Na dwa dni przed 77.
rocznicą wybuchu II wojny światowej odwiedziłam Westerplatte. Efekty wizyty
starałam się przedstawić jak najmniej emocjonalnie w notce „Zapomniany bastion.”
Ruiny Wartowni Nr 3 fot. własna
Jak pewnie większość moich rodaków
mam stosunek emocjonalnie pozytywny do tego miejsca. Nie mogę jednak przejść do
porządku dziennego nad tym, co tam zobaczyłam: już nie niedofinansowanie, a
nędzę bijącą z każdego zakątka, brak dbałości o właściwą prezentację
znajdujących się tam eksponatów, niezauważanie, ba! lekceważenie potrzeb
zwiedzających.
My, Polacy, lubimy się
szczycić naszą tysiącletnią historią, bohaterstwem obrońców wolności ojczyzny,
wskazywać na męczeństwo przodków. Zgoda, mamy powody do dumy. Czasem jednak z
niejaką pobłażliwością, a nawet wyższością odnosimy się do tych narodów, które nie
mają tak bogatej historii. Ale lubimy wzorować się na innych i często słyszę
frazę: „na wzór Niemiec, Danii…”, „tak jak w innych krajach Europy…”, „jak w
Stanach...”
Akurat Stany Zjednoczone są
dobrym przykładem dbałości o miejsca historyczne, mają ich bowiem tak niewiele,
że jeśli już uznają coś za warte zachowania, to czynią to z niezwykłym
pietyzmem i poszanowaniem najdrobniejszego szczegółu. Jako przykład podam pole bitwy pod Gettysburgiem.Zwiedzałam, widziałam. I
zazdrość bierze.
Dlaczego na Westerplatte nie
zaznaczono miejsca, gdzie pierwotnie stała Wartownia nr 1? Dlaczego brak
informacji o jej przeniesieniu? Na czyje polecenie? Jakie były powody tej
decyzji? Kto tego dokonał? Była to w końcu ingerencja w historyczne miejsce bitwy.
Dlaczego nie zostały opisane
w terenie miejsca najcięższych walk? Westerplatte nie jest aż tak
rozległe, żeby nie można było zaplanować rozsądnej trasy zwiedzania.
Dlaczego nie ma tam żadnej
makiety terenu? Gdyby w gimnazjach/liceach ogłosić konkurs w ramach odpowiedniej
ścieżki edukacyjnej, to jestem przekonana, że kreatywność młodzieży zaskoczyłaby
muzealników.
Pragnę, aby jak najprędzej
teren Westerplatte został odpowiednio przygotowany na przyjęcie setek tysięcy
turystów z całej Europy i świata. Niech zwiedzający, poza oczywistymi wartościami
poznawczymi i edukacyjnymi tego miejsca, znajdą odpowiednie zaplecze – restauracyjki,
gdzie można zjeść drobny posiłek, możliwość nabycia wydawnictw medialnych
prezentujących najnowsze zdobycze historyków (pamiątek nie wykluczając), toalety
odpowiednie dla wielkich grup ludzi. Niech znikną zawstydzające i przynoszące ujmę
temu miejscu TOI-TOI i jarmarczne budy!
Niech Westerplatte nie będzie
jedynie miejscem dorocznych uroczystości, ale niech stanie się miejscem chluby
i chwały polskiego żołnierza oraz przestrogą dla nas i naszych potomnych. Niech
nie będzie ekskluzywnie, ale niech każdy przyjezdny wie, że odwiedza miejsce ważne a dla Polaków święte!
Nowiusieńkim tunelem
pod Wisłą kierujemy się w stronę Westerplatte. Kiedy opuszczałam Gdańsk wiele lat temu, tunelu
nie było. Mijamy piękny stadion zbudowany na Euro2012, złośliwie przez
niektórych nazywany „złotym nocnikiem.” Rzeczywiście, w telewizji wygląda
korzystniej.
Dojazd do Wojskowej Składnicy Tranzytowej, która przyjęła na
siebie pierwszy impet niemieckich najeźdźców i gdzie rozpoczęła się II wojna
światowa, jest słabo oznakowany, jednak wreszcie stawiamy samochód na
niewielkim parkingu. Jest sierpniowe popołudnie, a mimo to słońce grzeje mocno.
Rozglądam się z ciekawością, głównie po to, by zlokalizować miejsce, z którego
bije niemiły zapach jedzenia. Jestem zaskoczona, że budki te są usytuowane tak
blisko pozostałości po wartowni.
fot. własna
W miejscu Wartowni nr 5,
która drugiego dnia walk została zmieciona z powierzchni ziemi a cała załoga
zginęła, znajduje się cmentarzyk Obrońców Westerplatte. Na płycie nagrobnej
majora Sucharskiego(zmarł w 1946 r. w
Neapolu, szczątki przeniesiono na Westerplatte w 1971 r.) leży świeża
biało-czerwona wiązanka. Pomiędzy mogiłami niewysoki krzyż, który doczekał się
już tu swojej historii. Stawiany, zdejmowany,
miał znaleźć się na śmietnisku, lecz został przechowany, walczył o lepsze z…
sowieckim czołgiem, po latach znów strzeże mogił obrońców ojczyzny. Niestety, o
tym nie można dowiedzieć się na miejscu. Może przewodnicy opowiadają wycieczkom,
ale tacy wędrowcy jak my, mogą poznać tę historię dopiero w domu, przed
komputerem. Po obu stronach krzyża – nagrobki. Wieczne odpoczywanie
racz Im dać, Panie…
Omijamy kierunek
zwiedzania i od razu idziemy w stronę pomnika. Zbliżamy się do Wartowni nr
3, otoczonej starannie utrzymaną rabatą z pięknie kwitnącymi różami.
