Translate

niedziela, 10 sierpnia 2014

Dzikuska



Janis Joplin była artystką niezwykłą, nietuzinkową, a jej interpretacje piosenek – pomimo upływu lat – pozostają niedościgłym wzorem i wyzwaniem dla artystów. "Joplinka" była jak osobliwy, dziko rosnący kwiat o rzadkiej barwie i oryginalnym kształcie, który jako jedyną pożywkę w społeczeństwie końca lat sześćdziesiątych znalazł... dragi. Otoczona tłumem – odrzucona przez ojca, wyklęta przez matkę – była samotna.
Gdyby żyła, 19 stycznia obchodziłaby 71 rocznicę urodzin.

Chcę Ją przypomnieć tym właśnie opowiadaniem.

-----------------------------------------------------------------

Dzikuska






                          






W nikłym świetle zimowego poranka ledwo majaczy duży, okrągły stół, nakryty starannie ukrochmalonym obrusem od mamy. Do stołu przywarły cztery brzydkie, drewniane krzesła. W kącie pokoju cztery nocne stoliki tworzą dziwaczną, zwalistą „meblościankę”. Najwięcej miejsca zajmują cztery metalowe łóżka, ustawione przy ścianach. Trzy z nich nakryte są porządnie złożoną pościelą i tandetnymi, mocno spranymi kocami w kratę. Będą tak stały do poniedziałku, aż wrócą Basia, Marynia i Olga.

Spod białej pościeli czwartego spania wyciągają się ramiona w kwiecistej piżamce, pod kołdrą pręży się nastoletnie ciało Edyty. Rzut oka na zegarek wydobyty spod poduszki wystarcza, by dziewczyna zerwała się na równe nogi. Z oparcia łóżka zgarnia ręcznik, z szafki przybory toaletowe i boso biegnie do łazienki. Zimna woda szybko zmywa resztki snu. Do dzwonka na śniadanie zostało sporo czasu, ale jest coś, co nie pozwala dłużej leniuchować.

Tym czymś jest masywny magnetofon szpulowy marki Grundig, przyniesiony wczoraj przez Romka. Edyta nazywała go Olaf. Drugie imię przylgnęło do niego jak skóra.

Edyta ustawiła magnetofon na krześle, podwinęła samodzielnie uszytą długą spódnicę i usiadła na podłodze. Spod plastykowej okładki podręcznika wydobyła kilka zdjęć Janis Joplin, wyciętych starannie z jakiegoś pisma. Patrzyła na pióra i wstążki w jej włosach, przyglądała się biżuterii, wodziła palcem po kwiecistych spodniach i futrzanej kamizelce, podziwiała malowane w dziwne wzory auto. Postać artystki wyglądała nierealnie, przypominała kolorowego ptaka z bajki, zapierała dech. Edyta mimo woli uśmiechała się do roześmianej twarzy z gazety. Podziwiała i zazdrościła, och! jak bardzo zazdrościła...

Napatrzywszy się do woli, dziewczyna zwolniła taśmę i zamknęła oczy. Wystarczyło kilka dźwięków bandu, jeden gitarowy riff, by stał się cud: zniknęła gdzieś nędza, brzydota i podłość czyhająca za murami bursy; cały ten siermiężny świat małego pokoju w internacie zawirował i... zniknął. Wraz z nim zniknęła Edyta, drobna, niepozorna okularnica z miejscowego ogólniaka. Na podłodze jak odurzona siedziała dziewczyna, która, za sprawą niebywałej ekspresji „Joplinki”, z drżeniem odkrywała siebie.

Z głośnika płynęła znana melodia, Edyta słuchała łapczywie, ale dopiero po chwili poznała, że to „Summertime” Gershwina. Na taśmie były tylko trzy piosenki Janis Joplin: jeszcze tylko „Piece of my heart” i tylko jeszcze „Me, and Bobby McGee”. To zbyt mało, aby się nasycić, więc wracała w ulubione miejsca i chłonęła szorstki głos, frazy układały się w melodię, którą – wiedziała to – zapamięta na zawsze, do końca życia!

Razem z dzwonkiem na śniadanie powróciły, bezwstydnie i nie wiadomo skąd, odrapane łóżka, kiwające się krzesła, poplamione koce i brudne ściany. Edyta ze złością otarła łzy i zeszła na parter, do stołówki na gorące kakao.
------------------------------------------------------
Krótko przed rozdaniem świadectw całą paczką wybrali się na wagary. Koce rozłożyli na wąskim pasku jeziornej plaży. Olaf przysiadł się. Szorstkim źdźbłem muskał jej policzek i wargi, wreszcie odrzucił trawę i objął ciasno. Zielone oczy pociemniały. Edyta uniosła się, przytuliła nieśmiało i zacisnęła powieki przekonana, że za chwilę umrze. Ale gdy znów je otworzyła nabierając przy tym gwałtownie tchu, nie myślała wcale o umieraniu.

Bawiła się jego czarnymi włosami i myślą, że jutro znów będzie je sczesywał za uszy mokrymi palcami, bo dyrektor ciągle chciał mu pożyczać na fryzjera. Myśl ta gniewała ją jednocześnie, bo przypominała o restrykcyjnych zakazach regulaminu szkolnego.

Całowali się wszędzie. Dziewczyna poddawala się miękko mocnemu uściskowi tylko po to, by za chwilę wyrywać się ze śmiechem. Dzikuska, szeptał Olaf w jej popielate włosy. Oprócz całowania uczyli się matematyki. Słuchali rocka, ale przede wszystkim Janis Joplin. Kiedy rozstawali się na wakacje, wcisnął jej małą fotkę legitymacyjną z dedykacją: „Kochanej Dzikusce – Olaf.”

Po wakacjach wiele się zmieniło.

Oboje spoważnieli – matura. Któregoś wrześniowego przedpołudnia poszli nad swoje jezioro. Wypłynęli łódeczką, rozmawiali o marzeniach i planach. Olaf miał przejąć rodzinny interes, musiał się do tego przygotować, bo wykształcenie ogólne nie wystarczało. Edyta też chciała studiować. Cieszyli się, że jeszcze tylko kilka miesięcy i będą prowadzić życie studentów w dużym mieście, życie wolne od regulaminowych zakazów-nakazów, spotykać się w klubach i słuchać, słuchać muzyki, a kto wie, może nawet sami ją tworzyć?
--------------------------------------------------
Romek nie umiał wytłumaczyć milicjantom, dlaczego łódka się rozchybotała. Zanim doholował Edytę na brzeg, była już martwa. Nie wiedział, że nie umiała pływać...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz