tym fundamencie, na którym budujemy i powinniśmy budować przez następne wieki postawy kolejnych pokoleń młodych Polaków. Dziękuję za to.

Dziękuję Powstańcom za obecność. Jesteście Państwo nieocenieni. Jesteście nie tylko bohaterami powstania, jesteście też wychowawcami. Jesteście wzorem. Jesteście tymi, w których wpatrzone są oczy młodego pokolenia i waszych dzieci, i waszych wnuków, i teraz waszych prawnuków. Patrzą na Was z dumą, z dumą pamiętają o Waszej wielkiej odwadze, o bohaterstwie, a przede wszystkim o miłości ojczyzny.

Jesteśmy dzisiaj w świątyni tej pamięci – muzeum powstania warszawskiego, które stanęło w tym miejscu z inicjatywy prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który w 2002 r. obiecał powstańcom, że po dziesiątkach lat oczekiwania to muzeum będzie. I jest. [oklaski] Jest piękne. Jest Wasze. Tak jak Wasz jest 1 sierpnia.

Dziękuję także za wkład w dalszą budowę tego dzieła i wychowankom L. Kaczyńskiego panu dyrektorowi i jego współpracownikom, i wszystkim tym, którzy dzisiaj są w muzeum, którzy pracują w muzeum, dla muzeum i dla młodych, których setki tysięcy rocznie odwiedzają to miejsce. Odwiedzają po to, żeby się uczyć, co to znaczy być Polakiem, że warto być Polakiem. [oklaski]

Szanowni Państwo, dziękuję panu dyrektorowi za te słowa, że jesteśmy i powinniśmy być wszyscy wokół powstania i powstańców zjednoczeni. Tak! Powstańcy są naszym największym skarbem, powstanie jest pomnikiem naszej pamięci! I muszę Państwu powiedzieć, że nie mówię tego tylko jako prezydent Rzeczypospolitej. Mówię to także po prostu jako Andrzej Duda, który ma osobiście do powstania i powstańców stosunek niezwykle szczególny, bo ja się wychowałem na tej tradycji, chociaż mieszkałem w Krakowie, chociaż tam chodziłem do szkoły, ale już jako dziecko czytałem wspomnienia uczestników powstania. To była moja biblia. Po raz pierwszy, kiedy przyjechałem do Warszawy z ojcem w 1983 r. szedłem od kamienicy do kamienicy, od miejsca do miejsca, od tablicy do tablicy, wspominając heroizm, czyn bojowy, bohaterstwo moich bohaterów. Dziękuję, że mogę być dzisiaj wśród Was. Nie wiecie, jaki to dla mnie zaszczyt! [oklaski]

Szanowni Państwo! Czasem w przestrzeni publicznej pojawiają się głosy krytyki ze strony publicystów, historyków, że powstanie było niepotrzebne, że było hekatombą, która zmiażdżyła Warszawę, że wyginęło młode pokolenie, że straciliśmy kwiat patriotycznej młodzieży, i patriotycznej, młodej inteligencji. Gdyby tak na to spoglądać i gdyby z tym się zgodzić (z czym ja – z góry mówię – nie zgodzę się nigdy), to by trzeba było powiedzieć, że niepotrzebne było powstanie kościuszkowskie, że niepotrzebne było powstanie listopadowe, że niepotrzebne było powstanie styczniowe, bo żadne z nich nie zakończyło się zwycięstwem i młodzi Polacy ginęli.

Tylko trzeba sobie zadać jedno pytanie: czy byłyby kolejne powstania, gdyby nie było poprzednich. [oklaski] Czy to właśnie nie powstania budowały tę siłę, która cały czas trwała w narodzie, idąc z pokolenia na pokolenie? Bo jak popatrzeć, to każde kolejne pokolenie walczyło o wolną Polskę, Polskę, która wtedy była pod zaborami, [walczyło], żeby przepędzić zaborców, żebyśmy odzyskali niepodległość. I wreszcie argument koronny: mówią – nie było przecież żadnych szans, z góry było wiadomo: tu potęga Hitlera, tutaj potęga Sowietów, w których interesie nie było przecież zgodzić się na to, by Warszawa została wyzwolona przez powstańców. Że to była beznadziejna walka. A kto w 1914 roku poszedł z I Kadrową? A kto był w Legionach Piłsudskiego? A kto śpiewał mówili, żeśmy stumanieni, nie wierząc nam, że chcieć to móc... Wtedy też mówili im – wariaci, dokąd idziecie?! Nie macie żadnych szans, ze strzelbami przeciwko armatom, z chlebakiem przeciwko koszarom?!