Ukwieconych rabat jest tu wszędzie wiele. Po podeście wchodzę do wnętrza
budynku. Pokruszone kawały betonu połączone grubym drutem zbrojeniowym zwisają
nad głową. Wyraźnie widoczne są świeże ślady szalunku wzmacniającego nadwątlone
ściany warowni. Do piwnic nie schodzę.
fot. własna
W pobliżu wartowni znajduje się informacja o nadaniu Westerplatczykom tytułu honorowego Obywatela Miasta Gdańsk. Pozbawione zdobień szare płyty z nazwiskami załogi placówki swą surowością dobrze wkomponowują się w otoczenie.
Idziemy szeroką,
asfaltową alejką prowadzącą do usypanego pagóra, na którym wznosi się
charakterystyczna bryła pomnika. Nasz znajomy wspomina, że jeszcze na początku
lat 60. ubiegłego stulecia las porastający tę część półwyspu ciągle nosił ślady
walk. Teraz rośnie wyniosły, wspaniały, przynosząc w konarach ożywczy wiatr
znad zatoki.
Zieleń porasta i rozsadza porzucone przy alejce szare bryły zbrojonego
betonu. Skąd są te umocnienia? Z której wartowni? A może z koszar? Z kasyna?
Czy z bunkra amunicyjnego? Świadkami jakich wydarzeń były?
Gdzie powinno być TERAZ,
DZIŚ ich miejsce? Bo na pewno nie powinny leżeć bezładnie przy ścieżce.
Kolejnym przykrym
zaskoczeniem są jarmarczne budy rozstawione wzdłuż alejki, których właściciele oferują
tandetne wyroby z bursztynu, lichej roboty miniaturki pomnika, jakieś
militaria, oklejone muszelkami pudełka i inne pamiątki.
KTO dał zezwolenie na
handel w tym miejscu?
Idziemy dalej. Na
niewielkiej przestrzeni pomiędzy drzewami rozstawiono sporych rozmiarów przezroczyste
tablice, w których zapewne znajdują się informacje o tym miejscu. Postanawiamy
zapoznać się z nimi w drodze powrotnej. Ale, ale, co to za budka nieopodal? Z
niedowierzaniem rozpoznajemy TOI-TOI. Czy nie można jej było ustawić nieco
dalej, trochę ukryć między krzewami?
fot. własna
Zostawiając z tyłu
olbrzymi napis NIGDY WIĘCEJ WOJNY, zbliżamy się do kolejnego betonowego bloku,
na którego szarym tle jaśnieje podpis papieża Jana Pawła II. Na głos odczytujemy
fragment homilii z pielgrzymki w 1987 r. o tym, że każdy ma „jakieś swoje
Westerplatte, jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakiś porządek
praw i wartości, które trzeba utrzymać i obronić.”
Pan maluje ławeczki
farbą koloru świeżo wyłuskanego kasztana. A, tak! Za dwa dni uroczystość w
rocznicę wybuchu wojny. Na kalendarzu skreślimy kolejny rok, zamyślimy się
przez chwilę, zmówimy modlitwę za dusze i w intencji i wrócimy do codziennej
rutyny.
Widać już wyniosłą bryłę pomnika. Trzeba nieźle
zadzierać głowę. Zniżające się słońce przeszkadza robić zdjęcia, a ja przecież
nie jestem fotografem. Pstrykam – przecież któraś fotka się uda! Pomnik
błyszczy się i lśni, utrwalając socjalistyczną wersję historii. POMIMO że ZSRS
i państwa satelickie przestały istnieć.
Na szczycie półpostacie
marynarza i żołnierza. Nikt nie ma wątpliwości – to polski żołnierz i radziecki
towarzysz broni. Twarze patrzą w stronę kanału portowego. Pod nimi napisy: La
Manche, Dunkierka, Morze Śródziemne, Atlantyk, Narvik, Murmańsk. I jeszcze
niżej: Oksywie, Westerplatte, Poczta Gdańska (sic!) Kosynierzy Gdyni. Z innej
strony: Lenino, Studzianki, Kołobrzeg. Jedyna data widniejąca na pomniku to 30
marca 1945 r. – data przepędzenia wojsk hitlerowskich Gdańska. Trudno ją
odnieść i powiązać z TYM miejscem i wrześniem 1939 roku.
Nazywany jest Pomnikiem
Bohaterów Westerplatte, lecz nie im jest dedykowany, nie ich czyn wojenny
sławi, nie ich postawę gloryfikuje!
Powinien stać gdzie
indziej. Nie tu, nie na Westerplatte.
Schodząc w dół
zastanawiamy się, gdzie stał Schleswig-Holstein. Zdania są podzielone, ale mamy
nadzieję, że szczegółów dowiemy się z tablic umieszczonych w pobliżu TOI-TOI.
Rzeczywiście, prastare (sądząc po kolorze i treści) tablice informują dość
szczegółowo o tym, co działo się przed i w czasie walk. Plan sytuacyjny jest
płaski i nie daje wyobrażenia o skali nalotów i ostrzału, jaki przypuścili
Niemcy na ten skrawek polskiej ziemi. Niewiele mówi o trudzie, poświęceniu,
cierpieniu, lęku, niepewności i nadziejach niewielkiej liczebnie naszej załogi.
Ale nic straconego,
bo przed nami jeszcze muzeum, mieszczące się w Wartowni nr 1. Sądzimy, że tam
zdobędziemy więcej informacji. Bilety trzeba nabyć w kiosku po przeciwnej
stronie. Chciałam też zakupić folder, ale wydawnictw po polsku brak. Jako bilet
wstępu służy… paragon potwierdzający uiszczenie odpowiedniej kwoty. Opiekun
tego miejsca (Muzeum WWII?) nie wydaje pieniędzy na drukowanie nikomu
niepotrzebnych biletów.
Przed wartownią ustawiono
działko małego kalibru. Muzeum zajmuje niewiele pomieszczeń. Na wejściu model
niemieckiego okrętu Schleswig-Holstein. W jednym z pomieszczeń odtworzono
miejsce odpoczynku załogi i ono daje wyobrażenie o warunkach, jakie znosili
żołnierze Składnicy. Eksponaty to ciężki karabin maszynowy, kilka sztuk broni
krótkiej i karabinów. Z opisu nie można się dowiedzieć ani czy ten akurat egzemplarz
należał do żołnierza, ani nawet tego, czy ten model znajdował się na
wyposażeniu załogi. Ot, po prostu leży jakiś pistolet w gablotce. Jest solidnych
rozmiarów pocisk, który nie został nawet opisany!
fot. własna
Kurtka mundurowa majora
Sucharskiego, jego szabla i neseser toaletowy to bardzo cenne pamiątki.
fot. własna
Dla
kontrastu ze ściany wołają zetlałe ze starości, podniszczone, krzywo
zamocowane, ubogie w treść biogramy Dowódcy i jego zastępcy, kapitana
Franciszka Dąbrowskiego.
Choć wnętrze nieświeże,
zakurzone, dawno nie sprzątane, to w gablotach znajdują się urządzenia do
kontroli temperatury i wilgotności. Ilość eksponatów znikoma, co zrozumiałe, bo
więcej się po prostu nie zmieści. Ale niedbały, niechlujny sposób prezentacji tej
niewielkiej ilości zabytków sprowadza ich wartość edukacyjną, a także
emocjonalną, do zera. To miejsce powinno krzyczeć NIGDY WIĘCEJ WOJNY nie malowanymi literami i szkaradnym w swej wymowie pomnikiem, ale nowoczesnym muzeum ze świetnym zapleczem i doskonale zagospodarowanym polem bitwy, gdzie każdy kawałek gruzu znajdzie się na swoim miejscu a nazwisko każdego poległego obrońcy ojczyzny będzie wypisane tam, gdzie padł. To wszystko można odtworzyć, to da się zrobić. Tylko trzeba chcieć zadbać o to święte miejsce.
Westerplatte jest i dziś osamotnione, opuszczone, pozostawione sobie i wygląda tak, jakby już nie
oczekiwało znikąd pomocy. Mimo to wciąż trwa w pamięci pokoleń Polaków. Nie 7
dni, nie 7 lat, ale 77 lat.
Czcigodni Gospodarze
dzisiejszej uroczystości – Powstańcy Warszawscy, nasi najdrożsi, najwspanialsi!
Szanowny Panie Dyrektorze!
Szanowni Państwo
Prezesi!
Szanowna Pani Prezydent!
Ekscelencjo panie
Ambasadorze!
Wszyscy dostojni
zgromadzeni goście, drodzy Harcerze, drodzy Młodzi, drodzy Warszawiacy, którym
pamięć o powstaniu warszawskim i jego bohaterach jest tak droga, wszyscy Szanowni
Państwo!
Dziękuję, dziękuję,
że jako prezydent Rzeczypospolitej Polskiej mogłem dziś po raz kolejny przybyć
na tę uroczystość. Dziękuję za jej organizację. Dziękuję za to, że po raz
pierwszy, w 72. rocznicę wybuchu powstania, na dwa dni przed datą 1 sierpnia, tak
silnie wyrytą w moim sercu – mogę być tutaj z Państwem, żeby oddać hołd w
imieniu Polski, w imieniu moich rodaków, zwłaszcza młodszych pokoleń. Oddać hołd
tym, którzy, dzięki Bogu, są tutaj dzisiaj cały czas z nami, i oddać hołd tym, którzy
odeszli, polegli. Polegli w tamte sierpniowe, wrześniowe i październikowe dni.
To wielki
zaszczyt dla prezydenta RP móc się spotkać z bohaterami, móc wręczyć w imieniu
polskiego państwa odznaczenia bohaterom powstania i bohaterom pamięci o
powstaniu, o tej wielkiej polskiej i warszawskiej tradycji, o tym fundamencie,
na którym budujemy i powinniśmy budować przez następne wieki postawy kolejnych
pokoleń młodych Polaków. Dziękuję za to.
Dziękuję Powstańcom
za obecność. Jesteście Państwo nieocenieni. Jesteście nie tylko bohaterami
powstania, jesteście też wychowawcami. Jesteście wzorem. Jesteście tymi, w
których wpatrzone są oczy młodego pokolenia i waszych dzieci, i waszych wnuków,
i teraz waszych prawnuków. Patrzą na Was z dumą, z dumą pamiętają o Waszej
wielkiej odwadze, o bohaterstwie, a przede wszystkim o miłości ojczyzny.
Jesteśmy dzisiaj
w świątyni tej pamięci – muzeum powstania warszawskiego, które stanęło w tym
miejscu z inicjatywy prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który w 2002 r. obiecał
powstańcom, że po dziesiątkach lat oczekiwania to muzeum będzie. I jest.
[oklaski] Jest piękne. Jest Wasze. Tak jak Wasz jest 1 sierpnia.
Dziękuję także za
wkład w dalszą budowę tego dzieła i wychowankom L. Kaczyńskiego panu dyrektorowi
i jego współpracownikom, i wszystkim tym, którzy dzisiaj są w muzeum, którzy pracują
w muzeum, dla muzeum i dla młodych, których setki tysięcy rocznie odwiedzają to
miejsce. Odwiedzają po to, żeby się uczyć, co to znaczy być Polakiem, że warto
być Polakiem. [oklaski]
Szanowni Państwo,
dziękuję panu dyrektorowi za te słowa, że jesteśmy i powinniśmy być wszyscy
wokół powstania i powstańców zjednoczeni. Tak! Powstańcy są naszym największym
skarbem, powstanie jest pomnikiem naszej pamięci! I muszę Państwu powiedzieć,
że nie mówię tego tylko jako prezydent Rzeczypospolitej. Mówię to także po
prostu jako Andrzej Duda, który ma osobiście do powstania i powstańców stosunek
niezwykle szczególny, bo ja się wychowałem na tej tradycji, chociaż mieszkałem
w Krakowie, chociaż tam chodziłem do szkoły, ale już jako dziecko czytałem
wspomnienia uczestników powstania. To była moja biblia. Po raz pierwszy, kiedy
przyjechałem do Warszawy z ojcem w 1983 r. szedłem od kamienicy do kamienicy,
od miejsca do miejsca, od tablicy do tablicy, wspominając heroizm, czyn bojowy,
bohaterstwo moich bohaterów. Dziękuję, że mogę być dzisiaj wśród Was. Nie wiecie,
jaki to dla mnie zaszczyt! [oklaski]
Szanowni Państwo!
Czasem w przestrzeni publicznej pojawiają się głosy krytyki ze strony
publicystów, historyków, że powstanie było niepotrzebne, że było hekatombą,
która zmiażdżyła Warszawę, że wyginęło młode pokolenie, że straciliśmy kwiat
patriotycznej młodzieży, i patriotycznej, młodej inteligencji. Gdyby tak na to
spoglądać i gdyby z tym się zgodzić (z czym ja – z góry mówię – nie zgodzę się
nigdy), to by trzeba było powiedzieć, że niepotrzebne było powstanie kościuszkowskie,
że niepotrzebne było powstanie listopadowe, że niepotrzebne było powstanie
styczniowe, bo żadne z nich nie zakończyło się zwycięstwem i młodzi Polacy
ginęli.
Tylko trzeba
sobie zadać jedno pytanie: czy byłyby kolejne powstania, gdyby nie było
poprzednich. [oklaski] Czy to właśnie nie powstania budowały tę siłę, która
cały czas trwała w narodzie, idąc z pokolenia na pokolenie? Bo jak popatrzeć,
to każde kolejne pokolenie walczyło o wolną Polskę, Polskę, która wtedy była
pod zaborami, [walczyło], żeby przepędzić zaborców, żebyśmy odzyskali
niepodległość. I wreszcie argument koronny: mówią – nie było przecież żadnych
szans, z góry było wiadomo: tu potęga Hitlera, tutaj potęga Sowietów, w których
interesie nie było przecież zgodzić się na to, by Warszawa została wyzwolona
przez powstańców. Że to była beznadziejna walka. A kto w 1914 roku poszedł z I
Kadrową? A kto był w Legionach Piłsudskiego? A kto śpiewał mówili, żeśmy stumanieni, nie wierząc nam, że chcieć to móc...
Wtedy też mówili im – wariaci, dokąd idziecie?! Nie macie żadnych szans, ze
strzelbami przeciwko armatom, z chlebakiem przeciwko koszarom?!
