Wysoka Izbo!
Korzystam ze zebrania
Parlamentu, ażeby uzupełnić pewne luki w mojej pracy, jakie miały miejsce w
ostatnich miesiącach. Bieg wydarzeń międzynarodowych uzasadniałby może więcej
wypowiedzi ministra spraw zagranicznych niż moje jedyne expose w Komisji Spraw
Zagranicznych Senatu. Z drugiej strony, ten właśnie szybki bieg wydarzeń
skłaniał mnie do odraczania deklaracji publicznej do czasu, w którym główne
zagadnienia naszej polityki przyjmą bardziej dojrzałą formę.
Konsekwencje, wynikające z
osłabienia zbiorowych instytucji międzynarodowych i z głębokiej rewizji metod
pracy między państwami, które zresztą niejednokrotnie w Izbach sygnalizowałem,
spowodowały otwarcie całego szeregu nowych problemów w różnych częściach
świata. Proces ten i jego skutki dotarły w szeregu ostatnich miesięcy aż do
granic Rzeczypospolitej. To, co najogólniej o tym zjawisku można powiedzieć,
streszczam w określeniu, że stosunki między poszczególnymi państwami nabrały
bardziej indywidualnego charakteru, więcej własnego oblicza. Osłabione zostały
normy ogólne. Po prostu rozmawia się coraz bardziej bezpośrednio od państwa do
państwa.
Jeśli o nas chodzi - zaszły
wydarzenia bardzo poważne.
Z jednymi państwami kontakt
nasz stał się głębszy i łatwiejszy, w innych wypadkach powstały poważne
trudności. Biorąc rzeczy chronologicznie, mam tu na myśli w pierwszej linii
naszą umowę ze Zjednoczonym Królestwem, z Anglią. Po kilkakrotnych kontaktach w
drodze dyplomatycznej, które miały na celu określenie zakresu naszych
przyszłych stosunków, doszliśmy przy okazji mej wizyty w Londynie do
bezpośredniej umowy, opartej o zasady wzajemnej pomocy w razie zagrożenia
bezpośredniego lub pośredniego niezależności jednego z naszych państw. Formuła
umowy znana jest panom w deklaracji premiera Neville Chamberlaina z dn. 6
kwietnia, deklaracji, której tekst został uzgodniony i winien być uważany za
układ zawarty miedzy obydwoma Rządami. Uważam za swój obowiązek dodać tu, że
sposób i forma wyczerpujących rozmów, przeprowadzonych w Londynie, dodają
umowie wartości szczególnej. Pragnąłbym, aby polska opinia publiczna wiedziała,
że spotkałem ze strony angielskiej mężów stanu nie tylko głębokie zrozumienie
ogólnych zagadnień polityki europejskiej, ale taki stosunek do naszego państwa,
który pozwolił mi z cała otwartością i zaufaniem przedyskutować wszystkie
istotne zagadnienia, bez niedomówień i wątpliwości.
Szybkie ustalenie zasady
współpracy angielsko - polskiej możliwe było przede wszystkim dlatego, że
wyjaśniliśmy sobie wyraźnie, iż tendencje obu Rządów są zgodne w podstawowych
zagadnieniach europejskich; na pewno ani Anglia, ani Polska nie żywią zamiarów
agresywnych w stosunku do nikogo, lecz również stanowczo stoją na gruncie
respektu dla pewnych podstawowych zasad w życiu międzynarodowym.
Równoległe deklaracje
kierowników politycznych strony francuskiej stwierdzają, że jesteśmy zgodni
miedzy Paryżem a Warszawą co do tego, że skuteczność działania naszego
obronnego układu nie tylko nie może być osłabiona przez zmianę koniunktury
międzynarodowej, lecz przeciwnie - że układ ten stanowić powinien jeden z
najistotniejszych czynników w strukturze politycznej Europy.