A odzyskaliśmy niepodległość! To własnie to pokolenie, które odzyskało niepodległość, które pokonało Armię Czerwoną tu, pod Warszawą i pognało ją na Wschód [oklaski], to pokolenie Waszych ojców czciło powstańców styczniowych, czciło ich jak świętych, chociaż przecież nie wygrali! I nikt się nie ośmielił powiedzieć, że powstanie styczniowe nie było potrzebne! Niech mi dzisiaj powiedzą ci, którzy wątpią w sens powstania warszawskiego, czy są w stanie udowodnić, że gdyby powstania nie było, to byłaby dzisiaj ta wolna Polska, w której żyjemy? Nikt z nich nie jest w stanie tego udowodnić. A ja powiem więcej: nie byłoby jej, gdyby powstańcy warszawscy nie opowiadali swoim dzieciom o powstaniu, o bohaterstwie, o tym, jak byli wychowani w II Rzeczpospolitej i dlaczego do powstania poszli. Chcieli wolności. Nie byłoby jej.

Kiedy wejdzie się do muzeum i patrzy się na zdjęcia, to jest na nich mnóstwo zmęczonych, ale uśmiechniętych młodych twarzy. Zmęczonych, czasem stłamszonych, ale szczęśliwych młodych ludzi, w brudnych, potarganych mundurach, ale szczęśliwych, bo mieli świadomość, że tam, gdzie oni stoją z karabinem w ręku, tam jest wolna Polska! A o nią właśnie walczyli. Bo mieli dość poczucia strachu, że mogą zostać zabici, złapani, wysłani do obozu koncentracyjnego. Bronili swojej godności i godności swojego okupowanego państwa, które chcieli, żeby dalej rozkwitało, tak jak rozkwitała II RP, a której rozwój został tak brutalnie przerwany.

I dziś z tego dziedzictwa trzeba czerpać pełnymi garściami. Każdy powinien odwiedzić muzeum powstania warszawskiego. Każdy powinien się w pas pokłonić powstańcom warszawskim! To są nasi bohaterowie, wokół których powinniśmy być razem. Nie ma lepszych i gorszych powstańców. Nie ma dzisiaj tych bardziej i tych mniej bohaterskich. Wiecie, Szanowni Państwo, dlaczego dla pokoleń, które urodziły się po powstaniu i które nie walczyły na żadnej wojnie, nie ma takiego podziału? Bo nikt z nas nie jest w stanie ocenić, jak by się zachował, stojąc oko w oko z SS, jak by się zachował, gdyby spadały mu na głowę sufity kamienic, strącane przez szafy. Bo nikt z nas nie wie, co to znaczy znaleźć się pod ogniem granatników. Na szczęście! [oklaski] Właśnie dzięki powstańcom warszawskim, dzięki Armii Krajowej, dzięki polskim żołnierzom, którzy walczyli o to, żeby Polska była wolna, niepodległa i bez wojny.

Walczyli o nią także wtedy, kiedy II wojna światowa się skończyła. Bo także wtedy właśnie ci, którzy chcieli suwerennej, wolnej, niepodległej Polski, byli prześladowani przez komunistów. Także powstańcy warszawscy. I widziały to ich dzieci. I także to, na pewno, było elementem wielkiego zrywu „Solidarności”. To, że Polacy znowu chcieli być wolni, tak jak wolni chcieli być ich ojcowie. I za to wdzięczność powstańcom warszawskim, żołnierzomm AK, tamtemu pokoleniu, powinna być w naszym kraju, w naszym pokoleniu i w następnych, nieustająca.

Bo to jest nasz mit narodowy! [oklaski] I to jest źródło naszej siły!

Boże, błogosław powstańcom warszawskim! Niech będą z nami jak najdłużej. Niech będą naszymi świętymi bohaterami na piedestale polskiej wolności, o która tak walczyli!

Cześć i chwała bohaterom!

Wieczna pamięć poległym!




(Spisałam z nagrania, dla łatwiejszego czytania uczyniłam drobną korektę stylistyczną, rezygnując z ulubionych przez Pana Prezydenta powtórzeń).


piątek, 22 lipca 2016

Wybrała nas


Wspomnienie to powstawało cały rok. To najtrudniejszy tekst, jaki napisałam.

Była zwykłym psem, jakich wiele. Dla nas wyjątkowym, jedynym na świecie, ukochanym.
W tym roku minęły dwa lata, odkąd nie ma jej z nami.
Wspominając ją, potrafimy się już śmiać. Dlatego mogłam zamknąć ten rozdział.

-----------------------------------------------------

Poznawaliśmy się powoli. Była uważna  i czuła. Ale to dopiero potem. Najpierw musiała się przekonać, czy warto nas pokochać. My zaś chcieliśmy zasłużyć na jej miłość.
                                                                                                                                               
1. Miała być ratunkiem przed straszliwym osamotnieniem, jakie czekało nas po opuszczeniu domu przez dzieci. Musicie mieć przynajmniej psa – zdecydowała za nas córka. Zaczęłam protestować. Nie chcę żadnego psa. Wystarczyły mi te ciągle uciekające chomiki. I zaraz zaczęłam wymieniać powody, dla których żadnego zwierzaka w domu już być nie może! Aż wreszcie cicho, jak zawsze wtedy, gdy prosił o coś dla siebie, odezwał się Mąż. Chciałby mieć psa. W jego domu zawsze były psy. Kajtka i Pimpka nie znałam, ale Rajkę pamiętam. Skapitulowałam. Pokonała mnie ta cicha prośba i wspomnienie potężnej bokserki. Więc dobrze, niech już będzie pies, ale tylko bokserka. „Dziewczynki” są łagodniejsze.

2. Nie chcieliśmy tak zwyczajnie kupić psa w sklepie z psami. Zdecydowaliśmy, że przygarniemy jakąś biedę z przytułku. Trafiliśmy na skromną stronę schroniska dla bokserów. Były tam opisy sytuacji i zdjęcia kilku nieszczęśników, wśród nich – wypatrzona od razu – „nasza” Piesunia. Miała ponad półtora roku i szmery w serduszku. Na łebku duże znamię niewiadomego pochodzenia. Była nieułożona, nieposłuszna i nie lubiła dzieci – przypadłość u tej rasy więcej niż osobliwa. Opiekunowie o jej przeszłości wiedzieli tylko to, że została oddana, ponieważ zaatakowała niemowlę. Reagowała wielkim podnieceniem na płacz dziecka, nawet dochodzącym z telewizora! Włożyliśmy wiele pracy wychowawczej i fizycznego wysiłku, polegającego na mocnym trzymaniu smyczy, by nauczyć ją przezwyciężać agresję.

Już podczas pierwszej wizyty przypadliśmy sobie do serca. Sunia w radosnych podskokach lizała nasze twarze, była spontaniczna i wesoła. Po rozmowie z opiekunami, podczas której upewnili się, że oddają swoją podopieczną w dobre ręce, zrobiliśmy niezbędne zakupy, podpisaliśmy papiery adopcyjne, wpłaciliśmy drobną kwotę na rzecz przytułku i wreszcie wprowadziliśmy ją do domu.

3. Z posłanka patrzały na nas duże smutne oczy osadzone w głowie, która wydawała się zbyt wielka przy szkieletowatym korpusie. Psina była zmęczona niedawnymi przeżyciami i tak wychudzona, że można było policzyć wszystkie żebra i koraliki kręgosłupa. Papiery informowały, że ważyła 45 funtów, czyli nieco ponad 20 kilogramów! W schronisku nie potrafiła walczyć o miskę, z której dominujące psy wyjadały jej karmę. Ale w domu też nie chciała jeść. Po kilku dniach błagania – jedz, kochany piesku, no jedz! – zrezygnowałam z psiej karmy. Kiedy sprawdziłam, że je makaron, aż się uszy trzęsą, bez skrupułów zwyczajnie utuczyłam ją gotowanym makaronem i ryżem, na zmianę mieszanym z psim jedzeniem. Wtedy wreszcie wygoiła się rana po sterylizacji a rzadkiej barwy sierść wygładziła się i nabrała głębokiego, wiśniowego połysku. Pies zachwycał kształtami i proporcjonalną sylwetką właściwą dla rasy.

Była piękna!