A odzyskaliśmy
niepodległość! To własnie to pokolenie, które odzyskało niepodległość, które
pokonało Armię Czerwoną tu, pod Warszawą i pognało ją na Wschód [oklaski], to
pokolenie Waszych ojców czciło powstańców styczniowych, czciło ich jak świętych,
chociaż przecież nie wygrali! I nikt się nie ośmielił powiedzieć, że powstanie
styczniowe nie było potrzebne! Niech mi dzisiaj powiedzą ci, którzy wątpią w
sens powstania warszawskiego, czy są w stanie udowodnić, że gdyby powstania nie
było, to byłaby dzisiaj ta wolna Polska, w której żyjemy? Nikt z nich nie jest
w stanie tego udowodnić. A ja powiem więcej: nie byłoby jej, gdyby powstańcy
warszawscy nie opowiadali swoim dzieciom o powstaniu, o bohaterstwie, o tym,
jak byli wychowani w II Rzeczpospolitej i dlaczego do powstania poszli. Chcieli
wolności. Nie byłoby jej.
Kiedy wejdzie się
do muzeum i patrzy się na zdjęcia, to jest na nich mnóstwo zmęczonych, ale
uśmiechniętych młodych twarzy. Zmęczonych, czasem stłamszonych, ale
szczęśliwych młodych ludzi, w brudnych, potarganych mundurach, ale szczęśliwych,
bo mieli świadomość, że tam, gdzie oni stoją z karabinem w ręku, tam jest wolna
Polska! A o nią właśnie walczyli. Bo mieli dość poczucia strachu, że mogą
zostać zabici, złapani, wysłani do obozu koncentracyjnego. Bronili swojej
godności i godności swojego okupowanego państwa, które chcieli, żeby dalej rozkwitało,
tak jak rozkwitała II RP, a której rozwój został tak brutalnie przerwany.
I dziś z tego
dziedzictwa trzeba czerpać pełnymi garściami. Każdy powinien odwiedzić muzeum
powstania warszawskiego. Każdy powinien się w pas pokłonić powstańcom
warszawskim! To są nasi bohaterowie, wokół których powinniśmy być razem. Nie ma
lepszych i gorszych powstańców. Nie ma dzisiaj tych bardziej i tych mniej
bohaterskich. Wiecie, Szanowni Państwo, dlaczego dla pokoleń, które urodziły
się po powstaniu i które nie walczyły na żadnej wojnie, nie ma takiego
podziału? Bo nikt z nas nie jest w stanie ocenić, jak by się zachował, stojąc
oko w oko z SS, jak by się zachował, gdyby spadały mu na głowę sufity kamienic,
strącane przez szafy. Bo nikt z nas nie wie, co to znaczy znaleźć się pod
ogniem granatników. Na szczęście! [oklaski] Właśnie dzięki powstańcom warszawskim,
dzięki Armii Krajowej, dzięki polskim żołnierzom, którzy walczyli o to, żeby
Polska była wolna, niepodległa i bez wojny.
Walczyli o nią
także wtedy, kiedy II wojna światowa się skończyła. Bo także wtedy właśnie ci,
którzy chcieli suwerennej, wolnej, niepodległej Polski, byli prześladowani
przez komunistów. Także powstańcy warszawscy. I widziały to ich dzieci. I także
to, na pewno, było elementem wielkiego zrywu „Solidarności”. To, że Polacy znowu
chcieli być wolni, tak jak wolni chcieli być ich ojcowie. I za to wdzięczność
powstańcom warszawskim, żołnierzomm AK, tamtemu pokoleniu, powinna być w naszym
kraju, w naszym pokoleniu i w następnych, nieustająca.
Bo to jest nasz
mit narodowy! [oklaski] I to jest źródło naszej siły!
Boże, błogosław
powstańcom warszawskim! Niech będą z nami jak najdłużej. Niech będą naszymi
świętymi bohaterami na piedestale polskiej wolności, o która tak walczyli!
Cześć i chwała
bohaterom!
Wieczna pamięć
poległym!
(Spisałam z
nagrania, dla łatwiejszego czytania uczyniłam drobną korektę stylistyczną, rezygnując z ulubionych przez Pana Prezydenta powtórzeń).
Poznawaliśmy się powoli. Była uważna i czuła. Ale to dopiero potem. Najpierw
musiała się przekonać, czy warto nas pokochać. My zaś chcieliśmy zasłużyć na
jej miłość.
1. Miała być ratunkiem
przed straszliwym osamotnieniem, jakie czekało nas po opuszczeniu domu przez
dzieci. Musicie mieć przynajmniej psa – zdecydowała za nas córka. Zaczęłam
protestować. Nie chcę żadnego psa. Wystarczyły mi te ciągle uciekające chomiki.
I zaraz zaczęłam wymieniać powody, dla których żadnego zwierzaka w domu już być
nie może! Aż wreszcie cicho, jak zawsze wtedy, gdy prosił o coś dla siebie,
odezwał się Mąż. Chciałby mieć psa. W jego domu zawsze były psy. Kajtka i Pimpka
nie znałam, ale Rajkę pamiętam. Skapitulowałam. Pokonała mnie ta cicha prośba i
wspomnienie potężnej bokserki. Więc dobrze, niech już będzie pies, ale tylko
bokserka. „Dziewczynki” są łagodniejsze.
2. Nie chcieliśmy
tak zwyczajnie kupić psa w sklepie z psami. Zdecydowaliśmy, że przygarniemy
jakąś biedę z przytułku. Trafiliśmy na skromną stronę schroniska dla bokserów. Były
tam opisy sytuacji i zdjęcia kilku nieszczęśników, wśród nich – wypatrzona od
razu – „nasza” Piesunia. Miała ponad półtora roku i szmery w serduszku. Na
łebku duże znamię niewiadomego pochodzenia. Była nieułożona, nieposłuszna i nie
lubiła dzieci – przypadłość u tej rasy więcej niż osobliwa. Opiekunowie o jej
przeszłości wiedzieli tylko to, że została oddana, ponieważ zaatakowała
niemowlę. Reagowała wielkim podnieceniem na płacz dziecka, nawet dochodzącym z telewizora!
Włożyliśmy wiele pracy wychowawczej i fizycznego wysiłku, polegającego na
mocnym trzymaniu smyczy, by nauczyć ją przezwyciężać agresję.
Już podczas
pierwszej wizyty przypadliśmy sobie do serca. Sunia w radosnych podskokach
lizała nasze twarze, była spontaniczna i wesoła. Po rozmowie z opiekunami,
podczas której upewnili się, że oddają swoją podopieczną w dobre ręce, zrobiliśmy niezbędne zakupy, podpisaliśmy
papiery adopcyjne, wpłaciliśmy drobną kwotę na rzecz przytułku i wreszcie wprowadziliśmy
ją do domu.
3. Z posłanka
patrzały na nas duże smutne oczy osadzone w głowie, która wydawała się zbyt
wielka przy szkieletowatym korpusie. Psina była zmęczona niedawnymi przeżyciami
i tak wychudzona, że można było policzyć wszystkie żebra i koraliki kręgosłupa.
Papiery informowały, że ważyła 45 funtów, czyli nieco ponad 20 kilogramów! W
schronisku nie potrafiła walczyć o miskę, z której dominujące psy wyjadały jej
karmę. Ale w domu też nie chciała jeść. Po kilku dniach błagania – jedz,
kochany piesku, no jedz! – zrezygnowałam z psiej karmy. Kiedy sprawdziłam, że
je makaron, aż się uszy trzęsą, bez skrupułów zwyczajnie utuczyłam ją gotowanym
makaronem i ryżem, na zmianę mieszanym z psim jedzeniem. Wtedy wreszcie wygoiła
się rana po sterylizacji a rzadkiej barwy sierść wygładziła się i nabrała
głębokiego, wiśniowego połysku. Pies zachwycał kształtami i proporcjonalną
sylwetką właściwą dla rasy.
Była piękna!
4. Tęskniła.
Czekała na powrót swej opiekunki. Nie wiedziała przecież, że odtąd będzie z
nami, że to już na zawsze. Przez kilka dni, dopóki czuła znajomy zapach, z
nosem przy ziemi biegła po śladzie SUV, którym odjechała Janet. Podnosiła łeb i
nastawiała aksamitne uszy na szum przejeżdżających samochodów, ze świstem
wciągając w czarne nozdrza mieszaninę powietrza i spalin. Próbowała gonić każdy
samochód, który jej przypominał znajome auto. W końcu zrezygnowana przystawała,
patrząc za znikającym pojazdem. Serce ściskało się na to nieme cierpienie.
Głaskałam ją delikatnie i pocieszałam cicho, ale ona stała obojętna, jakby
chciała mi powiedzieć, że wcale nie potrzebuje mojego współczucia.
Zdaliśmy sobie
sprawę z tego, że minie wiele czasu, zanim będziemy mogli powiedzieć, że pies
jest nasz. Zanim ona zobaczy w nas swoje stado. Z niemałym zdziwieniem
uświadomiłam sobie, że stałam się zazdrosna o jej przywiązanie do tamtego
miejsca i ludzi, o tęsknotę za nimi. Pokochałam ją, choć zawsze myślałam, że
zwierzęcia się nie kocha, że można się tylko przyzwyczaić. Po kilku tygodniach
pragnęłam, aby jak najszybciej zapomniała o swym dawnym życiu i przestała
tęsknić.
5. Poznawaliśmy
się powoli. Była uważna i czuła. Ale to
dopiero potem. Najpierw musiała się przekonać, czy warto nas pokochać. My zaś
chcieliśmy zasłużyć na jej miłość. Staraliśmy się zauważać i odwzajemnialiśmy
każdy przejaw sympatii z jej strony. Uważnie obserwowała nasze reakcje i
widzieliśmy, jak bardzo stara się dopasować do domowych zwyczajów, jak chce nas
zadowolić, przypodobać się. Wiedzieliśmy, że takie zachowania są charakterystyczne
dla znajdów i psów ze schronisk, a wynikają z obawy przed ponownym odtrąceniem.
Zawstydzała nas tą niepewnością. Tłumaczyliśmy jej, że nie musi się niczego
obawiać, że teraz jest z nami na dobre i na złe.
