Translate

sobota, 6 lipca 2024

O szafach

 

/…/

Z nauczycielskiego mieszkania wychodziło się do chłodnej sieni a z niej do przestronnej i jasnej szkolnej izby. Po lekcjach i po obiedzie, kiedy już mama nie miała dla niej żadnych zajęć, Lila przesiadywała w klasie. Odrabiała tam lekcje, czytała książki, z kupionych w kiosku kolorowych pisemek dla młodzieży wycinała teksty piosenek, zdjęcia aktorów i piosenkarzy i wklejała je do specjalnego zeszytu, żeby następnego dnia z koleżankami oglądać i porównywać kolekcje; wyśpiewywała przy tym piosenki znane z radia.

Najważniejsze były jednak... szafy.

/…/

1. Nieco odrapana szafa stojąca przy oknie na pierwszy rzut oka przypominała zwyczajne szafy ubraniowe, jakie znajdowały się w każdym domu. Wystarczyło jednak przekręcić w zamku mały ozdobny kluczyk wydobyty potajemnie z szuflady nauczycielskiego stołu, aby przekonać się, że nie jest to zwykły mebel, bo kiedy z lekkim skrzypieniem uchylała swe podwoje, z wnętrza wydobywał się delikatny, słodkawy zapach kurzu, starych papierów i… tajemnicy.

Po chwili ciekawskim oczom dziewczynki ukazywały się półki wypełnione dziennikami, papierowymi sznurowanymi teczkami, segregatorami opisanymi starannie, a także równo ułożonymi uczniowskimi zeszytami do kaligrafii i do dyktand. Obok zeszytów leżał stosik różnej wielkości kartek zapisanych po jednej stronie, więc nadających się jeszcze do użytku. Żaden skrawek papieru w tak trudnych latach sześćdziesiątych XX wieku nie mógł się zmarnować!

Wzrok dziecka przesuwał się w dół po otwartym pudełku wypełnionym szkolną kredą, aż  zatrzymał się na niższej półce, gdzie w tekturowym korytku leżało gęsie pióro z widocznymi śladami używania, a obok niego stały buteleczki wypełnione czarnym tuszem.

Na samym dnie szafy stała brzuchata butla niebieskiego atramentu oraz nadzwyczaj duży kałamarz z atramentem czerwonym. Atrament ten nauczyciel przyrządzał własnoręcznie z jakiegoś tajemniczego proszku, wsypując go uważnie do kałamarza i mieszając w odpowiedniej proporcji z wodą. Tak spreparowany roztwór był używany do poprawiania „na czerwono” błędów w uczniowskich zeszytach.

W drugim skrzydle szafy schronienie znajdowały mapy, tablice ortograficzne, ruchomy alfabet, nazwy pór roku, miesięcy, dni tygodnia, przykłady podstawowych działań matematycznych i inne różnego rodzaju pomoce naukowe do nauczania w klasach I-IV oraz przydatne w walce z analfabetyzmem. Lila nie pamięta zimowych wieczorów, kiedy ławki w klasie zapełniały się dorosłymi przychodzącymi na lekcje pisania, czytania i nadrabiania zaległości z czasów „burżuazyjnej ciemnoty” II Rzeczpospolitej.

Były tam także albumy, duże i ciężkie. Może one wcale nie były tak duże i tak bardzo ciężkie, ale dziesięcioletniej dziewczynce takimi się wydawały, gdy wyciągała je z szafy i przenosiła na ławkę. Biegła wtedy do domu po poduszkę, mościła się wygodnie w ławce i oglądała, czytała...

Wielki, czarno-biały album opowiadał fotografiami historię Warszawy. Były to zdjęcia jakby dwóch różnych miast: Warszawy przedwojennej, żywej i miasta konającego w czasie II wojny. Na dziesięcioletniej dziewczynce zdjęcia te zrobiły tak wielkie wrażenie, że pamięta ten album do dziś…

Pewnego dnia spod papierów wydobyła brulion, w którym znalazła spisywane tym samym charakterem pisma wydarzenia z życia szkoły i społeczności, czasem kraju. Przeglądała go wielokrotnie. Najstarsze zapamiętane przez nią zapiski pochodziły z 1945 roku, a dotyczyły trudności, które musiał pokonać kierownik szkoły, urządzający na nowo szkołę po powrocie z wojennej tułaczki. Zdarzało się, że części wyposażenia swojego prywatnego mieszkania a nawet szkolne sprzęty tato Lili odzyskiwał od miejscowych gospodarzy, a czasem znajdował wprost na łąkach i polach.