4. Tęskniła. Czekała na powrót swej opiekunki. Nie wiedziała przecież, że odtąd będzie z nami, że to już na zawsze. Przez kilka dni, dopóki czuła znajomy zapach, z nosem przy ziemi biegła po śladzie SUV, którym odjechała Janet. Podnosiła łeb i nastawiała aksamitne uszy na szum przejeżdżających samochodów, ze świstem wciągając w czarne nozdrza mieszaninę powietrza i spalin. Próbowała gonić każdy samochód, który jej przypominał znajome auto. W końcu zrezygnowana przystawała, patrząc za znikającym pojazdem. Serce ściskało się na to nieme cierpienie. Głaskałam ją delikatnie i pocieszałam cicho, ale ona stała obojętna, jakby chciała mi powiedzieć, że wcale nie potrzebuje mojego współczucia.

Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że minie wiele czasu, zanim będziemy mogli powiedzieć, że pies jest nasz. Zanim ona zobaczy w nas swoje stado. Z niemałym zdziwieniem uświadomiłam sobie, że stałam się zazdrosna o jej przywiązanie do tamtego miejsca i ludzi, o tęsknotę za nimi. Pokochałam ją, choć zawsze myślałam, że zwierzęcia się nie kocha, że można się tylko przyzwyczaić. Po kilku tygodniach pragnęłam, aby jak najszybciej zapomniała o swym dawnym życiu i przestała tęsknić.

5. Poznawaliśmy się powoli. Była uważna  i czuła. Ale to dopiero potem. Najpierw musiała się przekonać, czy warto nas pokochać. My zaś chcieliśmy zasłużyć na jej miłość. Staraliśmy się zauważać i odwzajemnialiśmy każdy przejaw sympatii z jej strony. Uważnie obserwowała nasze reakcje i widzieliśmy, jak bardzo stara się dopasować do domowych zwyczajów, jak chce nas zadowolić, przypodobać się. Wiedzieliśmy, że takie zachowania są charakterystyczne dla znajdów i psów ze schronisk, a wynikają z obawy przed ponownym odtrąceniem. Zawstydzała nas tą niepewnością. Tłumaczyliśmy jej, że nie musi się niczego obawiać, że teraz jest z nami na dobre i na złe.


6. W naszym domu wszystko było inne od tego, co znała ze schroniska. Przede wszystkim nie było drzwi dla psów, więc swój pierwszy poranny spacer Piesunia odbyła na… dywanie przed drzwiami balkonowymi! Szukała wyjścia, do którego była przyzwyczajona. Zaczęliśmy więc trening w kracie. Ponieważ Pani (czyli ja) zajmowała się jedzeniem i spacerami, zamykanie jej na noc w klatce przypadło w obowiązku Panu. Ach! jakich to różnych sposobów Pies się imał, żeby nie dać się zwabić! Niestety, Pan zawsze był sprytniejszy i w końcu Psina, znęcona wątrobianym przysmakiem, trafiała do klatki, gdzie – zrezygnowana – niezdarnie poprawiała kocyk i układała się do snu, pełnym wyrzutu spojrzeniem utrwalając w nas poczucie winy.

W schronisku pieski miały ogrodzony plac, po którym biegały swobodnie. My nie mieliśmy ogrodzonego terenu. Pies nie umiał chodzić na smyczy. Ja nie umiałam prowadzić psa. Prawo w naszym stanie wymaga, aby zwierzęta były wyprowadzane na smyczy. Nawet gdyby prawo nie istniało, nie moglibyśmy puścić jej luzem, bo lubiła uciekać oraz nie lubiła dzieci. Należało więc posiąść sztukę spacerowania na smyczy. Piesunia ciągnęła niemiłosiernie w swoją stronę, szczególnie wtedy, gdy zwęszyła królika. Siłę w karku boksery mają nadzwyczajną, a kiedy chudzina nabrała już masy, nie byłam w stanie jej utrzymać ani zachować pozycji pionowej, poniewierała mą godnością bez litości po chodniku, po trawniku i krzewach. Obraz był komiczny: cwałująca z wywieszonym jęzorem bokserka, a na końcu smyczy wywijająca piętami Pani. Zupełnie jak w dowcipie o tym, kto tu kogo wyprowadza na spacer.

