/…/
Z
nauczycielskiego mieszkania wychodziło się do chłodnej sieni a z niej do przestronnej
i jasnej szkolnej izby. Po lekcjach i po obiedzie, kiedy już mama nie miała dla
niej żadnych zajęć, Lila przesiadywała w klasie. Odrabiała tam lekcje, czytała
książki, z kupionych w kiosku kolorowych pisemek dla młodzieży wycinała teksty
piosenek, zdjęcia aktorów i piosenkarzy i wklejała je do specjalnego zeszytu,
żeby następnego dnia z koleżankami oglądać i porównywać kolekcje; wyśpiewywała
przy tym piosenki znane z radia.
Najważniejsze były jednak... szafy.
/…/
1. Nieco
odrapana szafa stojąca przy oknie na pierwszy rzut oka przypominała zwyczajne
szafy ubraniowe, jakie znajdowały się w każdym domu. Wystarczyło jednak
przekręcić w zamku mały ozdobny kluczyk wydobyty potajemnie z szuflady
nauczycielskiego stołu, aby przekonać się, że nie jest to zwykły mebel, bo kiedy
z lekkim skrzypieniem uchylała swe podwoje, z wnętrza wydobywał się delikatny,
słodkawy zapach kurzu, starych papierów i… tajemnicy.
Po
chwili ciekawskim oczom dziewczynki ukazywały się półki wypełnione dziennikami,
papierowymi sznurowanymi teczkami, segregatorami opisanymi starannie, a także równo
ułożonymi uczniowskimi zeszytami do kaligrafii i do dyktand. Obok zeszytów leżał
stosik różnej wielkości kartek zapisanych po jednej stronie, więc
nadających się jeszcze do użytku. Żaden skrawek papieru w tak trudnych latach
sześćdziesiątych XX wieku nie mógł się zmarnować!
Wzrok dziecka przesuwał się w dół po otwartym pudełku wypełnionym szkolną kredą, aż zatrzymał się na niższej półce, gdzie w tekturowym korytku leżało gęsie pióro z widocznymi śladami używania, a obok niego stały buteleczki wypełnione czarnym tuszem.
Na
samym dnie szafy stała brzuchata butla niebieskiego atramentu oraz nadzwyczaj
duży kałamarz z atramentem czerwonym. Atrament ten nauczyciel przyrządzał własnoręcznie
z jakiegoś tajemniczego proszku, wsypując go uważnie do kałamarza i mieszając w
odpowiedniej proporcji z wodą. Tak spreparowany roztwór był używany do
poprawiania „na czerwono” błędów w uczniowskich zeszytach.
W drugim
skrzydle szafy schronienie znajdowały mapy, tablice ortograficzne, ruchomy
alfabet, nazwy pór roku, miesięcy, dni tygodnia, przykłady podstawowych działań
matematycznych i inne różnego rodzaju pomoce naukowe do nauczania w klasach
I-IV oraz przydatne w walce z analfabetyzmem. Lila nie pamięta zimowych
wieczorów, kiedy ławki w klasie zapełniały się dorosłymi przychodzącymi na
lekcje pisania, czytania i nadrabiania zaległości z czasów „burżuazyjnej
ciemnoty” II Rzeczpospolitej.
Były
tam także albumy, duże i ciężkie. Może one wcale nie były tak duże i tak bardzo
ciężkie, ale dziesięcioletniej dziewczynce takimi się wydawały, gdy wyciągała
je z szafy i przenosiła na ławkę. Biegła wtedy do domu po poduszkę, mościła się
wygodnie w ławce i oglądała, czytała...
Wielki,
czarno-biały album opowiadał fotografiami historię Warszawy. Były to zdjęcia jakby
dwóch różnych miast: Warszawy przedwojennej, żywej i miasta konającego w czasie
II wojny. Na dziesięcioletniej dziewczynce zdjęcia te zrobiły tak wielkie
wrażenie, że pamięta ten album do dziś…
Pewnego
dnia spod papierów wydobyła brulion, w którym znalazła spisywane tym samym
charakterem pisma wydarzenia z życia szkoły i społeczności, czasem kraju. Przeglądała
go wielokrotnie. Najstarsze zapamiętane przez nią zapiski pochodziły z 1945
roku, a dotyczyły trudności, które musiał pokonać kierownik szkoły, urządzający na
nowo szkołę po powrocie z wojennej tułaczki. Zdarzało się, że części wyposażenia
swojego prywatnego mieszkania a nawet szkolne sprzęty tato Lili odzyskiwał od
miejscowych gospodarzy, a czasem znajdował wprost na łąkach i polach.
Pod
datą z marca 1953 roku dziewczynka znalazła dziwną notatkę poświęconą śmierci
jakiegoś Stalina. Zapamiętała ją dlatego, że przeczytała tam słowo, którego wtedy
nie rozumiała: generalissimus. W kronice
zanotowano, że w gminie zapanowała żałoba po śmierci tego generalissimusa. To,
że i w tej wiejskiej szkółce składano mu hołd, znaczyło dla dziecka tyle, że
musiał to być ktoś bardzo mądry i ważny, a może nawet najmądrzejszy i
najważniejszy. Kiedy czytała te słowa z kroniki, w kraju było już dawno po
Gomułkowskiej odwilży, a ona sama miała może dziesięć lat.
2. Druga
szafa była szkolną biblioteką. Ustawiono ją przy drzwiach prowadzących do korytarzyka
pełniącego rolę szatni dla dziewcząt. Nie towarzyszyła jej jakaś szczególna atmosfera
tajemniczości, jak poprzedniej, ale wnętrze miała ciekawe. Dzieci znajdowały tam
różne lektury szkolne, takie jak: „Plastusiowy pamiętnik”, „Reksio i Pucek” czy
pięknie ilustrowane przez Jana M. Szancera wydanie „Baśni o krasnoludkach i o
sierotce Marysi”. Na niższych półkach dziewczynka odkryła broszurki
uświadamiające dla dziewcząt, popularnonaukowe książeczki o rozwoju życia na
Ziemi, gotowe scenariusze (także przedwojenne) różnych uroczystości szkolnych. Wciśnięte
w kąt leżało zapomniane „arcydzieło” Heleny Bobińskiej pt. „Soso”.
Z
dna szafki Lila wykopała pozostałe po czasach walki z analfabetyzmem na wsi, niepotrzebne
już lektury dla dorosłych. Wszystkie książeczki były tego samego formatu i miały
jednokolorowe, dość szmatławe okładki. Dziewczynka nie zapamiętała ani tytułów,
ani zawartości, choć większość z pewnością przeczytała, gdyż w dzieciństwie
czytała wszystko, co wpadło jej w ręce.
3. Wraz
z odgórnie zadekretowanym rozwojem aktywności uczniowskiej, w izbie szkolnej
pojawiła się kolejna szafka. Była to biblioteczka spełniająca rolę szkolnego sklepiku. Za przeszklonymi drzwiczkami zamykanymi na kluczyk dyżurni
uczniowie z wielką starannością i pomysłowością ustawiali towar. Tym samym
kluczykiem otwierano dolne drzwiczki, za którymi kryły się zmagazynowane zapasy.
„Sklepik”
otwierany był na 10 minut przed lekcjami. Prawie wszyscy uczniowie należeli do Szkolnej
Kasy Oszczędności i dlatego kolejno byli sprzedającymi. Dyżury pełniło zawsze
dwoje uczniów. Jedno z dzieci podawało towar, drugie odbierało zapłatę i
wydawało resztę. Ponieważ każdy grosik był ważny dla dziecięcej kieszeni, więc
liczenie odbywało się chóralnie. Można było kupić zeszyt w tzw. podwójne linie,
zeszyt w kratkę czyli zeszyt do rachunków, zeszyt papierów kolorowych czyli wycinanki,
a nawet papier pakowy we wzorek, służył on do okładania książek i zeszytów; dostępne
były gumki-myszki, naklejki na zeszyty i wszystko, czego uczeń potrzebował.
Największym wzięciem cieszyły się naturalnie stalówki, bo często rozczapierzały
się pod naciskiem spoconych rączek i stawiały brzydkie kleksy, które jakoś nie
znajdowały zrozumienia u pana nauczyciela.
4. Kilka
lat później swoje miejsce w klasie znalazła niewysoka, ale pękata, dwudrzwiowa
biblioteczka z prawdziwego zdarzenia. Znajdowały się w niej książki z Gminnej
Biblioteki Publicznej. Młoda kierowniczka biblioteki oprócz książek dla
dorosłych przywoziła na swoim skuterze prawdziwe skarby literatury dziecięcej,
jak na przykład: „Pięcioksiąg przygód Sokolego Oka”, „Ostatni Mohikanin”,
wszystkie części „Ani z Zielonego Wzgórza”, „Przygody Tomka Sawyera”, serię
przygód Tomka Wilmowskiego oraz arcydzieła literatury dla dzieci Kornela
Makuszyńskiego. Wśród polskich autorów literatury dla dorosłych byli m.in.
Eliza Orzeszkowa i Henryk Sienkiewicz i wtedy to Lila przeczytała całą
trylogię. Niestety, na kaszubskiej wsi nie było wielkiego zainteresowania
książkami (zwłaszcza latem), więc po kilku latach punkt biblioteczny zamknięto.
***
Lila
tymczasem ukończyła podstawówkę i po zdanym egzaminie wyjechała zdobywać wiedzę
w liceum ogólnokształcącym w pobliskim miasteczku powiatowym, zabierając ze
sobą wspomnienie tajemniczych szaf, rodzinnego
domu i jego pamiątek.