6. W naszym domu
wszystko było inne od tego, co znała ze schroniska. Przede wszystkim nie było
drzwi dla psów, więc swój pierwszy poranny spacer Piesunia odbyła na… dywanie
przed drzwiami balkonowymi! Szukała wyjścia, do którego była przyzwyczajona. Zaczęliśmy
więc trening w kracie. Ponieważ Pani (czyli ja) zajmowała się jedzeniem i
spacerami, zamykanie jej na noc w klatce przypadło w obowiązku Panu. Ach!
jakich to różnych sposobów Pies się imał, żeby nie dać się zwabić! Niestety, Pan
zawsze był sprytniejszy i w końcu Psina, znęcona wątrobianym przysmakiem, trafiała
do klatki, gdzie – zrezygnowana – niezdarnie poprawiała kocyk i układała się do
snu, pełnym wyrzutu spojrzeniem utrwalając w nas poczucie winy.
W schronisku pieski
miały ogrodzony plac, po którym biegały swobodnie. My nie mieliśmy ogrodzonego
terenu. Pies nie umiał chodzić na smyczy. Ja nie umiałam prowadzić psa. Prawo w
naszym stanie wymaga, aby zwierzęta były wyprowadzane na smyczy. Nawet gdyby
prawo nie istniało, nie moglibyśmy puścić jej luzem, bo lubiła uciekać oraz nie
lubiła dzieci. Należało więc posiąść sztukę spacerowania na smyczy. Piesunia ciągnęła
niemiłosiernie w swoją stronę, szczególnie wtedy, gdy zwęszyła królika. Siłę w
karku boksery mają nadzwyczajną, a kiedy chudzina nabrała już masy, nie byłam w
stanie jej utrzymać ani zachować pozycji pionowej, poniewierała mą godnością
bez litości po chodniku, po trawniku i krzewach. Obraz był komiczny: cwałująca
z wywieszonym jęzorem bokserka, a na końcu smyczy wywijająca piętami Pani.
Zupełnie jak w dowcipie o tym, kto tu kogo wyprowadza na spacer.
Uprzedzono nas,
że ucieka. I rzeczywiście – błyskawicznie wykorzystywała niedomknięte drzwi,
każde zbyt wczesne zdjęcie obróżki. Nie przegapiła żadnej okazji, a my niemądrze
uganialiśmy się za nią po osiedlu. Zręcznie omijała rozstawione szeroko ręce z
miną „co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. Na wołanie i smakołyki nie reagowała. Byliśmy
bez szans. Pies co sił w łapach uganiał po wolności. Aż znaleźliśmy niezawodny sposób
na złowienie uciekinierki. Wystarczyło głośno otworzyć drzwiczki samochodu i
uruchomić silnik, by po chwili zza krzewów wynurzył się zziajany i zaśliniony
pysk a zaraz za nim cały Pies, który szybciutko mościł się na przednim
siedzeniu obok kierowcy i całą sylwetką wołał: jedziemy! Żeby nie poczuła się
oszukana i zwabiona w pułapkę, Pan robił rundę po uliczkach.
7. Boksery są
bardzo wesołymi psami. Nie na darmo mówi się „psie figle” albo „psoty”. W
schronisku dostała przezwisko „wiggle butt”. Kochała nas wszystkich, ale
szczególną czułością darzyła Pana. Na pół godziny przed jego powrotem z pracy
zaczynała czekać. Witała go podskokami i lizaniem po twarzy, co było nie lada
wyczynem, bo Pan jest słusznego wzrostu.
Zawsze chętna do zabawy. Uwielbiała gonitwy.
Lubiła szamotać, szarpać i ciągnąć. Kiedy dorosła, w zabawie ze mną nigdy nie
używała całej swej siły, bo wiedziała, że może mnie skrzywdzić. Z Panem nie
obchodziła się już tak delikatnie. Zresztą Pan zakładał grubą koszulę i starą,
zimową rękawicę, mogła gryźć! Mocno biła łapą, jak to bokser. Chętnie bawiła
się w chowanego. Lubiliśmy patrzeć, jak stara się dobrze wypełnić zadanie i jak
potem czeka na wątróbkową nagrodę.
Nasza bokserka
była dwujęzyczna, co dziwiło wszystkich. Naturalnie lepiej reagowała na swój
„ojczysty” język angielski, ale nauczyła się rozumieć polskie komendy i znała
wiele polskich słów. Niech ktoś spróbuje powiedzieć przy mnie „głupi pies”! Trudno
opowiedzieć każdy dzień, ale wiedzieliśmy, że jest szczęśliwa i że z czasem
zapomniała o swych trudnych szczenięcych latach.
8. Nie ma smutniejszych
chwil niż te, kiedy pies choruje, a w jego oczach widać cierpienie. Nasza psina
chorowała kilka razy. Raz była to poważna infekcja, czasem skaleczenie, jakieś
kleszcze czy pchły. Korzystaliśmy nawet z pomocy psiego okulisty. Dbaliśmy
bardzo o jej zdrowie, ale rak został zbyt późno wykryty. Zaproponowano operację,
jednak rokowania na potem nie były dobre – kilka miesięcy życia w cierpieniu. Nie
byliśmy gotowi na rozstanie, ale też nie chcieliśmy przedłużać jej męki.
Lekarka nie pozostawiła złudzeń – bez zabiegu sunia będzie żyła najwyżej trzy
dni. Nauczyliśmy się nowego słowa – euthanasia.
9. Po powrocie z
kliniki długo siedzieliśmy w samochodzie. Nie mieliśmy odwagi wejść do domu.
Zostało wszystko: posłanko, ulubiony wełniany kocyk, zabawki, miska z wodą,
resztka karmy w schowku pod schodami, na klamce smycz z obróżką...
Wiersz
„Witaj, majowa jutrzenko!” powstał podczas walk powstania listopadowego. Do
melodii stylizowanej na mazurek słowa napisał Rajnold Suchodolski – powstaniec, który padł w boju na Pradze podczas obrony Warszawy.
Miał zaledwie 27 lat.
Wymowa tej skocznej piosenki i jej wpływ na morale
powstańców była nie do przecenienia, przywołuje ona bowiem Konstytucję 3 Maja – pierwszy
w Europie państwowy akt prawny tej rangi, zniweczony przez konfederację w
Targowicy.
************************************************
Powstańcy listopadowi szli do walki ze wspomnieniem wydarzeń
3 maja, zwłaszcza że oficjalne świętowanie było zabronione. Warto sobie
uświadomić, że kto dzieckiem pamiętał Targowicę, ten jako dorosły mógł jeszcze
przystapić do powstania. Ciekawy i budujący jest dla mnie przykład Franciszka
Mickiewicza (ur. 1796) i jego poświęcenia się dla ojczyzny. Tak, to starszy
brat Adama, szykanowany za organizowanie i udział w patriotycznych manifestacjach.
Jako nastolatek, uczeń, brał udział w szkoleniu wojskowym, które odbywało się
pod pozorem chłopięcych zabaw w ramach zupełnie legalnej organizacji
uczniowskiej. Podczas ćwiczeń, nieprzypadkiem odbywających się 3 maja, chłopcy,
znieważeni przez rosyjskiego oficera, rzucili się na niego i poturbowali.
Franciszek, najbardziej zapalczywy, został usunięty ze szkoły. Dwie dekady
później, pomimo dojmującego kalectwa (był garbaty i kulejący), przystąpił do
powstania! Dlatego napisałam o poświęceniu. Zakończył walkę w randze
podporucznika i ze srebrnym krzyżem.*
Współczesne
nam pokolenia też odbierały cięgi za
pamięć o Konstytucji 3 maja. Chyba w każdym wiekszym polskim mieście było takie
miejsce, gdzie spotykali się ci, którzy
na przekór wszystkiemu chcieli tę pamięć głośno i publicznie wyrażać. W Gdańsku
takim miejscem był pomnik króla Jana III Sobieskiego.
*********************************************
Jakże dziwnie
znajomo brzmią dziś hasła magnatów sprzysiężonych przeciwko reformom! Oto w
celu przywrócenia starego ustroju, wobronie zagrożonej wolności,w
porozumieniu z carycą Rosji Katarzyną II, zawiązana została konfederacja
zdrajców. Oficjalnie stało się to w nocy 18/19 maja 1792 w Targowicy –
posiadłości Szczęsnego Potockiego. W rzeczywistości zaś akt napisano i
wydrukowano 27 kwietnia 1792 r. w Petersburgu. Całkiem współczesna historia
notuje podobne zdarzenia, wystarczy wspomnieć osławiony „Manifest PKWN”czy Dekret o stanie wojennym z 1981 r.
***********************************************
Piosenki o majowej jutrzence nauczyła mnie Mama. Mama ładnie
śpiewała. Miała miły i czysty głos. Często słyszałam pieśni do Matki Bożej, którą mama otaczała wielką czcią, gdyż urodziła się w największe Jej
święto w Polsce – Matki Boskiej Zielnej i była Jej „imienniczką”. W końcu jakie
inne imię mogła otrzymać na chrzcie św. dziewczynka urodzona 15 sierpnia? Wiem,
wiem, zaraz powiecie – Anna...
Jako kilkuletnia dziewczynka z cienkimi warkoczykami, na
których końcach obowiązkowo powiewały białe lub granatowe kokardki, od Mamy pierwszy
raz usłyszałam obco brzmiące imię i nazwisko Hugo Kołłątaj, dowiedziałam
się o królu Stanisławie Poniatowskim i majowej konstytucji. Nie w szkole, nie z
lektur i podręczników, ale najpierw od Mamy.
PS Po
upadku powstania listopadowego niemiecki kompozytor Richard Wagnerprzejęty
wielką falą uchodźców z Polski, wędrującą przez jego rodzinne miasto, użył tej
melodii jako motywu uwertury „Polonia”. Pobrzmiewają w nim znane już wówczas szeroko melodie: „Mazurek
Dąbrowskiego”, „Litwinka” czyli hymn Legionów Litewskich oraz właśnie „Witaj, majowa
jutrzenko”. Warto posłuchać.
* Wiadomości zaczerpnięte z: Adam Mickiewicz, Dzieła, t. XIV, Wydanie rocznicowe, s. 667.