Uprzedzono nas, że ucieka. I rzeczywiście – błyskawicznie wykorzystywała niedomknięte drzwi, każde zbyt wczesne zdjęcie obróżki. Nie przegapiła żadnej okazji, a my niemądrze uganialiśmy się za nią po osiedlu. Zręcznie omijała rozstawione szeroko ręce z miną „co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. Na wołanie i smakołyki nie reagowała. Byliśmy bez szans. Pies co sił w łapach uganiał po wolności. Aż znaleźliśmy niezawodny sposób na złowienie uciekinierki. Wystarczyło głośno otworzyć drzwiczki samochodu i uruchomić silnik, by po chwili zza krzewów wynurzył się zziajany i zaśliniony pysk a zaraz za nim cały Pies, który szybciutko mościł się na przednim siedzeniu obok kierowcy i całą sylwetką wołał: jedziemy! Żeby nie poczuła się oszukana i zwabiona w pułapkę, Pan robił rundę po uliczkach.

7. Boksery są bardzo wesołymi psami. Nie na darmo mówi się „psie figle” albo „psoty”. W schronisku dostała przezwisko „wiggle butt”. Kochała nas wszystkich, ale szczególną czułością darzyła Pana. Na pół godziny przed jego powrotem z pracy zaczynała czekać. Witała go podskokami i lizaniem po twarzy, co było nie lada wyczynem, bo Pan jest słusznego wzrostu. 

Zawsze chętna do zabawy. Uwielbiała gonitwy. Lubiła szamotać, szarpać i ciągnąć. Kiedy dorosła, w zabawie ze mną nigdy nie używała całej swej siły, bo wiedziała, że może mnie skrzywdzić. Z Panem nie obchodziła się już tak delikatnie. Zresztą Pan zakładał grubą koszulę i starą, zimową rękawicę, mogła gryźć! Mocno biła łapą, jak to bokser. Chętnie bawiła się w chowanego. Lubiliśmy patrzeć, jak stara się dobrze wypełnić zadanie i jak potem czeka na wątróbkową nagrodę.

Nasza bokserka była dwujęzyczna, co dziwiło wszystkich. Naturalnie lepiej reagowała na swój „ojczysty” język angielski, ale nauczyła się rozumieć polskie komendy i znała wiele polskich słów. Niech ktoś spróbuje powiedzieć przy mnie „głupi pies”! Trudno opowiedzieć każdy dzień, ale wiedzieliśmy, że jest szczęśliwa i że z czasem zapomniała o swych trudnych szczenięcych latach.

8. Nie ma smutniejszych chwil niż te, kiedy pies choruje, a w jego oczach widać cierpienie. Nasza psina chorowała kilka razy. Raz była to poważna infekcja, czasem skaleczenie, jakieś kleszcze czy pchły. Korzystaliśmy nawet z pomocy psiego okulisty. Dbaliśmy bardzo o jej zdrowie, ale rak został zbyt późno wykryty. Zaproponowano operację, jednak rokowania na potem nie były dobre – kilka miesięcy życia w cierpieniu. Nie byliśmy gotowi na rozstanie, ale też nie chcieliśmy przedłużać jej męki. Lekarka nie pozostawiła złudzeń – bez zabiegu sunia będzie żyła najwyżej trzy dni. Nauczyliśmy się nowego słowa – euthanasia.

9. Po powrocie z kliniki długo siedzieliśmy w samochodzie. Nie mieliśmy odwagi wejść do domu. Zostało wszystko: posłanko, ulubiony wełniany kocyk, zabawki, miska z wodą, resztka karmy w schowku pod schodami, na klamce smycz z obróżką...









poniedziałek, 2 maja 2016

Witaj, majowa jutrzenko


Witaj majowa jutrzenko,
Świeć naszej polskiej krainie,
Uczcimy ciebie piosenką,
Która w całej Polsce słynie.

Witaj maj, piękny maj,
U Polaków błogi raj.
Witaj maj, piękny maj,
U Polaków błogi raj.

Nierząd braci naszych cisnął,
Gnuśność w ręku króla spała,
A wtem trzeci maj zabłysnął -
I nasza Polska powstała.

Witaj maj, piękny maj,
Wiwat wielki Kołłątaj!
Witaj maj, piękny maj,
Wiwat wielki Kołłątaj!

Ale chytrości gadzina
Młot swój na nas gotowała,
Z piekła rodem Katarzyna
Moskalami nas zasłała.

Witaj maj, piękny maj,
Rozszarpano biedny kraj.
Chociaż kwitnął piękny maj,
Rozszarpano biedny kraj.