Pod datą z marca 1953 roku dziewczynka znalazła dziwną notatkę poświęconą śmierci jakiegoś Stalina. Zapamiętała ją dlatego, że przeczytała tam słowo, którego wtedy nie rozumiała: generalissimus. W kronice zanotowano, że w gminie zapanowała żałoba po śmierci tego generalissimusa. To, że i w tej wiejskiej szkółce składano mu hołd, znaczyło dla dziecka tyle, że musiał to być ktoś bardzo mądry i ważny, a może nawet najmądrzejszy i najważniejszy. Kiedy czytała te słowa z kroniki, w kraju było już dawno po Gomułkowskiej odwilży, a ona sama miała może dziesięć lat.

2. Druga szafa była szkolną biblioteką. Ustawiono ją przy drzwiach prowadzących do korytarzyka pełniącego rolę szatni dla dziewcząt. Nie towarzyszyła jej jakaś szczególna atmosfera tajemniczości, jak poprzedniej, ale wnętrze miała ciekawe. Dzieci znajdowały tam różne lektury szkolne, takie jak: „Plastusiowy pamiętnik”, „Reksio i Pucek” czy pięknie ilustrowane przez Jana M. Szancera wydanie „Baśni o krasnoludkach i o sierotce Marysi”. Na niższych półkach dziewczynka odkryła broszurki uświadamiające dla dziewcząt, popularnonaukowe książeczki o rozwoju życia na Ziemi, gotowe scenariusze (także przedwojenne) różnych uroczystości szkolnych. Wciśnięte w kąt leżało zapomniane „arcydzieło” Heleny Bobińskiej pt. „Soso”.

Z dna szafki Lila wykopała pozostałe po czasach walki z analfabetyzmem na wsi, niepotrzebne już lektury dla dorosłych. Wszystkie książeczki były tego samego formatu i miały jednokolorowe, dość szmatławe okładki. Dziewczynka nie zapamiętała ani tytułów, ani zawartości, choć większość z pewnością przeczytała, gdyż w dzieciństwie czytała wszystko, co wpadło jej w ręce.

3. Wraz z odgórnie zadekretowanym rozwojem aktywności uczniowskiej, w izbie szkolnej pojawiła się kolejna szafka. Była to biblioteczka spełniająca rolę szkolnego sklepiku. Za przeszklonymi drzwiczkami zamykanymi na kluczyk dyżurni uczniowie z wielką starannością i pomysłowością ustawiali towar. Tym samym kluczykiem otwierano dolne drzwiczki, za którymi kryły się zmagazynowane zapasy.

„Sklepik” otwierany był na 10 minut przed lekcjami. Prawie wszyscy uczniowie należeli do Szkolnej Kasy Oszczędności i dlatego kolejno byli sprzedającymi. Dyżury pełniło zawsze dwoje uczniów. Jedno z dzieci podawało towar, drugie odbierało zapłatę i wydawało resztę. Ponieważ każdy grosik był ważny dla dziecięcej kieszeni, więc liczenie odbywało się chóralnie. Można było kupić zeszyt w tzw. podwójne linie, zeszyt w kratkę czyli zeszyt do rachunków, zeszyt papierów kolorowych czyli wycinanki, a nawet papier pakowy we wzorek, służył on do okładania książek i zeszytów; dostępne były gumki-myszki, naklejki na zeszyty i wszystko, czego uczeń potrzebował. Największym wzięciem cieszyły się naturalnie stalówki, bo często rozczapierzały się pod naciskiem spoconych rączek i stawiały brzydkie kleksy, które jakoś nie znajdowały zrozumienia u pana nauczyciela.

4. Kilka lat później swoje miejsce w klasie znalazła niewysoka, ale pękata, dwudrzwiowa biblioteczka z prawdziwego zdarzenia. Znajdowały się w niej książki z Gminnej Biblioteki Publicznej. Młoda kierowniczka biblioteki oprócz książek dla dorosłych przywoziła na swoim skuterze prawdziwe skarby literatury dziecięcej, jak na przykład: „Pięcioksiąg przygód Sokolego Oka”, „Ostatni Mohikanin”, wszystkie części „Ani z Zielonego Wzgórza”, „Przygody Tomka Sawyera”, serię przygód Tomka Wilmowskiego oraz arcydzieła literatury dla dzieci Kornela Makuszyńskiego. Wśród polskich autorów literatury dla dorosłych byli m.in. Eliza Orzeszkowa i Henryk Sienkiewicz i wtedy to Lila przeczytała całą trylogię. Niestety, na kaszubskiej wsi nie było wielkiego zainteresowania książkami (zwłaszcza latem), więc po kilku latach punkt biblioteczny zamknięto.

***

Lila tymczasem ukończyła podstawówkę i po zdanym egzaminie wyjechała zdobywać wiedzę w liceum ogólnokształcącym w pobliskim miasteczku powiatowym, zabierając ze sobą wspomnienie tajemniczych szaf, rodzinnego domu i jego pamiątek.