Porozumienie polsko -
angielskie przyjął pan kanclerz Rzeszy Niemieckiej za pretekst do
jednostronnego uznania za nieistniejący układu, który pan Kanclerz Rzeszy
zawarł z nami w roku 1934.
Zanim przejdę do
dzisiejszego stadium tej sprawy, pozwolą mi panowie na krótki rys historyczny.
Fakt, że miałem zaszczyt
brać czynny udział w zawarciu i wykonaniu tego układu, nakłada na mnie
obowiązek jego analizy. Układ z 1934 r. był wydarzeniem wielkiej miary. Była to
próba dania jakiegoś lepszego biegu historii miedzy dwoma wielkimi narodami,
próba wyjścia z niezdrowej atmosfery codziennych zgrzytów i szerszych wrogich
zamierzeń, w kierunku wzniesienia się ponad narosłe od wieków animozje, w
kierunku stworzenia głębokich podstaw wzajemnego poszanowania. Próba sprzeciwiania
się złemu jest zawsze najpiękniejszą możliwością działalności politycznej.
Polityka polska w
najbardziej krytycznych momentach ostatnich czasów wykazała respekt dla tej
zasady.
Pod tym kątem widzenia,
proszę Panów, zerwanie tego układu nie jest rzeczą mało znaczącą. Natomiast
każdy układ jest tyle wart, ile są warte konsekwencje, które z niego wynikają.
I jeśli polityka i postępowanie partnera od zasady układu odbiega, to po jego
osłabieniu, czy zniknięciu nie mamy powodu nosić żałoby. Układ polsko -
niemiecki z 1934 r. był układem o wzajemnym szacunku i dobrym sąsiedztwie, i
jako taki wniósł pozytywną wartość do życia naszego państwa, do życia Niemiec i
do życia całej Europy. Z chwilą jednak, kiedy ujawniły się tendencje, ażeby
interpretować go bądź to jako ograniczenie swobody naszej polityki, bądź to
jako motyw do żądania od nas jednostronnych, a niezgodnych z naszymi żywotnymi
interesami koncepcji stracił swój prawdziwy charakter.
Przejdźmy teraz do sytuacji
aktualnej. Rzesza Niemiecka sam fakt porozumienia polsko - angielskiego
przyjęła za motyw zerwania układu z 1934 r. Ze strony niemieckiej podnoszono
takie, czy inne obiekcje natury jurydycznej. Jurystów pozwolę sobie odesłać do
tekstu naszej odpowiedzi na memorandum niemieckie, która będzie dziś jeszcze
będzie Rządowi Niemieckiemu doręczona. Nie chciałbym również zatrzymywać panów
dłużej nad dyplomatycznymi formami tego wydarzenia, ale pewna dziedzina ma tu
swój specyficzny wyraz. Rząd Rzeszy, jak to wynika z tekstu memorandum
niemieckiego, powziął swoją decyzję na podstawie informacji prasowych, nie
badając opinii ani Rządu Angielskiego, ani Rządu Polskiego co do charakteru
zawartego porozumienia. Trudne to nie było, gdyż bezpośrednio po powrocie z
Londynu okazałem gotowość przyjęcia ambasadora Rzeszy, który do dnia
dzisiejszego z tej sposobności nie skorzystał.
Dlaczego ta okoliczność jest
tak ważna? Dla najprościej rozumującego człowieka jest jasne, że nie charakter,
cel i ramy układu polsko - angielskiego decydowały, tylko sam fakt, że układ
taki został zawarty. A to znów jest ważne dla oceny intencji polityki Rzeszy,
bo jeśli wbrew poprzednim oświadczeniom Rząd Rzeszy interpretował deklarację o
nieagresji zawartą z Polską w 1934 r., jako chęć izolacji Polski i
uniemożliwienia naszemu państwu normalnej, przyjaznej współpracy z państwami
zachodnimi - to interpretacje taką odrzucilibyśmy zawsze sami.
Wysoka Izbo!