*********************************************************

Wiersz „Witaj, majowa jutrzenko!” powstał podczas walk powstania listopadowego. Do melodii stylizowanej na mazurek słowa napisał Rajnold Suchodolski – powstaniec, który padł w boju na Pradze podczas obrony Warszawy. Miał zaledwie 27 lat.

Wymowa tej skocznej piosenki i jej wpływ na morale powstańców była nie do przecenienia, przywołuje ona bowiem Konstytucję 3 Maja – pierwszy w Europie państwowy akt prawny tej rangi, zniweczony przez konfederację w Targowicy.




************************************************

Powstańcy listopadowi szli do walki ze wspomnieniem wydarzeń 3 maja, zwłaszcza że oficjalne świętowanie było zabronione. Warto sobie uświadomić, że kto dzieckiem pamiętał Targowicę, ten jako dorosły mógł jeszcze przystapić do powstania. Ciekawy i budujący jest dla mnie przykład Franciszka Mickiewicza (ur. 1796) i jego poświęcenia się dla ojczyzny. Tak, to starszy brat Adama, szykanowany za organizowanie i udział w patriotycznych manifestacjach. Jako nastolatek, uczeń, brał udział w szkoleniu wojskowym, które odbywało się pod pozorem chłopięcych zabaw w ramach zupełnie legalnej organizacji uczniowskiej. Podczas ćwiczeń, nieprzypadkiem odbywających się 3 maja, chłopcy, znieważeni przez rosyjskiego oficera, rzucili się na niego i poturbowali. Franciszek, najbardziej zapalczywy, został usunięty ze szkoły. Dwie dekady później, pomimo dojmującego kalectwa (był garbaty i kulejący), przystąpił do powstania! Dlatego napisałam o poświęceniu. Zakończył walkę w randze podporucznika i ze srebrnym krzyżem.*

Współczesne nam pokolenia też odbierały cięgi za pamięć o Konstytucji 3 maja. Chyba w każdym wiekszym polskim mieście było takie miejsce, gdzie spotykali się ci, którzy na przekór wszystkiemu chcieli tę pamięć głośno i publicznie wyrażać. W Gdańsku takim miejscem był pomnik króla Jana III Sobieskiego.

*********************************************

Jakże dziwnie znajomo brzmią dziś hasła magnatów sprzysiężonych przeciwko reformom! Oto w celu przywrócenia starego ustroju, w obronie zagrożonej wolności, w porozumieniu z carycą Rosji Katarzyną II, zawiązana została konfederacja zdrajców. Oficjalnie stało się to w nocy 18/19 maja 1792 w Targowicy – posiadłości Szczęsnego Potockiego. W rzeczywistości zaś akt napisano i wydrukowano 27 kwietnia 1792 r. w Petersburgu. Całkiem współczesna historia notuje podobne zdarzenia, wystarczy wspomnieć osławiony „Manifest PKWN” czy Dekret o stanie wojennym z 1981 r.

***********************************************

Piosenki o majowej jutrzence nauczyła mnie Mama. Mama ładnie śpiewała. Miała miły i czysty głos. Często słyszałam pieśni do Matki Bożej, którą mama otaczała wielką czcią, gdyż urodziła się w największe Jej święto w Polsce – Matki Boskiej Zielnej i była Jej „imienniczką”. W końcu jakie inne imię mogła otrzymać na chrzcie św. dziewczynka urodzona 15 sierpnia? Wiem, wiem, zaraz powiecie – Anna...

Jako kilkuletnia dziewczynka z cienkimi warkoczykami, na których końcach obowiązkowo powiewały białe lub granatowe kokardki, od Mamy pierwszy raz usłyszałam obco brzmiące imię i nazwisko Hugo Kołłątajdowiedziałam się o królu Stanisławie Poniatowskim i majowej konstytucji. Nie w szkole, nie z lektur i podręczników, ale najpierw od Mamy.

**************************************************

PS Po upadku powstania listopadowego niemiecki kompozytor Richard Wagner przejęty wielką falą uchodźców z Polski, wędrującą przez jego rodzinne miasto, użył tej melodii jako motywu uwertury „Polonia”. Pobrzmiewają w nim znane już wówczas szeroko melodie: „Mazurek Dąbrowskiego”, „Litwinka” czyli hymn Legionów Litewskich oraz właśnie „Witaj, majowa jutrzenko”. Warto posłuchać.



* Wiadomości zaczerpnięte z: Adam Mickiewicz, Dzieła, t. XIV, Wydanie rocznicowe, s. 667.