Ażeby sytuację należycie
ocenić, trzeba przede wszystkim postawić pytanie, o co właściwie chodzi? Bez
tego pytania i naszej na nie odpowiedzi nie możemy właściwie ocenić istoty
oświadczeń niemieckich w stosunku do spraw Polskę obchodzących. O naszym
stosunku do Zachodu mówiłem już poprzednio. Powstaje zagadnienie propozycji
niemieckiej co do przyszłości Wolnego Miasta Gdańska, komunikacji Rzeszy z
Prusami Wschodnimi przez nasze województwo pomorskie i dodatkowych tematów
poruszonych jako sprawy, interesujące wspólnie Polskę i Niemcy.
Zbadajmy tedy te zagadnienia
po kolei.
Jeśli chodzi o Gdańsk, to
najpierw kilka uwag ogólnych. Wolne Miasto Gdańsk nie zostało wymyślone w
Traktacie Wersalskim. Jest zjawiskiem istniejącym od wielu wieków, i jako
wynik, właściwie biorąc, jeśli się czynnik emocjonalny odrzuci, pozytywnego
skrzyżowania spraw polskich i niemieckich. Niemieccy kupcy w Gdańsku zapewnili
rozwój i dobrobyt tego miasta, dzięki handlowi zamorskiemu Polski. Nie tylko
rozwój, ale i racja bytu tego miasta wynikały z tego, że leży ono u ujścia
jedynej wielkiej naszej rzeki, co w przeszłości decydowało, a na głównym szlaku
wodnym i kolejowym, łączącym nas dziś z Bałtykiem. To jest prawda, której żadne
nowe formuły zatrzeć nie zdołają. Ludność Gdańska jest obecnie w swej
dominującej większości niemiecka, jej egzystencja i dobrobyt zależą natomiast
od potencjału ekonomicznego Polski.
Jakież z tego wyciągnęliśmy
konsekwencje? Staliśmy i stoimy zdecydowanie na platformie interesów naszego
morskiego handlu i naszej morskiej polityki w Gdańsku. Szukając rozwiązań
rozsądnych i pojednawczych, świadomie nie usiłowaliśmy wywierać żadnego nacisku
na swobodny rozwój narodowy, ideowy i kulturalny niemieckiej ludności w Wolnym
Mieście.
Nie będę przedłużał mego
przemówienia cytowaniem przykładów. Są one dostatecznie znane wszystkim, co się
tą sprawą w jakikolwiek sposób zajmowali. Ale z chwilą, kiedy po tylokrotnych
wypowiedzeniach się niemieckich mężów stanu, którzy respektowali nasze
stanowisko i wyrażali opinię, że to „prowincjonalne miasto nie będzie
przedmiotem sporu między Polską a Niemcami” - słyszę żądanie aneksji Gdańska do
Rzeszy, z chwilą, kiedy na naszą propozycję, złożoną dn. 26 marca wspólnego
gwarantowania istnienia i praw Wolnego Miasta nie otrzymuję odpowiedzi, a
natomiast dowiaduje się następnie, że została ona uznana za odrzucenie rokowań
- to muszę sobie postawić pytanie, o co właściwie chodzi? Czy o swobodę
ludności niemieckiej Gdańska, która nie jest zagrożona, czy o sprawy
prestiżowe, czy też o odepchnięcie Polski od Bałtyku, od którego Polska
odepchnąć się nie da!
Te same rozważania odnoszą
się do komunikacji przez nasze województwo pomorskie. Nalegam na to słowo
„województwo pomorskie”. Słowo „korytarz” jest sztucznym wymysłem, gdyż chodzi
tu bowiem o odwieczną polską ziemię, mającą znikomy procent osadników
niemieckich.
Daliśmy Rzeszy Niemieckiej
wszelkie ułatwienia w komunikacji kolejowej, pozwoliliśmy obywatelom tego
państwa przejeżdżać bez trudności celnych czy paszportowych z Rzeszy do Prus
Wschodnich. Zaproponowaliśmy rozważenie analogicznych ułatwień w komunikacji
samochodowej.
I tu znowu zjawia się
pytanie, o co właściwie chodzi? Nie mamy żadnego interesu szkodzić obywatelom
Rzeszy w komunikacji z ich wschodnią prowincją. Nie mamy natomiast żadnego
powodu umniejszania naszej suwerenności na naszym własnym terytorium.
W pierwszej i drugiej
sprawie, to jest w sprawie przyszłości Gdańska i komunikacji przez Pomorze,
chodzi ciągle o koncesje jednostronne, których Rząd Rzeszy wydaje się od nas
domagać. Szanujące się państwo nie czyni koncesji jednostronnych. Gdzież jest
zatem ta wzajemność? W propozycjach niemieckich wygląda to dość mglisto. Pan
kanclerz Rzeszy w swej mowie wspominał o potrójnym kondominium w Słowacji.
Zmuszony jestem stwierdzić, że tę propozycję usłyszałem po raz pierwszy w mowie
pana kanclerza z dn. 28 kwietnia. W niektórych poprzednich rozmowach czynione
były tylko aluzje, że w razie dojścia do ogólnego układu sprawa Słowacji mogłaby
być omówiona. Nie szukaliśmy pogłębienia tego rodzaju rozmów, ponieważ nie mamy
zwyczaju handlować cudzymi interesami. Podobnie propozycja przedłużenia paktu o
nieagresji na 25 lat nie była nam w ostatnich rozmowach w żadnej konkretnej
formie przedstawiona. Tu także były nieoficjalne aluzje, pochodzące zresztą od
wybitnych przedstawicieli Rządu Rzeszy. Ale, proszę panów, w takich rozmowach
bywały także różne inne aluzje, sięgające dużo dalej i szerzej niż omawiane
tematy. Rezerwuję sobie prawo w razie potrzeby do powrócenia do tego tematu.
W mowie swej pan kanclerz
Rzeszy jako koncesje ze swej strony proponuje uznanie i przyjęcie definitywne
istniejącej miedzy Polską a Niemcami granicy. Muszę skonstatować, że chodziłoby
tu o uznanie naszej de jure i de facto bezspornej własności, więc co za tym
idzie, ta propozycja również nie może zmienić mojej tezy, że dezyderaty
niemieckie w sprawie Gdańska i autostrady pozostają żądaniami jednostronnymi.
W świetle tych wyjaśnień
Wysoka Izba oczekuje zapewne ode mnie, i słusznie, odpowiedzi na ostatni passus
niemieckiego memorandum, który mówi: „Gdyby Rząd Polski przywiązywał do tego
wagę, by doszło do nowego umownego uregulowania stosunków polsko - niemieckich,
to Rząd Niemiecki jest do tego gotów”. Wydaje mi się, że merytorycznie
określiłem już nasze stanowisko.
Dla porządku zrobię resumé.
Motywem dla zawarcia takiego
układu byłoby słowo „pokój”, które pan kanclerz Rzeszy z naciskiem w swym
przemówieniu wymieniał.
Pokój jest na pewno celem
ciężkiej i wytężonej pracy dyplomacji polskiej. Po to, aby to słowo miało
realną wartość, potrzebne są dwa warunki: 1) pokojowe zamiary, 2) pokojowe
metody postępowania. Jeżeli tymi dwoma warunkami Rząd Rzeszy istotnie się kieruje
w stosunku do naszego kraju, wszelkie rozmowy, respektujące oczywiście
wymienione przeze mnie uprzednio zasady, są możliwe. Gdyby do takich rozmów
doszło - to Rząd Polski swoim zwyczajem traktować będzie zagadnienie rzeczowo,
licząc się z doświadczeniami ostatnich czasów, lecz nie odmawiając swej
najlepszej woli.
Pokój jest rzeczą cenną i
pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje.
Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata ma swoją cenę, wysoką, ale
wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna
tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą
jest honor.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz